Co jakiś czas macie okazję przeczytać tekst o turystyce motocyklowej. Ten traktuje o tym samym, tylko w nieco innym wydaniu. Bo żeby zwiedzać na motocyklach ciekawe miejsca, wcale nie musimy do nich na dwóch kółkach dojechać.
Na skróty:
Turystyka na sportowo
Atrakcyjne są nie tylko piękne widoki, zabytki, muzea czy mauzolea. Na Ziemi są też inne cuda, które interesują niemałą grupę motocyklistów. Mam na myśli tory, które mają ogromne znaczenie dla wyścigowego świata, a o których istnieniu nie każdy wie. To niewielkie obiekty kartingowe, na których trenują lub trenowali byli i obecni mistrzowie świata.
Największe skupisko tych torów jest w Katalonii, a to przecież istna wylęgarnia najlepszych motocyklistów. Urodzili się tam między innymi: Marc Marquez, Carlos Checa, Alex Criville, Dani Pedrosa, bracia Espargaro, Sete Gibernau, Alberto Puig, Toni Elias, Sito Pons i Ruben Xaus. Możemy dorzucić do tego jeszcze kilka nazwisk ze świata off-roadu: Toni Bou, Marc Coma, Laia Sanz… Oprócz rodowitych Katalończyków, mieszka tam większość gwiazd wyścigów motocyklowych bez względu na to, czy jeżdżą po asfalcie czy poza nim. Mój treningowy kolega miał okazję już wcześniej zaznać hiszpańskiego, motocyklowego klimatu, dlatego długo mnie na wyjazd namawiać nie musiał.
Ambitne plany
Pomysł był taki, żeby zaliczyć jak najwięcej torów asfaltowych i spróbować owianego „zajebistością” flat tracku. Jest to taki żużel, tylko na motocyklach crossowych i czasami jeździ się też w prawo. W związku z tym oprócz motocykli musieliśmy zabrać dziesiątki opon, dodatkowe komplety kół, narzędzia, oleje, bagaże i tonę ciuchów motocyklowych.
Trzeba to było jakoś dostarczyć do Katalonii, która jest oddalona od Warszawy o całe 2500 kilometrów. Tak się złożyło, że jedynym busem, jakim dysponowaliśmy, był mój „Andrzej”. To dźwięczne imię przylgnęło do wysłużonego Mercedesa Vito. Nie byliśmy pewni, czy poradzi sobie on z taką trasą. W momencie, kiedy na pace wieziesz połowę dorobku życia, nie masz ochoty utknąć w nieznanym zakątku Europy. Dlatego zdecydowaliśmy, że o wiele lepszym rozwiązaniem będzie wynajęcie auta. Przeszukaliśmy oferty i najlepszą znaleźliśmy w firmie Kangoor. Nowy Renault Traffic w wersji przedłużanej z klimatyzacją dawał o wiele więcej pewności niż cieknący M-B. Zapakowaliśmy wszystkie graty i czołem przygodo.
Jazda busem po Barcelonie potrafi być pełna niespodzianek
Jazda busem po Barcelonie potrafi być pełna niespodzianekJazda busem po Barcelonie potrafi być pełna niespodzianek
Ze względu na ilość sprzętu, nie mogliśmy zatrzymać się w hotelu, więc na Airbnb znaleźliśmy domek z własnym podwórkiem w miejscowości Rodonya. Z tego miejsca w promieniu 150 kilometrów mieliśmy w zasięgu kilka torów wyścigowych. Chcieliśmy jeździć codziennie, zajeździć wszystkie opony i zużyć wszystkie klocki hamulcowe. Okazało się to jednak zadaniem niełatwym.
Z grubej rury
Już pierwszego dnia zaliczyliśmy główny punkt programu: spotkanie z trenerem przyszłych mistrzów, człowiekiem, który walczył w klasie GP 250 z Rossim, a na wyścigowej emeryturze zwyciężył 24-godzinny wyścig Le Mans – Danim Ribaltą. Na co dzień opiekuje się on młodzieżą w Red Bull Rookies Cup oraz Asian Cup, lecz od czasu do czasu wybiera się na treningi supermoto z takimi kolegami jak Carlos Checa, Marc Marquez lub Jorge Lorenzo. Oprócz tego ciągle startuje w zawodach Superprestigio Flat Track.
W gruncie rzeczy to cud, że mieliśmy okazję z nim pojeździć, ale Dani wydawał się zaintrygowany polskim motocyklowym fanatyzmem, w szczególności w wykonaniu Dzielnego Pacjenta (mojego kolegi, który woli pozostać anonimowy). Umówiliśmy się na torze Circuit d’Osona. Poranek na obiekcie usytuowanym pomiędzy halami i parkingami dla tirów przywitał nas chłodem, wilgocią i zapachem kupy. Dani pojawił się parę minut później i śmiejąc się stwierdził, że zapomniał nas uprzedzić, iż przy jednej z prostych znajduje się świniarnia, ale za chwilę się przyzwyczaimy…
Czekając, aż to przeschnie, ruszyliśmy obejść jego nitkę. Asfalt był spękany, wystawała trawa, kafelki – ostre i wysokie, ogólnie dramat. To tutaj niby trenują mistrzowie świata? Właśnie tak! Ciasna nitka? Bardzo dobrze! Śliski i nierówny asfalt? Jeszcze lepiej! Tak do tego podchodzą profesjonaliści. W trakcie wyścigu muszą być gotowi na duży wysiłek i niespodziewane sytuacje, a właśnie takie mogą nam zaserwować wyeksploatowane obiekty.
Tor Circuit d’Osona
Tor Circuit d’OsonaTor Circuit d’Osona
Gdy spojrzeliśmy na tor z góry, byliśmy w szoku, że tak długą i krętą nitkę można ułożyć na tak małej przestrzeni. Teren nie wyglądał na większy niż ten, na którym ułożono chociażby Tor Radom, a znajdziemy tam cztery razy więcej miejsc, w których należy hamować i ostro przyspieszać.
Gdy już zdjęliśmy koce z naszych wychuchanych motocykli na nowiutkich Metzelerach, zwróciliśmy uwagę, jak Dani wrzuca stare Dunlopy na rant felgi wysłużonej CRF-y. Przód z roku 2006, tył – 2008. W Polsce zostałyby oplute jako „leżaki”…
Zawsze w miarę wierzyłem w swoje umiejętności, a tymczasem po pierwszej sesji dowiedziałem się, że większość rzeczy robię źle. Po kilku godzinach jazdy z Hiszpanem musiałem na nowo spojrzeć na technikę jazdy na motocyklu. Ribalta postrzega przyczepność i możliwości opon w inny sposób. To samo dotyczy pozycji na motocyklu, rozłożenia masy i zachowania w samym zakręcie. Jest to jednak temat na zupełnie inną okazję. Ważne, że pod koniec dnia byliśmy zakochani w Circuit d’Osona, a przed nami były kolejne dni na hiszpańskich torach.
Niespodzianka
Następnego dnia pojechaliśmy na tor Alcarras. To ogromny kompleks umiejscowiony po środku pustkowia. Jest tam duży tor wyścigowy, nitka kartingowa (nasz cel), tor motocrossowy oraz profesjonalny owal do flat tracku. Podobnie jak na d’Osona, można tam jeździć prawie siedem dni w tygodniu. Wyjątkiem są terminy imprez sportowych, o których informacje możemy znaleźć na stronie internetowej.
Sam tor jest rewelacyjny. Nie ukrywam, że na tym wyjeździe najwięcej czasu spędziliśmy na Alcarras. Nic dziwnego, że fotki z tego „kartingu” pojawiają się na profilach Marqueza, Lorenzo i innych wyjadaczy. Tor jest bardzo techniczny i szybki w niektórych sekcjach. W pewnym momencie mamy hamowanie z prędkości maksymalnej do pierwszego biegu. Dla chętnych są też asfaltowe skoki (standardowa nitka ich nie obejmuje). To najprawdopodobniej one przysporzyły nam pierwszych kłopotów. Skoczek ze mnie żaden, więc tylko kilka razy nieśmiało oderwałem się od ziemi. Widocznie felga mojej CRF-y była już wcześniej uszkodzona, ponieważ w kolejnym dniu zaserwowała mi nie lada niespodziankę.
Tor d’Alcarras
Tor d’AlcarrasTor d’Alcarras’Alcarras
Postanowiliśmy rzucić się na głęboką wodę i wziąć udział w treningu Copa Catalana, czyli pucharze Katalonii supermoto w kategorii Road. Sam asfalt, bez terenu. Niestety, gdy przygotowywałem motocykl, zauważyłem pęknięcie na ramieniu obręczy. Po oględzinach okazało się, że pękły niemal wszystkie ramiona! To cud, że nie wyjechałem na trening. Pewnie skończyłbym marnie… Oczywiście, nie miałem zapasowego koła w rozmiarze 17 cali, więc rozpoczęliśmy proces ratunkowy. Plus jest taki, że Hiszpanie są bardzo pomocni, w szczególności, gdy chodzi o jazdę na motocyklach. Minus taki, że prawie nikt nie rozmawia po angielsku. Koniec końców pożyczyłem zapasowy komplet felg od Daniego i… jakimś cudem (nie skacząc!) urwałem 4 szprychy!
Nie ma tu miejsca, aby wdać się w szczegóły, ale sytuację uratowała moja żona, która w bagażu podręcznym przemyciła zestaw wierteł i gwintowników (nie pytajcie, do czego były potrzebne), a w głowie – znajomość hiszpańskiego. Po dwóch dniach walki byliśmy gotowi na kolejny trening.
Dramat Osobisty
Pojechaliśmy do El Vendrell, gdzie znajduje się jeden z najstarszych torów kartingowych. Jego historia sięga lat 60. Na ścianach knajpy możemy zobaczyć nie tylko zdjęcia nastoletnich zawodników MotoGP, ale również upamiętnione treningi kartingowe samego Michaela Schumachera. Wtedy myślałem, że d’Osona była trudna, lecz to Vendrell okazał się kolejnym, chyba najtrudniejszym poziomem. Asfalt jest bardzo śliski i wygląda jak polerowany. Wszędzie są nierówności i ślady po upadkach motocykli i poślizgach kartów.
Na każdym torze odnajdziemy fotografie trenujących zawodników MotoGP
Na każdym torze odnajdziemy fotografie trenujących zawodników MotoGPNa każdym torze odnajdziemy fotografie trenujących zawodników MotoGP
Pierwsza połowa dnia to istna walka o życie. Może cię uratować tylko rewelacyjna technika jazdy, której nie miałem okazji tego dnia posiadać. Była to okrutna lekcja pokory. W południe byłem obrażony na swoją Hondę, ale po południu, po zmianie ustawień widelca, było już nieco lepiej. Właśnie! Musicie wiedzieć, że na każdym obiekcie obowiązuje sjesta. Nie ma przeproś: jeździmy do pewnej godziny, później 2 godziny przerwy i znowu ogień popołudniu. Tory są zamykane, czasem nawet trzeba opuścić obiekt. Na początku byliśmy okrutnie napaleni na jazdę i ta przerwa nas irytowała. Po kilku dniach znaleźliśmy jej zalety: odpoczywasz, analizujesz jazdę przedpołudniową i w drugiej części dnia jeździsz znacznie szybciej.
Miejsca mało
Nie w Hiszpanii, a w gazecie! O doświadczeniach przywiezionych z Katalonii mógłbym pisać jeszcze długo. Jak pewnie zauważyliście, jako redaktorzy mamy okazję jeździć po najlepszych trasach i najbardziej emocjonujących torach świata. Nie mam jednak wątpliwości, że kwietniowy wypad do Hiszpanii był jednym z najlepszych (o ile nie najlepszym) doświadczeniem motocyklowym minionych lat. Wracając, czułem się jak w wieku nastoletnim, kiedy każdy dzień na motocyklu był przygodą, która mogłaby się nie kończyć.
Jej pierwszy raz. Moja Honda CRF nie zjeżdża w teren, ale od czasu do czasu zasługuje na kąpiel.
Jej pierwszy raz. Moja Honda CRF nie zjeżdża w teren, ale od czasu do czasu zasługuje na kąpiel.Jej pierwszy raz. Moja Honda CRF nie zjeżdża w teren, ale od czasu do czasu zasługuje na kąpiel.
Lekko nie było, ale główną winę za to ponosimy my sami. Ciągle generowaliśmy sobie przygody i musieliśmy szukać ich rozwiązania. Opon zabraliśmy za dużo i zmienialiśmy je zbyt często. Nie byliśmy przygotowani na sytuacje podbramkowe, bo nie zabraliśmy wykrętaków, wierteł i gwintowników. Dzięki temu mieliśmy coś na kształt treningu i obozu przetrwania w jednym.
Koszty? Duże, ale warte każdej złotówki. W tabelkach zobaczycie, jak to wyglądało dokładnie. W związku z przygodami i zafascynowaniem zupełnie inną jazdą supermoto, olałem flat track. Mógłbym na niego poświęcić tylko jeden, maksimum dwa dni, wypełnione jedzeniem piachu. Wolałem wyżyć się na asfalcie, a szutrową przygodę zostawić sobie na kolejny raz.
Już nie mogę doczekać się kolejnej edycji Motocyklowego Obozu Przetrwania. Każdy, kto ma ochotę przeżyć przygodę życia, powinien zapakować swojego konia do busa lub na przyczepkę i przedłużyć sobie sezon w przesiąkniętej motocyklizmem Katalonii.