Wypadające pod koniec października moje urodziny co roku wprawiają najbliższych w niemałe zakłopotanie. I nie chodzi o to, że jestem spektakularnym materialistą i wymagam nowego Lamborghini Veneno Roadster w najdroższej specyfikacji. Świetnie podsumowała to moja żona: – Wiesz, jaki jest problem z Twoimi urodzinami? Najlepsze prezenty robisz sobie sam!
Trudno było się z tym nie zgodzić. Dwudziestego szóstego października 2019 roku w samo południe pędziłem moją ukochaną Yamahą XJR 1300 Racer do Ptak Warsaw Expo. Skutki globalnego ocieplenia dawały się we znaki: zamiast mrozu i deszczu, słońce grzało w najlepsze, a w mojej głowie kotłowało się pytanie, czy aby na pewno dzieje się to naprawdę, czy może jestem w jakimś uroczym, urodzinowym śnie, z którego za chwilę obudzę się, zostawiając wielką plamę śliny na poduszce? Godzinę później stałem pod halami wystawienniczymi wypchanymi najróżniejszymi autami, dzierżąc w dłoni kartę pamięci z zapisanym (aczkolwiek w przypływie emocji nawet tego nie sprawdziłem) moim wywiadem z Richardem Hammondem – jednym z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarzy motoryzacyjnych na świecie. Krzyknąłem głośno „Wszystkiego najlepszego Mariusz!” i iście emeryckim tempem ruszyłem do domu.
Richard ma trzy konie, dwa koty, cztery psy, kilka kur i owiec oraz sporą kolekcję samochodów i motocykli. Wszystko to trzyma w XV-wiecznym zamku Bollatree w hrabstwie Herefordshire, który kupił za – bagatela – dwa miliony funtów. Wydawać by się mogło, że spektakularna kariera zmieni go w celebryckiego buca. Nic bardziej mylnego! Hammond to wciąż motoryzacyjny zapaleniec, z którym można godzinami rozprawiać o wyższości jednych konstrukcji nad drugimi. Problem w tym, że takiej rozmowie zawsze będzie przyglądał się tłum gapiów. „Chomika” z „Top Geara” i “The Grand Tour” znają dziś wszyscy, choć jeszcze osiemnaście lat temu był mało znanym dziennikarzem-freelacerem, utrzymywanym głównie przez żonę. Nawiasem mówiąc, był takim cykorem, że na pierwszą randkę zaprosił ją, wysyłając kolegę z pracy z biletami na bal dla ludzi związanych ze sportem samochodowym. Przy okazji wizyty na Warsaw Motor Show zadałem Richardowi kilka pytań o jego największą pasję, czyli ….. sami przeczytajcie!
Mariusz Rakowski: Richard, Twoja droga do najpopularniejszego, motoryzacyjnego show wcale nie była prosta i przyjemna, bo zaczynałeś od….
Richard Hammond: W wieku osiemnastu lat zacząłem pracę w rozgłośni BBC w północnym Yorkshire, gdzie pierwszym zleceniem było przeprowadzenie wywiadu z członkami lokalnej filii Towarzystwa Miłośników Organów. Niestety, efekt mojej pracy był na tyle kiepski, że nie puszczono tego na antenie. Po wielu, wielu latach w mojej audycji rozmawiałem z dziennikarzem motoryzacyjnym Zogim Ziglerem. Powiedziałem mu, że jego praca jest znacznie ciekawsza od mojej i że bardzo chciałbym robić to, co on. Zrezygnowałem więc z pracy w radio i zatrudniłem się w biurze prasowym Renault. Dzięki temu poznałem wszystkich dziennikarzy z najważniejszych redakcji motoryzacyjnych, co ostatecznie zaowocowało tym, że zacząłem prowadzić własny program „Men and Motors” dla stacji Granada. 19 lutego 2002 roku wziąłem udział w castingu na prowadzącego „Top Gear”. To było tak, jakby podczas meczu na osiedlowym boisku ktoś zaproponował ci możliwość zagrania w składzie Manchesteru United! To bardzo dziwne, że rozmawiamy o tym wszystkim w kontekście motocykli. W całym moim życiu to właśnie motocykle były stałym elementem. W tym roku minęły 34 lata, od kiedy pierwszy raz usiadłem na motocyklu. To, oprócz moich córek i żony, najważniejsza rzecz w moim życiu!
M.R.: Jak rozpoczęła się twoja przygoda z motocyklami?
R.H.: Miałem chyba pięć albo sześć lat, gdy z ojcem wyliczyliśmy, ile dni jeszcze musi minąć, bym mógł podejść do egzaminu na samochodowe prawo jazdy. Potem odkryłem, że motocyklem będę mógł jeździć o 365 dni wcześniej niż autem. Wtedy moja obsesja z samochodów przeniosła się na motocykle i z każdym, mijającym rokiem odliczałem, że teraz już tylko 1825, 1460, 1095, 730 lub 365 dni. W Wielkiej Brytanii możesz jeździć motocyklem już w wieku 16 lat, więc kiedy tylko przyszły moje urodziny, kupiłem starą Hondę MTX 50. Połowę zapłaciłem z pieniędzy zarobionych przy zbieraniu jajek, resztę dołożyli rodzice. Niestety, nie znałem nikogo, kto jeździł wtedy motocyklem, więc nikt nie pokazał mi na żywo, jak to robić. Uczyłem się sam, z książek. Usiadłem na motocyklu, pokombinowałem, jak się go obsługuje i pojechałem. I tak już zostało. Było to 19 grudnia 1985 roku.
M.R.: Z całej trójki to Ty uchodzisz za tego odważnego. Popisy kaskaderskie były podobno Twoją specjalnością już w dzieciństwie…
R.H.: O tak. Godzinami próbowałem zaimponować nieco starszej ode mnie córce sąsiadów. Skakałem przez grządki kwiatów, budowałem rampy, by skakać na oślep w krzaki. To się nigdy nie udawało, dziewczyny z sąsiedztwa jakoś to nie ruszało…
M.R.: W jednym z odcinków Top Gear powiedziałeś, że oddałbyś dom, rodzinę i nerkę za Pagani Zondę F. Czy jest na świecie jakiś motocykl, za który oddałbyś tak wiele?
R.H.: Brough Superior. Nie może się z nim równać żaden inny motocykl, na którym jeździłem. Jest niesamowity! Ale też Vincent Black Shadow. To są prawdziwe legendy. Co dalej? Kocham Ducati, mam kilka modeli. Teraz zmniejszyłem swoją kolekcję, ale do naprawdę wyjątkowych egzemplarzy. Zawsze jednak pojawia się na horyzoncie jakiś niezwykły sprzęt i wtedy mam kłopot.
M.R.: Którego motocykla nigdy byś nie sprzedał?
R.H.: Moje ukochane dziecko to Indian Big Chief z lat 40. Jest absolutnie przerażający – ma sprzęgło sterowane pedałem po lewej stronie! Ale jest piękny! Nigdy nie sprzedam Brough Superiora. Chyba mam wiele takich, których bym nie sprzedał. Mam Suzuki GSX-R 1100 z 1994 roku. Jest tak potężne, że nic mu nie dorówna i chyba też nigdy się go nie pozbędę. Mam sporo starych motocykli. Wczoraj w ciągu dnia kręciliśmy w fabryce Morgana, a wieczorem koledzy wpadli do mojej motocyklowej szopy i pomyślałem, że możemy uruchomić któryś z moich motocykli. Poza Superiorem i Indianem mam Nortona Domiracera, Ducati 750S i wiele innych maszyn. Uruchomienie ich nigdy nie jest proste, dlatego trzeba próbować wiele razy. Jak się okazało, każdy z nich odpalił!
M.R.: Czym jeździsz na co dzień?
R.H.: Moja odpowiedź raczej nie powali Cię na kolana. Mieszkam w Ross-on-Wye, miejscu oddalonym o 134 mil od Walii. Podróż autem trwa 4 godziny, a motocyklem zajmuje mi to za każdym razem jakieś 2:15, więc zwykle wybieram motocykl. Każdego tygodnia pokonuję ponad 1000 mil na BMW R 1200RT.
M.R.: Dobry wybór!
R.H.: Na drodze jest szybszy i lepszy niż jakikolwiek motocykl z mojej kolekcji. To też jedyny sprzęt, który trzymam na zewnątrz. Wszystkie inne w garażu. Ten stoi pod chmurką i po prostu go używam. Uwielbiam ten motocykl. To już mój czwarty egzemplarz tego modelu.
M.R.: Jaki motocykl nie powinien nigdy powstać?
R.H.: Przewrotnie chciałbym powiedzieć, że GS. Produkuje go BMW, a ja tę markę naprawdę kocham. Niestety, przebajerzonym i gotowym na rajd Paryż-Dakar „Gieesem” jeździ każdy pozer w centrum Londynu. No błagam! Jesteś księgowym i jeździsz „Gieesem” ulicami Kensington! (ekskluzywna dzielnica Londynu, w której mieszka sporo brytyjskich gwiazd – przyp. red).
M.R.: Obecnie młode pokolenie nie interesuje się motocyklami. Znasz jakiś sposób, by przyciągnąć je do jednośladów?
R.H.: Sam nie wiem. Warto zachęcić więcej osób do jazdy motocyklami, ale muszę przyznać, że nie chcę, żeby jeździli wszyscy. Ja sam nie zacząłem jeździć 34 lata temu dlatego, że robili to wszyscy wokoło. Motocykle nie były popularne. Dzięki nim mogłem być trochę poza systemem i chyba to najbardziej mi się w nich podobało i wciąż podoba. Mam kilka wielkich, okropnych, starych motocykli i uwielbiam na nich jeździć. Robią dużo hałasu i nie zachęcają do towarzyskich przejażdżek. I dobrze, bo wcale tego nie chcę. Nie chcę, żeby zbyt wiele osób jeździło motocyklami. Jeśli pasjonują Cię silniki spalinowe, to motocykl pozwala Ci nauczyć się o nich najwięcej. To wyjątkowe, fascynujące maszyny i dla mnie są formą ucieczki. Myślę, że gdzieś we mnie zawsze był i będzie ten 16-latek, który zaczyna jeździć motocyklem. A kiedy wsiadam na motocykl, uciekam od pracy, presji, rodziny. Na motocyklu spotykam siebie w tej 16-letniej wersji. Jestem wtedy kimś innym!
M.R.: Motocykle elektryczne. Tak czy nie?
R.H.: Tak! Uważam, że koncepcja „Road to zero” jest niezwykła. Jeśli jeszcze nie jeździłeś na elektryku, to koniecznie spróbuj. Choćby po to, żeby pozbyć się stereotypów. Na pewno Cię to zachwyci. No i nie robią hałasu. Podczas jazdy w ogóle mi nie brakowało dźwięku – to niesamowite, że jadąc motocyklem, możesz w tak wyjątkowy sposób być częścią świata wokół Ciebie!
M.R.: Jaki jest twój styl jazdy na motocyklu? Wolisz prędkość, podróż czy stylowe toczenie?
R.H.: Zawsze lubiłem pocisnąć, ale już nie jeżdżę bardzo szybko. Nie ścigam się też na torze. Opony w moich motocyklach są zużyte mocno i równomiernie. Jeżdżę dynamicznie i przede wszystkim dużo. Co tydzień robię ponad 1000 mil, a jeśli ktoś jeździ tak dużo, musi być naprawdę cholernie ostrożny. Moim celem jest uniknięcie poważnego wypadku na motocyklu, bo za bardzo kocham te maszyny!
M.R.: Czy Clarkson naprawdę nienawidzi motocykli?
R.H.: To prawda. Nie lubi ich, bo nie może na nich jeździć. Jest za wysoki i na motocyklu wygląda jak głupek!
M.R.: Dziękuję, że znalazłeś chwilę na rozmowę.
R.H.: Dzięki i do zobaczenia gdzieś na drodze!
PS. Za pomoc w realizacji wywiadu dziękuję fundacji Fun and Drive, Ptak Warsaw Expo, Agnieszce Wiśniewskiej, Aleksandrze Łapiejko i Michałowi Farbiszewskiemu (zdjęcia).