Na prezentacji nowych modeli Ducati na targach EICMA zignorowałem Monstera 1200. Uznałem, że motocykl przeszedł tylko kilka kosmetycznych zmian, ale po pierwszych kilometrach musiałem go przeprosić.
Być może jestem wyczulony na nowości, które w praktyce okazują się być dawnymi modelami, tyle że w innym malowaniu lub nieco zmienionymi detalami. Tak też w pierwszym momencie odebrałem Monstera 1200 na sezon 2017. Jeśli mam być szczery to nawet nie zauważyłem zmian wizualnych, pewnie tak jak większa część czytelników. Nowa jest lampa przednia, zbiornik paliwa i cały tył motocykla, który zaczerpnięto z wersji R. Dopiero za kierownicą zarejestrowałem prawdziwe różnice. Po pierwsze na nowo zaprojektowano przełączniki. Nie są tak charakterystyczne jak poprzednie, ale podobno bardziej użyteczne. Mi osobiście włącznik zapłonu zasłaniający guzik rozrusznika nie przeszkadzał, bo czułem się jakbym odpalał myśliwiec. Na duży plus zmieniły się za to zegary, które teraz mają duży i wyraźny wyświetlacz biegu i oferują luksus w postaci wskaźnika poziomu paliwa.
Prawdziwie istotne zmiany pomiędzy modelem 2016, a 2017 poczujemy po pierwszych kilometrach. Moc podstawowej wersji wzrosła o całe 15KM i teraz wynosi 150KM, ale żeby poczuć owe włoskie koniki przydałby się kawałek prostej i świadomość, że nie pójdzie się do więzienia. Przepisy w Monako łamać mogą tylko miliarderzy, więc po cichu przesuwaliśmy się w stronę gór. Tutaj na jaw wyszła nowa charakterystyka jednostki napędowej. Zmiana jest bardzo odczuwalna. Jazda Ducati na niskich obrotach jeszcze nigdy nie była taka gładka. Przy prędkościach parkingowych, zawracaniu, czy w ciasnych uliczkach możemy zapomnieć o szarpaniu. Już nie musimy posiłkować się sprzęgłem, żeby gładko sunąć przy najniższych obrotach. Po powrocie w garażu czekało na mnie Ducati Scrambler, którym dojeżdżam do pracy. Stwierdzam, że ogromne V-2 jest teraz bardziej cywilizowane w najniższym zakresie obrotów niż dwukrotnie słabszy sprzęt dla hipstera! Włoski „Potwór” został zatem skutecznie wyczesany, ale gdy pozwolimy mu wejść na obroty robocze to pokazuje swoją prawdziwą naturę. Mocy jest tyle, że w trakcie całego dnia użyłem wszystkich 150KM raz, może dwa i to przez kilka sekund. Najbardziej użyteczny był wysoki moment obrotowy pozwalający na sprawne opuszczanie ciasnych zakrętów.
Organizator specjalnie ułożył trasę testu wiodącą po ciasnych nawrotach, żeby pokazać nam zmiany w prowadzeniu Ducati. Na razie mogę powiedzieć, tyle, że są znaczące, ale jak je osiągnięto i co z nich wynika będę mógł zdradzić dopiero w pełnym teście w Świat Motocykli. Na koniec mogę tylko zwrócić uwagę na zjawiskową elektronikę w postaci ABS, kontroli trakcji i „wheelie control”. Nie miałem jeszcze okazji jeździć na naked bike’u, który pozwalał by na tak wiele, jednocześnie stale czuwając nad bezpieczeństwem. Jak dorzucimy do tego quickshifter i kilka innych bajerów to uzyskujemy motocykl, który może walczyć o prym w klasie zarówno poziomem prestiżu, jak i osiągów. Pełen test w jednym z pierwszych numerów Świata Motocykli w 2017!