Motocykle sportowe, produkowane masowo w Japonii, z reguły uwzględniają europejskie gusty odbiorców i projektowane są przez europejskich stylistów. Od tej reguły istnieje jednak wyjątek: dla amerykańskiego rynku wytwarza się choppery.
Na przełomie lat 30. i 40. w Stanach Zjednoczonych powstał typ motocykla, dostosowany do pokonywania długich tras, zwany „Bob-Job”. Były to ciężkie pojazdy Harley-Davidson i Indian, o charakterystycznej linii; obcięty tylny błotnik, wydłużony rozstaw osi (poprzez zmianę kąta główki ramy), potężny, umieszczony wzdłużnie widlasty silnik, zbiornik paliwa o kształcie kropli, podniesiona szeroka kierownica i jak najniżej umieszczone siodło. Do tego efektowny lakier i mnóstwo błyszczącego chromu. W Europie przyjęła się nazwa chopper, choć w Stanach chopper to pojedynczy motocykl, przebudowany zgodnie z gustami właściciela. Jeszcze dziesięć lat temu filozofia japońskich producentów była prosta: wystarczyło wziąć z taśmy sprawdzony motocykl turystyczny, przykręcić wyższą kierownicę, kroplowy zbiornik paliwa i zmodyfikowane siodło oraz tylne koło z 16-calową oponą i chopper był gotowy. Była to jednak tylko tania imitacja stylu reprezentowanego przez Harleya.
W ciągu kilku lat sytuacja uległa daleko idącej zmianie. Firmy japońskie, omijając restrykcje celne nałożone przez administrację amerykańską, zaczęły wytwarzać motocykle w swoich nowych fabrykach na terenie USA. W fabrykach Hondy w Marysville w stanie Ohio i Kawasaki w Lincoln w stanie Nebraska powstają motocykle budowane przez Amerykanów z amerykańskich części i zaprojektowane z myślą o amerykańskim kliencie.
Jednym z nich jest Kawasaki Vulcan. Zgodnie z taktyką japońskich producentów, dla uniknięcia skojarzeń z tanim motocyklem, nazwa powinna brzmieć po prostu Vulcan. Napisane drobnymi literami Kawasaki znalazło miejsce na emblemacie na zbiorniku paliwa. Vulcan wszystkimi możliwymi sposobami usiłuje upodobnić się do pierwowzoru sprzed,półwiecza. Supernowoczesny bogato użebrowany silnik wygląda, jakby był chłodzony powietrzem, jednak bez wody w chłodnicy szybko wyzionąłby ducha.
Zgodnie z kanonem piękna choppera cała technika znajduje się na wierzchu. A jest się czym pochwalić. Recepta jest prosta: dużo chromu i lustrzany połysk polerowanego aluminium. Tam, gdzie nie powinien sięgać wzrok – chromowane dekle i osłony. Szeroka kierownica i wysunięte do przodu podnóżki wymuszają na kierowcy nonszalancką pozycję, nieodparcie kojarzącą się widzom ze „swobodnym jeźdźcem”.
Prędkość nie gra tu większej roli, wystarczy majestatyczne dudnienie, jakie dobywa się z kusych tłumików. Jednak pod tą mylącą powłoką kryją się najnowsze zdobycze techniki. Silnik z półtoralitrową pojemnością skokową z dwóch potężnych cylindrów o średnicy – bagatelka! – 102 mm nie ma odpowiednika wśród chopperów innych firm. W każdej z głowic znajduje się po jednym wałku rozrządu (OHC), sterującym, a jakże, czterema zaworami, a także po dwie świece zapłonowe, umieszczone symetrycznie po obu stronach silnika tak, że mogą sugerować układ V4. Zastosowanie dwóch świec na cylinder podyktowane jest koniecznością skutecznego zapalenia mieszanki w rozległej komorze spalania.
Przed silnikiem, dyskretnie wkomponowana w ramę, znajduje się chłodnica cieczy chłodzącej. Dwa gaźniki podciśnieniowe Keihin o średnicy gardzieli 36 mm zasilają oba potężne, acz wcale nie takie żarłoczne cylindry. Moc 64 KM uzyskana z 1,5 litra nikogo nie rzuci na kolana, ale przecież nie chodzi tu o jazdę z prędkością, powiedzmy, 200km/h, gdyż przy wyprostowanej pozycji pokonanie oporu powietrza wymagałoby od kierowcy siły wołu.
W chopperze najważniejszy jest duży moment obrotowy płynący z wolnoobrotowego silnika. Kawasaki Vulcan jest mistrzem w tej dziedzinie. Moment obrotowy wynoszący 118 Nm jest doprawdy imponujący. Idąca za tym elastyczność silnika pozwala na jazdę bez potrzeby ciągłej zmiany biegów. Nie ma tu ich zresztą zbyt wiele, bo tylko cztery. Jednak przy tak elastycznym silniku wystarczy (cytując za Harleyem) ,,rano wrzucić najwyższy bieg, by wyłączyć go dopiero wieczorem”. Właściwie nigdy nie wiadomo, na którym biegu się jedzie. Po prostu jedzie się i już. Podróż z Zakopanego na Hel na jednym, czwartym biegu!
Praca silnika dostarcza niezapomnianych wrażeń. Do ruszenia z miejsca wystarczy tylko puszczenie sprzęgła, dodawanie gazu nie jest wcale konieczne. Niski, dudniący odgłos wzbudza żywsze bicie serca. Pomimo elastycznego zawieszenia silnika i zastosowania wałków wyrównoważających, przy wysokich obrotach wibracje przenoszą się na kierownicę, powodując drżenie lusterek wstecznych. Ale na tym właśnie polega radość z jazdy chopperem, aby go „czuć”.
Napęd na sprzęgło przenoszony jest przez koła zębate. W jedno z tych kół wbudowane zostało ciekawe urządzenie, podnoszące bezpieczeństwo jazdy. Jest to sprzęgło, które w przypadku nagłego zatrzymania pracy silnika (choćby tylko z powodu braku paliwa) powoduje odłączenie go od skrzyni biegów, uniemożliwiając tym samym groźne w skutkach zablokowanie tylnego koła. Napęd na tylne koło przenoszony jest „czystym” i nie wymagającym obsługi wałem kardana.
Bardzo miękkie zawieszenie motocykla zapewnia wysoki komfort jazdy. Siodło jest równie wygodne, jak przepastna kanapa babuni. Szeroko rozstawione manetki podwyższonej kierownicy i nisko położone siodło pozwalają wygodnie prowadzić ten ważący 278 kg motocykl.
W USA nazwano go Kawasaki Vulcan 88. To „eighty eight” oznacza pojemność skokową w calach sześciennych. Będąc w Stanach, można go kupić już za 6999$. W wersji produkowanej na rynek europejski nosi nazwę Kawasaki VN-15SE. Do Europy trafił w 1988 roku. Od wersji amerykańskiej różnił się zastosowaniem szprychowanych kół w miejsce odlewanych z lekkich stopów, mniejszym zbiornikiem paliwa, pozbawionym centralnej konsoli zawierającej wlew i wskaźnik poziomu paliwa, innym rozwiązaniem filtra powietrza i układu wydechowego i innym kątem pochylenia główki ramy.Zmieniony kształt ma tylny błotnik, a siodło pasażera zostało pozbawione (zgodnie z wymogami dostosowania do europejskich przepisów) oparcia. W Niemczech motocykl kosztuje 16 850 DM. Prezentowany Vulcan wykonany jest w wersji amerykańskiej i, co ciekawsze, jest on mniej „czoperowaty” od wersji przeznaczonej dla Europy.