Żyjemy w pięknych czasach, gdzie motocykle bez owiewek mają 160KM, podwozie z maszyn sportowych i pakiet elektroniki. Kolejnym przedstawicielem klasy hyper naked jest Yamaha MT-10. Mieliśmy okazję już ją dla Was sprawdzić.
Jestem przekonany, że „ścigacze” prędzej czy później zniknął z naszych dróg. Na pewno część fanatyków pozostanie wierna sportowym motocyklom, używając ich na co dzień, jednak większość zrozumie, że ma to średni sens. Yamaha R1, BMW S1000RR, czy Ducati Panigale są tak skoncentrowane na osiągi na torze, że nie ma tam miejsca na jakikolwiek komfort. Dlatego właśnie producenci decydują się na tworzenie naked bike’ów bazujących na ich topowych konstrukcjach torowych.
Najbardziej świeżą propozycję wysunęła Yamaha. Bazując na YZF-R1 stworzyli motocykl, który dopełnia serię MT. Nietypowa i agresywna stylistyka kultywuje trend „Dark Side of Japan”, jednak nas od wyglądu bardziej interesują osiągi i jak motocykl reaguje na nasze polecenia. Postarałem się dla Was nieco wysłowić, sam nie wiem co tu wygaduje, ale zapraszam:
Teoria to jedno, a praktyka drugie. Po 330 kilometrowej trasie wszyscy kierowcy mieli sesję na pasie lotniska. Wykorzystałem tą okazję, założyłem kamerę i po wyciągnięciu bezpiecznika od ABS-u pozwoliłem sobie na intensywne operowanie manetką i dźwigniami. Oto jak Yamaha MT-10 reaguje na zaproszenie do zabawy: