Chociaż nigdy się nie spotkaliśmy, to jestem prawie pewien, że mielibyśmy o czym rozmawiać godzinami – pewne rzeczy łapiesz od razu i wiesz, że Ty i ta druga osoba nadajecie na tych samych falach.
Na skróty:
Moglibyście zarzucić mi, że tym razem zbagatelizowałem sprawę i nie pojechałem na spotkanie z bohaterem, ale nie miałem innego wyboru. Akurat rozprzestrzeniała się pandemia koronawirusa i wszystko wskazywało na to, że lepiej zostać w domu. Zresztą, gdyby nie to paskudztwo, pewnie nie poznałbym Mateusza Adriana.
Fajna ta wolność
Kiedy wszyscy siedzieliśmy w domach, chciałem urozmaicić życie sobie i Wam. Wyszukiwałem w sieci najciekawsze filmy motocyklowe i zamieszczałem je na naszej stronie internetowej. W końcu na YouTube trafiłem na CHARTkorowe podróże i… wsiąkłem na blisko godzinę. Po obejrzeniu filmu, natychmiast napisałem do jego autora z propozycją wywiadu. Dostałem odpowiedź, że w sumie możemy się spotkać, ale nie musimy, bo to nie jego priorytet. Teraz byłem pewien, że trafiłem pod dobry „adres”.
Pierwszym motorowerem Mateusza był dwubiegowy Ogar 205, od którego zaczęła się
pasja do motocykli i podróży. Szybko udało mu się poznać tajniki sprzętu i Ogar został rozłożony na części pierwsze i ponownie skręcony. Jak komentuje Mateusz:
„Ogar dał mi możliwość samodzielnego przemieszczania się, jechania bez celu, prosto przed siebie, poczułem wolność i niesamowicie mi się to spodobało. Godzinami siedziałem na internetowym forum poświęconym tematyce polskich motorowerów. W krótkim czasie wiedziałem prawie wszystko o Rometach, Simsonach i innych pojazdach z tamtego okresu.”
Pierwszą wyprawę motorowerową, Mateusz odbył tuż po zakupie Ogara. Pojechał z Czarnego Młyna do Ustronia i z powrotem – ze zwiedzaniem wyszło ok. 1800 km. Dlaczego do Ustronia? 23 lata temu, właśnie tam przyszedł na świat. Później, wraz z rodzicami, przeprowadził się na Pomorze, gdzie mieszka do dzisiaj. Trzy lata później wybrał się na wyprawę dookoła Polski – wtedy pokonał blisko 3 tysiące kilometrów wzdłuż granic naszego kraju. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że podróżował na… Charcie, blisko trzydziestoletnim motorowerze. Szczerze powiedziawszy, to sami trochę zapomnieliśmy o tym sprzęcie i o jego istnieniu przypomniał nam właśnie Mateusz – natychmiast przygotowaliśmy
artykuł o Charcie na nasze www. A dlaczego akurat wybrał ten sprzęt? Opowieść jest klasyczna dla nastolatków:
„Moim marzeniem stał się Simson, ale największe wrażenie od strony wizualnej robił na mnie Chart. Rok później, przez przypadek dowiedziałem się, że starszy pan z mojej miejscowości posiada niesprawnego Charta, którego chętnie by się pozbył. Niestety moje finanse w tym czasie pozwalały jedynie od czasu do czasu zatankować Ogara, a co dopiero kupić kolejny motorower. Z pomocą przyszedł mój tata, który zakupił tego Charta, postawił go w warsztatowym kącie i obiecał, że dostanę go, gdy uda mi się na zakończenie gimnazjum uzyskać umówioną średnią ocen. Po trzech miesiącach ciężkiej nauki odebrałem świadectwo oraz dostałem wymarzonego Charta na własność.” – wspomina Mateusz
Kilka zmian musiał mieć
Wspomniany Romet Chart to typ 210, elektronik – prawie oryginał. Prawie, ponieważ kilka rzeczy musiało zostać zmodyfikowanych. Amortyzatory zostały wymienione na chiński zamiennik do MZ – sprawdza się lepiej, szczególnie pod sporym obciążeniem, a gaźnik pochodzi z Simsona. W przerobionym cylindrze znalazł się natomiast tłok z Hondy MB. Poza tym elektryka – teraz Chart dysponuje instalacją 12V, więc można ładować telefon oraz nawigację.
CHART MUSIAŁ sobie poradzić z długimi prostymi, których w Finlandii nie brakuje. Próbę zdał na piątkę!
No to w drogę!
Eskapada dookoła Polski miała być ostatnią, tak długą podróżą Mateusza na tym sprzęcie, Czasami jednak wystarczy, że w głowie zaiskrzy i człowiek w ciągu paru sekund totalnie zmienia zdanie. Iskierką były trzydzieste urodziny Charta. Trzeba było to uczcić, oczywiście podróżą! Padło na wyprawę dookoła Bałtyku, a w rzeczywistości chodziło o zameldowanie się na Nordkappie. Kiedy słyszę zwrot „pojechać na Nordkapp”, oczami wyobraźni widzę wyjazd, w którym chodzi wyłącznie o osiągnięcie zamierzonego celu. W przypadku jazdy na motorowerze, wynik sportowy wydaje się jeszcze ciekawszy. Na szczęście wystarczyło kilka minut filmu, aby być pewnym, że Mateuszowi chodziło o coś zupełnie innego. Lubię, kiedy ktoś sobie idzie po prostu pojeździć.
Największym wyzwaniem dla podróżnika i jego motoroweru wcale nie był ogromny dystans, a ostatnie 130 kilometrów. Trasę urozmaicały olbrzymie tunele i dosyć strome podjazdy, a temperatura nierzadko spadała do 3°C i wiał porywisty wiatr. Momentami dochodziło do tego, że motorower przez silne podmuchy zwalniał do 20 km/h, a kiedy wiatr zmieniał kierunek, trudno było kierowcy utrzymać tor jazdy. Dłonie i stopy przemarzały, sytuacji nie poprawiał deszcz. Bez grzanych manetek w takich warunkach jedzie się naprawdę trudno. Jedynym sposobem były częste przerwy i ćwiczenia na poboczu, które dają jakąkolwiek szansę na rozgrzanie organizmu.
JESZCZE TYLKO PRZEPRAWA promem do Helsinek i rozpoczyna się finlandzka część wyprawy Mateusza
Do tego wszystkiego dochodzi parująca szyba i brak hamulców, spowodowany wodą dostającą się do bębnów. Tak przynajmniej było przed siedmiokilometrowym tunelem, wiodącym do skalistego punktu. W środku już nie padało i początkowo jechało się bardzo przyjemnie. Droga opadała wraz z brzegiem morza coraz głębiej i głębiej, aż poniżej poziomu wody. Potem zaczęła się wspinaczka o nachyleniu 9% przez trzy kilometry. Chart wspinał się na pierwszym biegu, a przez głowę kierowcy przelatywały kolejne modlitwy o wytrzymałość korbowodu. W końcu tunel się skończył i zaczęła się mgła. W ciągu pięciu godzin pokonał 150 kilometrów i wreszcie znalazł się na miejscu.
Jazda trzydziestoletnim motocyklem to jedno, ale przygotowanie go do takiej wyprawy, to już całkowicie inna kwestia. Przecież w Polsce nie jest łatwo znaleźć dobre części, a za granicą? To już chyba niemożliwe. Finalnie udało się przygotować jednoślad do podróży i chociaż sprzęt był przeładowany, to dojechał do zamierzonego celu.
Części to nie wszystko
Tak naprawdę możesz zabrać ze sobą cały samochód dostawczy części, ale co Ci po nich, jeśli nie umiesz ich wykorzystać? Co prawda w sakwie znajdował się zapasowy cylinder i inne części, ale ważniejsze było, że Mateusz nauczył się naprawiać sprzęt i nic nie mogło go zaskoczyć. Nie powinno to dziwić. Rodzice Mateusza prowadzą warsztat samochodowy, więc kręcenie śrubkami „ma we krwi”. Części zamienne i umiejętności przydały się, gdy w drodze do domu tłok wyzionął ducha. Chociaż nie mniej przydałby się parasol, pod którym mógłby dokonać naprawy – w jej trakcie lało jak z cebra. Drugi cylinder, tłok i nowy zestaw pierścieni wskoczył na swoje miejsce i można było cisnąć dalej. Co prawda silnik osiągał teraz prędkość zaledwie 45 km/h i nie pomagały regulacje gaźnika czy zapłonu, ale jechać się dało. Obniżenie prędkości i obowiązkowe przerwy na chłodzenie cylindra skutecznie komplikowały podróż. Mateusz zdecydował się, więc na jazdę również w nocy. Finalnie swoją nocną podróż przerywa o godzinie 2 w nocy. Słońce już wstaje, czas na kawę.
PO WIELU PRZYGODACH i kilku dniach jazdy, Mateusz w końcu osiągnął zamierzony cel
Słodko–gorzkie zakończenie
Do portu w Karlskronie pozostało mu niespełna 50 kilometrów. To nie dużo – nawet dla motoroweru. Niestety do portu nie dojeżdża. Pod koła niewielkiego Charta, wymuszając pierwszeństwo wjeżdża samochód. Uderzenie wyrzuca Mateusza kilka metrów dalej, a pogięty Chart leży na ulicy – smutny widok. Zbiegają się świadkowie, którzy chcą udzielić pomocy poszkodowanemu – na szczęście nie muszą. Naprawy wymaga jedynie motocykl, który dalej już nie może pojechać – przednie zawieszenie jest pokrzywione, a całość nie prezentuje się dobrze. Sprawca poczuwa się jednak do odpowiedzialności i w geście pojednania odwozi Mateusza i motocykl na terminal. Na miejscu, dzięki pomocy rodaków, udaje się naprostować zawieszenie i motorower na prom wjeżdża o własnych siłach. Wkrótce dopływają do portu w Gdyni, gdzie czeka na nich solidna obstawa, która eskortuje Mateusza i jego dzielny motorower aż do domu.