fbpx

Rok jeszcze się nie skończył, ale już wiadomo, że większość importerów nie zaliczy go do udanych.

Z ambitnych planów sprzedażowych pozostały, delikatnie mówiąc, nici, szczególnie jeżeli chodzi o maszyny z górnej półki cenowej. Ta spora rozbieżność między pobożnymi życzeniami a rzeczywistością jest powodem frustracji zarówno importerów, jak i dilerów, nadszedł bowiem moment, kiedy poważnie trzeba zastanowić się nad zalegającymi magazyny niesprzedanymi motocyklami z roku 2004. A tu już pojawiają się anonse prasowe dotyczące nowych, jak zwykle wspanialszych modeli ’05.

Pamiętacie może głośną promocję Suzuki „oczko 21”? Aby podnieść wskaźniki sprzedaży i pozbyć się zalegającego składy celne stocku, motocykle oferowano po nieprawdopodobnie obniżonej cenie – do 21 tys. zł. Maszyny oczywiście się sprzedały, bo tylko ktoś niespełna rozumu nie skorzystałby z takiej okazji. Jednak gdy promocja się skończyła, skończyła się również sprzedaż. Klientela, która przyzwyczaiła się do nowych cen, nie chciała nawet słuchać argumentów, czemu za to samo, co wczoraj kosztowało 21, dzisiaj trzeba zapłacić 28 tys.

Na taką handlową mizerię złożyło się z pewnością kilka czynników, a z pewnością jednym z nich była pogoda. Niestety, w tym roku zamiast nucić „tyle słońca w całym mieście”, mogliśmy intonować „lato było jakieś szare…”. Tu może nasunąć się pewne ryzykowne porównanie. Jak Napoleona i Hitlera wykończył na wschodzie „generał zima”, tak naszym handlowcom plany pokrzyżował „kapitan lato”, przy czy nie mam tu na myśli jednego z naszych sławnych orłów Górskiego, tylko porę roku, którą normalnie uważamy za ciepłą i odpowiednią do motocyklowych eskapad. Chociaż właśnie w tej chwili przyszło mi do głowy, że nasz znakomity onegdaj piłkarz, a obecnie parlamentarzysta Grzegorz Lato też dołożył swoją cegiełeczkę do gwałtownego spadku popytu na motocykle w naszym kraju. Może nie on osobiście, ale parlament, który zafundował nam nowelizację ustawy o podatku VAT, która ograniczyła możliwości odpisywania podatku przy zakupie pojazdu na firmę.

Tu na chwilkę musimy odejść od tematu głównego i zająć się zagadnieniami natury filozoficzno-biznesowej. Tak się bowiem składa, że większość zamożnych ludzi w naszym kraju (a jedynie tacy mogą pozwolić sobie na zakup drogich motocykli) nie urodziła się jako potomkowie brytyjskich lordów i nie odziedziczyła gromadzonych w zamorskich koloniach przez stulecia bogactw. W przeważającej liczbie przypadków do fortuny dochodziła ciężką (nie wnikam w zagadnienie, uczciwą czy nie) pracą, a przede wszystkim umiejętnością liczenia pieniędzy. Co ciekawsze, umiejętności takiej – wydaje się – nie można nabyć. Ją się po prostu ma lub nie, jak dar od Boga lub talent. Do robienia pieniędzy nie trzeba ani wyższego wykształcenia, ani nawet dużego kapitału początkowego. To trzeba mieć we krwi. Ludzie ci zatem, umiejąc liczyć pieniądze, potrafili nabywać najdroższe nawet maszyny, niemal nie płacąc za nie, odpisując sobie VAT, wpuszczając w koszta firmy i diabli wiedzą co jeszcze. Niestety, ja takiego daru nie mam, więc nawet nie potrafię przekazać, jak tanio można nabyć drogi motocykl. Jednak od momentu pojawienia się zmian w ustawie od kilku osób (właśnie z grona tych lepiej sytuowanych) słyszałem opinie, że przestało się opłacać kupować motocykle. Cokolwiek miałoby to znaczyć.

Kolejnym elementem nieco osłabiającym nasz rynek jest wejście naszego kraju do struktur Unii Europejskiej. Na ten temat nawet nie trzeba się szczegółowo rozwodzić, bo od kilku miesięcy wszystkie media związane z motoryzacją czterokołową biją na alarm, że dramatycznie spada liczba kupowanych w naszym kraju aut. Analogiczna sytuacja panuje w motocyklach. Ludzie dzisiejszej doby są znacznie bardziej mobilni niż dziesięć lat temu i zanim wydadzą kilkadziesiąt tysięcy złotych, wolą sprawdzić, czy przypadkiem nie da się kupić towaru nieco taniej, np. w Berlinie. A okazuje się, że się da, i to bez żadnej łaski. Na dodatek w znacznie większym asortymencie i od ręki. Nasze wejście do UE zaczęło wymuszać na importerach ostrą walkę nie tylko z konkurencją krajową, ale i zagraniczną. Wydaje się, że na razie krajowi importerzy nie dostrzegają tego, ale miejmy nadzieję, że nie obudzą się zaraz z ręką w nocniku, chociaż wszystko wskazuje na to, że mały paluszek już się tam moczy.

I na zakończenie rodzynek, który może pozornie nie łączy się z motocyklami, jednak po głębszym zastanowieniu można doszukać się analogii. Przy sporym szumie medialnym sprowadziliśmy ostatnio za symboliczne 1 euro partię samolotów myśliwskich z Niemiec. Co prawda maszyny nie są niemieckie, tylko ruskie i na tyle leciwe, że produkowane jeszcze w Związku Radzieckim (przylecieć nie mogły za pierwszym podejściem ze względu na zły stan pogody), ale za to jak tanio! Jednak jak statystyczny obywatel chce sobie sprowadzić pojazd, który nie osiąga 2 machów prędkości, nie został wyprodukowany w ZSRR i nie ma 17, tylko 10 lat, to podnosi się raban, że do Polski płynie rzeka złomu! Przyszedł mi do głowy pomysł, który, opierając się na precedensie Migów, w fenomenalny sposób usprawniłby pracę naszej policji. W Rosji (a pewnie i na Ukrainie czy Białorusi) w magazynach wojskowych z pewnością stacjonują jeszcze setki albo wręcz tysiące Urali, Dnieprów, a może i M72. Skoro możemy sprowadzać wytwory radzieckiego przemysłu lotniczego, to może byśmy na potrzeby naszej policji zakupili kontyngent motocykli? To nic, że przestarzałe, ale w przeciwieństwie do Migów fabrycznie nowe. To nic, że nie za darmo (lub przysłowiowe 1 euro), jednak z pewnością taniej niż oryginalne BMW albo Yamahy! Jeżeli państwowa doktryna w tak ważnej dziedzinie jak obronność kraju pozwala na używanie ruskiego złomu, to chyba nikt nie będzie miał nic przeciwko używaniu radzieckich motocykli przez naszą policję, a może i straż graniczną? Dostęp do części jest wprost nieograniczony, a każdy kowal czy garnizonowy mechanik będzie umiał zregenerować taki bez przerwy psujący się pojazd. W dodatku jak tanio!

Przy obecnym lekkim kryzysie w branży motocyklowej mogłoby się okazać, że największym eksporterem dostarczającym jednoślady do Polski są kraje byłego Związku Radzieckiego. Miejmy jednak nadzieję, że do aż tak czarnego scenariusza nie dojdzie, litościwa przyroda zafunduje nam w przyszłym roku długie i upalne lato, a parlamentarzyści wreszcie oprzytomnieją i wprowadzą takie regulacje prawne, które umożliwią Polsce nieco szybszy rozwój.

KOMENTARZE