Turystyka motocyklowa – wszystko wychodzi
Na skróty:
Turystyka motocyklowa – wszystko wychodzi
Trasę zaplanowałem ponad pół roku wcześniej, ale jak to zwykle bywa, wszystko wychodzi „w praniu”. Podczas podróży wcale nie nocowałem np. w Austrii, lecz pojechałem prosto do Włoch. Okazało się, że droga zajęła mi mniej czasu, niż zakładałem, a poza tym miasto, w którym chciałem się zatrzymać, Villach, po prostu nie przypadło mi do gustu. Już na finiszu wyprawy, za chorwackim Splitem, złapał mnie z kolei potworny deszcz i postanowiłem przyspieszyć podróż, lądując od razu nad węgierskim Balatonem.
Przygotowując się do wyjazdu, nie modyfikowałem swojego motocykla. Maszyny BMW mają to do siebie, że po prostu są doskonałe. Koniecznością jest przegląd przed wyjazdem. W moim motocyklu wykonał go krakowski serwis motocyklowy Bravados, który darzę bezgranicznym zaufaniem. Taki przegląd powinien objąć sprawdzenie klocków i tarcz hamulcowych, łożysk, ogumienia i elektryki, wymianę płynów i olejów oraz i synchronizację przepustnic. Pewność, że ma się sprawną maszynę, to nie tylko komfort psychiczny, ale bezpieczeństwo.
Już na samym wstępie, jeszcze w Polsce, gdy tankowałem, ktoś zwrócił mi uwagę, że mam coś w oponie. Była to długa na 2 – 3 cm śruba. Wkręciła się bokiem w bieżnik. Wyciągnąłem ją dopiero śrubokrętami do kamer GoPro. Po chwili wahania, postanowiłem jechać dalej. Pchała mnie przede wszystkim chęć sprawdzenia się, czy zdążę objechać zaplanowaną trasę w zaplanowanym czasie, udowodnić sobie, że jestem wstanie wjechać motocyklem na plac św. Piotra w Watykanie podczas kanonizacji czy pokonać cztery niesamowite trasy.
Wymarzone trasy motocyklowe
Pierwsza z zaplanowanych tras, przez alpejską przełęcz Stelvio, którą rozsławił magazyn Top Gear, okazała się w czasie mojego przejazdu zamknięta. Druga to rumuńska trasa Transfogaraska (dla mnie – jeden z najpiękniejszych widoków w Europie). Jej historia jest przejmująca. Mierzący 150 km szlak powstał w latach 70., na polecenie Nicolae Ceausescu. Przecinając na pół Karpaty, chciał zademonstrować swoją potęgę i podobno – mieć lepszy dojazd do swoich posiadłości w tych rejonach. Podczas budowy życie straciło kilkudziesięciu, a może ? jak podają nieoficjalne źródła – nawet kilkuset żołnierzy.
Początkowo miała pełnić głównie funkcję militarną, umożliwiając szybki transport wojsk z południa na północ. Obecnie jest jednym z najczęściej odwiedzanych przez motocyklistów miejsc. Kręte drogi wyglądają pośród tych gór jak strumyki. Zakręty, tunele, wiadukty ? to wszystko sprawia, że chce się tu wracać, bo przejechanie jej jest osobną przygodą.
Dla mnie dodatkowo sporym wyzwaniem było pokonanie jej moją, grubą, ?cycatą Niemką? (BMW R 1150RT). Kiedy z zakrętu na zakręt wznosiłem się coraz wyżej, spotkałem turystów na rowerze, jak się później okazało również z Polski!
Trzecią, wymagającą trasą, jaką musiałem pokonać na swoim szlaku, była droga między czarnogórskim Cetinje a Kotorem. Dotąd tylko słyszałem o niej, jej winklach, stromych zjazdach i niesamowitych widokach. Dlatego zaledwie 50 km za Barem odbiłem na Cetinje. Początkowo była to łagodna, szeroka droga, którą z góry zjeżdżały tiry. Zacząłem się zastanawiać: to ma być ta trudna trasa? Szerokie podjazdy dla samochodów, dwa pasy, sprawiły, że czułem się znudzony.
Najbardziej przydatna rzecz:
Uchwyt na wodę przy kufrze (mogłem pić podczas jazdy), trytytki i Manti na zgagę.
W pewnym momencie, po wyjechaniu z jednej z miejscowości, droga zaczęła się nagle zwężać. Z dwóch pasów zrobiło się pół! Miałem problemy, by wyminąć się z samochodem osobowym! Jechałem coraz wyżej, nachylenia drogi dochodziły do 15%. Można było jechać 30 km/h. Cały czas koncentrowałem się na tym, by bezpiecznie pokonywać kolejne zakręty i podjazdy. Dookoła mnie był las. Nagle, na wysokości 900 m n.p.m, kiedy wyjechałem ponad linię drzew, zobaczyłem przepaść! Zmroziło mnie: gdybym spadł, to z pewnością wylądowałbym w Budvie, z której wyjechałem.
Planowałem również wjechać z Makarskiej na górę Sveti Jure, na wysokość 1762 m n.p.m., w Górach Dynarskich. To 23 km wąskiej drogi. Auta ledwo tu się wymijają. Ale od samego rana, jak na złość, grzmiało i ostro zacinał deszcz. Nie należę do motocyklistów, którzy boją się jeździć w deszczu, ale wjechanie kamienistymi ścieżkami na szosowym motocyklu, ważącym razem z bagażami ponad 300 kg, to jednak ryzyko.
Ulubione miejsca
Obmyślając trasę poprowadziłem ją również tak, aby znów znaleźć się w swoich ukochanych miejscach w Rumunii czy w Révfülöp na Węgrzech. Chciałem oczywiście wrócić na Wesoły Cmentarz w Săpânte, poczytać i obfotografować niecodzienne, prześmiewcze i kolorowe nagrobki. Chciałem znów odwiedzić Hullam Hostel. To stały punkt na mojej węgierskiej trasie. Zawsze się zatrzymuję w pensjonacie prowadzonym przez dwóch chłopaków. To miejsce kojarzy mi się z hippisami, ze swobodą. Ludzie chodzą boso, tańczą na środku ogrodu. Jest spokojnie, przyjemnie, ale trudno określić panującą tam atmosferę. Po prostu tam trzeba być. I koniecznie trzeba tam spróbować pysznego bogracza z kociołka! Miód w gębie.
Chciałem wreszcie zobaczyć te wszystkie, niesamowite miejsca, o których tylko czytałem, zwłaszcza Monako, które chyba najbardziej zaskoczyło mnie możliwością jazdy po torze F1! Metalowe bandy, siatki, trybuny… Wjeżdżając tam po prostu czułem te emocje, tę adrenalinę, jakbym sam był uczestnikiem wyścigu. Wtedy, piątego dnia podróży, myślałem, że nic bardziej emocjonującego i zaskakującego mnie nie spotka. Jak bardzo się wtedy myliłem.
Niewiarygodny motocyklowy dzień. Każdy!
Powiem szczerze: każdy, ale to każdy dzień w tej trasie był ekscytujący. Po powrocie, kiedy przeglądałem pliki z nagraniami, złapałem się na tym, że na początku każdego odcinka mówię: To był niewiarygodny dzień! I rzeczywiście taki był!
Nie chodzi mi tylko o takie zdarzenia, jak awaria i uziemienie motocykla w Rumunii na jeden dzień czy brak znaków drogowych na Ukrainie, przez co musiałem snuć się 50 km/h, bo nie wiedziałem, jak szybko mogę jechać, a krążące po sieci legendy o milicjantach wymuszających łapówki paraliżowały mnie. Nie chodzi o koszmarne, ukraińskie i albańskie drogi. Na albańskiej ?autostradzie? urwałem sobie kufer. Na złączce po prostu mnie wybiło! Cały motocykl gruchnął. Z tylnego kufra zaczęła mi się wysypywać cała elektronika: kamera, laptop, tablet, ładowarki! Trzeba było szybko stanąć i ratować sprzęt, a potem naprędce poskładać motocykl trytytkami.
Najmniej przydatna rzecz:
Zgoda na wjazd na pl. Św. Piotra w Watykanie podczas kanonizacji Jana Pawła II (Włosi mają taki bajzel, że i tak nikt go nie sprawdzał).
Dzięki tej podróży poznałem wiele zwyczajów, o których nie słyszałem, jak np. zasada pierwszeństwa większego pojazdu na rondach w Albanii. Z mojej trasy niesamowitą przygodę czyniły rzeczy, o których nie miałem wcześniej bladego pojęcia, jak choćby łatwość, z jaką można było w Rumunii spotkać kogoś płynnie posługującego się angielskim, obwoźne ule, które zapylają pola słonecznikowe, mikrostacje benzynowe na podjazdach przed kamienicami, na które natknąłem się w Nicei czy handel mięsem na ukraińskich przystankach autobusowych.
Moja wyprawa to również odkrywanie cudownych miejsc, np. wspaniałego miasteczka Sarandë w Albanii, które przypomina Monako. Za jedyne 25 euro za noc można tu zamieszkać w dwuosobowym pokoju hotelowym z basenem i śniadaniem.
Jednak największą zaletą tej podróży była możliwość poznania ludzi, którzy zaskakiwali mnie swoją otwartością, zarówno we Francji, Rumunii, Bułgarii, jak i Albanii.
Turystyka motocyklowa – cztery dobre rady
Jeśli ktoś chciałby podążać moją trasą, to jest parę elementów, które mnie zaskoczyły, a które warto znać, by obniżyć sobie poziom stresu.
Po pierwsze – zasady płacenia. Na Ukrainie trzeba mieć hrywny. Euro nie jest ogólnie akceptowalną walutą. Zarówno w Bułgarii, jak Albanii należy płacić gotówką. Bankomatów – jak na lekarstwo, a na kartę patrzą dziwnie. W Albanii, jeśli już respektowano karty, to jedynie VISA.
Po drugie – styl jazdy. We Włoszech każdy wpycha się w wolną przestrzeń na chodniku czy zatrzymuje na środku ulicy, by pójść na poranną kawę. Na Ukrainie pędzące tiry wyprzedzały się na trzeciego i w każdej chwili mogłem zostać zepchnięty z drogi. Włoski styl jazdy widoczny jest znów w Grecji, zwłaszcza w dużych miastach, takich jak Ateny. Ale po ukraińskich emocjach nie robił już na mnie tak złego wrażenia.
Po trzecie – jeśli nie rezerwujecie wcześniej noclegów, to pamiętajcie, że hotele w Cannes nie mają tradycyjnych szyldów. Ja szukałem miejsca na nocleg pół godziny, by w końcu włączyć Internet. Nagle okazało się, że tam, gdzie stałem, było pięć hoteli! Ale żadnych szyldów, jak w Polsce. Porządek, smak i elegancja przede wszystkim. Nazwy hoteli wypisuje się złotymi literami nad wejściem, dlatego trudno je dostrzec zza kierownicy motocykla.
Wreszcie pamiętajcie, że jeśli przypadkiem zepsuje się Wam motocykl, nie ma co liczyć na pomoc z Polski i że rozszerzony pakiet ubezpieczeniowy załatwi sprawę. Skazani jesteście na siebie. Gdy mnie awarii uległ system paliwowy, zadzwoniłem do Polski. Obiecali, że oddzwonią z informacją, kto po mnie przyjedzie. Jednocześnie kazali mi samemu znaleźć mechanika. Dzięki niezwykłemu zbiegowi okoliczności (co drugi głupi ma szczęście), gdy po przetłumaczeniu zwrotu „serwis motocyklowy” na rumuński wpisałem go w wyszukiwarkę i wybrałem pierwszy numer z brzegu, trafiłem na cudnego faceta – Cristiana Magureana. Prowadził sklep z częściami motocyklowymi w Baia Mare, ale sam wyszukał mi mechanika. W 20 minut byłem umówiony z Mariem („super Mariem”, równie płynnie mówiącym po angielsku), który w niedzielę wyszedł z rodzinnego wesela, by przetransportować mój motocykl i móc się nim zająć następnego dnia rano.
Mam nowy plan
Muszę to jeszcze raz podkreślić: największym zaskoczeniem i jednocześnie wartością tej wyprawy byli ludzie, których spotkałem. Mógłbym wymieniać ich imiona lub próbować ich opisać: tych, którzy pomagali mi w odnalezieniu właściwej drogi, przenocowali, podzielili się posiłkiem, poświęcali czas, by mnie poznać, posłuchać o moim kraju, zagadnąć, co robię, skąd jestem i dokąd zmierzam. Tym wszystkim znajomym i nieznajomym chciałbym jeszcze raz podziękować.
Jeśli chcecie podróżować, nie zwlekajcie. Wsiadajcie na motocykle i jedźcie. Świat stoi przed Wami otworem. W maju jadę samotnie do Maroka, aby zrealizować 13 odcinków nowego sezonu Motovbloga. Trzymajcie kciuki za tegoroczny projekt.
Tych, którzy chcą śledzić moje motocyklowe przygody, odsyłam na www.facebook.com/MOTOVBLOG oraz do mojego filmowego kanału na Youtube. Będą tam też relacje z najważniejszych, tegorocznych imprez motocyklowych w Polsce.
Długość trasy:11 000 km
Czas: 25 dni
Państwa na trasie: Ukraina, Rumunia, Bułgaria, Grecja, Albania, Czarnogóra, Bośnia i Hercegowina, Chorwacja, Węgry, Austria, Czechy, Włochy, Francja, Szwajcaria i Niemcy.
Koszty noclegów: od 30 zł za dobę na Ukrainie, przez 80 zł aż po 300 na Lazurowym Wybrzeżu (taniej się tam nie dało).