fbpx

Enduro legalnie

Enduro legalnie

Legalne enduro w Bieszczadach

Nadeszła wiekopomna chwila…

No nareszcie nadeszła ta chwila. Długo wyczekiwana majówka. Całe szczęście mogłem się wyrwać z pracy na parę dni. Jakby nie patrzeć, był to po części wyjazd służbowy. Tak więc w środę skierowaliśmy się do naszej ziemi obiecanej. W tym momencie muszę wspomnieć o najdzielniejszym towarzyszu podróży. Jest nim VW Caddy z 1998 roku należący do Michała zwanego Grabarzem. Biały CADDYlac – furgonetka z niemieckim wolnossącym big blockiem (1.9 SDI) o mocy 65 KM dał radę. Na jego kipie zmieściliśmy Yamahe WR450 i graty 4 osób. Z tyłu jeszcze zapięliśmy przyczepę z 3 motocyklami. Dosyć pokaźny zestaw jak na takie autko. Fakt faktem, że przy podjazdach trzeba było zastosować specjalną technikę zwaną – redukcja z piątki na dwójkę – ale skurczybyk dał radę. Dojechaliśmy cali i zdrowi.

Enduro, czyli „pal skurczybyka!”

Zaczęło się. Osiem motocykli ruszyło zmierzyć się z przeszkodami bieszczadzkich traktów. Pewnie w tym momencie, wiele osób stwierdzi, że jestem złem wcielonym, ale przecież jazda na motocyklu nie kończy się na dokładaniu frędzli i polerowaniu chromów w garażu, czasem trzeba się zmęczyć!

Wracając jednak do tematu. Jak już wspomniałem, nie marnowaliśmy czasu na papierochy, pogaduchy i strojenie głupich min. Czekało na nas mnóstwo zwalonych drzew, kamieni i korzeni schowanych pod kołdrą z liści. Podjazdy być może nie były długie i strome, ale i tak nie było łatwo. Powalone drzewa, które w dodatku były tragicznie śliskie, utrudniały wjeżdżanie na szczyty. Jak się zapewne domyślacie, każde pokonanie takiej blokady, sprawiało, że czuliśmy się w stanie objechać nawet Tadka Błażusiaka! Niestety następne drzewo potrafiło sprowadzić nas na ziemie i to dosłownie. Jeszcze lepiej radziły sobie z tym kamienie kryjące się pod ściółką. Muszę przyznać, że dawno nie jechałem po czymś tak śliskim.

Legalne enduro w Bieszczadach

Po części była to wina opon. Przyzwyczajony do tego, że przeważająca część trasy była miękka założyłem bardzo twardą oponę na tył. Tak samo postąpiła większość ekipy

Jednak w tym roku szukaliśmy nowych ścieżek. Pech chciał, że składały się głównie z kamieni i korzeni. Skutek? Nawet na króciutkich podjazdach potrafiliśmy kręcić lepsze piruety niż Maserak w tańcu z gwiazdami.

Na całe szczęście jednak każdy wychodził z tego cało. Motocykle również nie narzekały. Nic się nie popsuło. Nie, nie ucierpiała ani jedna klamka, czy handbar.

Nic nie trwa wiecznie – kilka słów o pogodzie

Legalne enduro w Bieszczadach

Jednak taki stan rzeczy jaki był dnia pierwszego, nie mógł trwać wiecznie. W końcu coś musiało się stać. No i stało. W końcu jeden z nas złapał kapcia. Rzecz niezbyt tragiczna ani nie wymagająca specjalnych umiejętności do naprawy, ale bardzo irytująca. Pęknięta guma, jest chyba jedną z najgorszych niespodzianek w życiu (nie tylko dla motocyklisty). Całe szczęście stało się to już na koniec dnia, kiedy mieliśmy kilka ładnych godzin jazdy za sobą. Dodatkowo zaczęło padać, więc i tak byśmy za długo nie pojeździli. Chociaż takie pocieszenie…

Legalne enduro w Bieszczadach

Jednak ten dzień, trzeba uznać prawdopodobnie za jeden z trudniejszych. Motocykle nie miały lekko. Czterosuwy wyglądały jakby napędzały je silniki parowe. Zresztą nie ma się co dziwić. Nawet dwutakty momentami kopciły bardziej niż zwykle… Wolne podjeżdżanie i ciągłe operowanie sprzęgłem, żeby nie stracić trakcji musiało się tak skończyć. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim, że 450-tkę najpierw widać, później słychać. Dodam tylko, że wcale nie było gorąco. 15 stopni to wszystko czym mogła nas uraczyć pogoda, no a później jak już wspomniałem, zaczęło padać i nie wyglądało na to, że się tego dnia przejaśni. Jedyne co nam pozostało to zostać w pokoju, gdzie oparliśmy bal na żubrze…

Gwiazdy tańczą na glinie

Nie przejaśniło się także następnego dnia. Pogoda stwierdziła chyba, że było nam zbyt dobrze i postanowiła ukrócić nam trochę tych przyjemności. Nie poddaliśmy się jednak i deszcz nie był nam straszny. Z twardą miną wsiedliśmy na motocykle jak gdyby nigdy nic. Pomimo tego, że byliśmy kompletnie trzeźwi, cały czas powtarzaliśmy sobie „co? Ja nie dam rady?”. No i daliśmy radę, wyjechaliśmy. Chociaż nazwanie tego jazdą, mogłoby być lekkim nadużyciem. Raczej powolne toczenie się. Trasa składała się w większości z gliny. Oczywiste jest więc, że nie było łatwo. Nie dość, że w butach mieliśmy mokro już przed wjazdem do jakiejkolwiek kałuży, to jeszcze jakikolwiek uślizg gwarantował „paciaka”. Nie ma co przeżywać, przecież w enduro nie chodzi przecież o to żeby było łatwo.

Legalne enduro w Bieszczadach

No i oczywiście musiało się coś stać. Złapałem kapcia, ale to biorę na siebie. Trochę przekombinowałem z ciśnieniem. Najzwyczajniej dałem za mało powietrza i skończyło się jak się skończyło. Całe szczęście, stało się to podczas powrotu, jakieś 500 m od bazy, więc nie płakałem nad straconą jazdą. Przyjąłem to dzielnie na klatę. Gorzej było następnego dnia. Pogoda po prostu wymarzona na jazdę. Słońce świeciło, a na niebie żadnej chmury. No po prostu ideał. A co my wtedy robiliśmy? Pakowaliśmy motocykle i wracaliśmy do domu… Niczym sztylet prosto w serce.

Enduro legalnie i w świetnych warunkach

Legalne enduro w Bieszczadach

Wielu z was pewnie zastanawiało się czy da się pojeździć w Polsce. Jak widać da się i to w naprawdę fajnych warunkach. Wiele osób jeździ do Rumunii aby posmakować dobrego enduro. Jednak nie trzeba jechać aż tak daleko, żeby się solidnie wyżyć. Poza tym, wyjazd w rumuńskie Karpaty wiąże się z większymi kosztami. Natomiast wypad w nasze góry jest dużo łatwiejszy do zorganizowania. Poza tym, ośrodek o którym mówię, ma mnóstwo atrakcji dla całej rodziny. Możesz zabrać całą familię, są konie, quady, rowery i Bóg wie co jeszcze. Tak więc obwieszczenie żonie czy narzeczonej, że jedziesz na tydzień w Bieszczady, nie musi się wiązać z przeszywającym spojrzeniem i tekstem w stylu „nie poświęcasz mi czasu”. Na koniec wypadałoby chyba, żebym podał jakieś namiary, na takie miejsce prawda? Wyszukajcie po prostu ośrodek Natura Park w Stężnicy. Pewnie pod tym tekstem pojawią się komentarze, że artykuł jest sponsorowany, ale uprzedzając niektórych, muszę się do czegoś przyznać. Ten tekst nie był opłacony przez żadną firmę, ani przez Natura Park. Powstał jedynie przez chęć podzielenia się informacją, że jest takie miejsce w Polsce, gdzie beztrosko możemy jeździć po lesie. Jest to chyba jedyna taka miejscówka w naszym kraju. Chyba, że znacie jakieś inne? Jeśli tak, to piszcie na adres nich w komentarzach.

Legalne enduro w Bieszczadach

KOMENTARZE