Prosty wybór
Na skróty:
Prosty wybór
Prawko na auto mam już 20 lat. Nie czuję się na drodze niczym dziecko we mgle. Mimo to, naoglądawszy się „niegrzecznych” maszyn moich kolegów, nabrałam respektu do motocykla, jak i do własnych możliwości jako kierowcy. Wbrew pozorom, nie zastanawiałam się długo nad tym, który motocykl mam wybrać na swój pierwszy. Miał być nie za duży, lekki, potulny oraz niedrogi. Niedrogi zarówno w zakupie, jak i w eksploatacji. Wybór był jeden. „Gieeska” polecana była wszędzie i przez każdego. Co prawda ostrzegano mnie, że szybko mi się znudzi, ale?
Prosto i w zakrętach
Po zaliczonych dwóch sezonach wcale, ale to wcale nie chce się jej pozbywać. Owszem, smutkiem napawa mnie widok oddalających się z zawrotną prędkością na swoich „nowoczesnych rumakach” kolegów i koleżanek. W takich momentach powtarzam sobie jak mantrę pokrzepiającą treść: „Wszechstronność. Bezawaryjność. Umiarkowanie. Prosta konstrukcja”. To pociesza zranione ego. Wiem, że w większości przypadków i tak dojdę ich zaraz w zakręcie, a portfel nie uszczuplił się przy moim (nie ich) zakupie o te „parę tysięcy”.
Przyznam, że „gieeska” prowadzi się w zakrętach przyjemnie, jest stabilna i bardzo zwrotna. Kop, jaki dostaje w okolicach 7000 obr/min, daje namiastkę sportowej jazdy. Na wysokich biegach dają się we znaki wzniesienia i przeciwny wiatr, ponieważ wymuszają redukcję przełożenia o jedno lub dwa. Łatwo to zaobserwować podczas jazdy autostradą.
Kanapa, jak dla mnie, została idealnie, nisko zamocowana. To dodaje mi pewności w prowadzeniu i manewrach. Dodatkowo bak Suzuki jest smukły. Wersja E nie ma owiewek. Przeciskanie się więc między samochodami w korku to bułka z masłem, bez strachu o obcierki lub „paciaka” przypłaconego wydatkiem na połamane plastiki. Tak sprawuje się ten motocykl w mieście. A poza nim? Można śmiało jeździć w dalsze trasy. Na szosie przy jeździe „stówką” co prawda paliwa nie produkuje, ale zużywa go poniżej czterech litrów. Zdarzyło mi się również podróżować na nim jako „plecak”. Jestem dość wysoka (176 cm). Wbrew ogólnym opiniom, kanapa nie okazała się dla mnie za krótka. Inna kwestia to podnóżki. Są po prostu za wysoko. Po dłuższej podróży pozycja mocno zmęczyła moje nogi. Dobrym rozwiązaniem jest uchwyt pasażera z tyłu, nad światłem stopu. Daje on poczucie stabilności „plecaczkowi” i znacznie uprzyjemnia mu podróż.
Dobry początek
Po zakupie gaźnik został w warsztacie wyczyszczony i zestrojony. Okazało się, że mam w Suzuki krzywą prawą lagę (prawdopodobnie po dzwonie), która zaczyna cieknąć. Mimo to motocykl przed przeglądem nie zawiódł mnie ani razu. Jeździł żwawo, a olej nie lał się dramatycznie z uszczelniaczy.
Nie mogę napisać nic złego o moim motocyklu, poza tym, że jest stary i nie grzeszy urodą. Ale nie po to go mam, by startować spod świateł z kosmicznym przyspieszeniem lub lansować się w Nieporęcie latem. Chociaż? Skłamałam! Mam pomysł na lifting mojego „gieesa”. W związku z tym, że motocykl jest z lat 90. i jestem rozdarta między tym, co „vintage” a tym, co „trendy”, postanowiłam zrobić z niego motocyklowego hipstera. GS 500 nadaje się wyśmienicie na coś a la cafe racer. Przecież mam już smukły zbiornik paliwa, niską kierownicę klip-on i rzędową dwójkę, niewiele więcej trzeba. Wymieniłam fabryczny wydech na tradycyjny megafon typu Daytona. Muszę tylko zrobić ścięty zadupek, dodać kilka stylowych dodatków i oddać w ręce utalentowanego customowego „paintera”. W przyszłym sezonie nadrobię „brak pazura” pięknym wyglądem. Nikt nie zarzuci mu, że jest drogowym nudziarzem. Więc „mój ci jest! Mój!” i nikomu nie oddam.