W poprzednim numerze proponowałem trasę poprzez Mazury. Tym razem pokręcimy się po regionie sąsiadującym, jednak zupełnie innym pod względem geograficznym i historycznym. Niby przez miedzę, a jednak wrażenie będą zupełnie inne.
Na skróty:
Zwiedzanie Podlasia podzielimy sobie na dwie części, bowiem wbrew pozorom jest to bardzo rozległy teren z taką ilością atrakcji geograficznych i historycznych, że po prostu nie da się oblecieć tego w jeden weekend. Zajmijmy się tym razem północną częścią regionu – tą białostocko-sokólską. Mimo, że Mazury i Podlasie sąsiadują ze sobą, to są to zupełnie inne krainy. Na Mazurach jeszcze 14 tysięcy lat temu nachodzący i cofający się lodowiec żłobił teren i pozostawił po sobie niezliczona liczbę (coraz szybciej wysychających) jezior oraz całkiem sporych pagórków.
Na Podlasiu zaś, jest raczej płasko, ale za to bardziej bagiennie. Na Mazurach ze względu na ukształtowanie terenu drogi są bardzo pokręcone, wiją się brzegami jezior. Na Podlasiu zaś nie ma wielu przeszkód terenowych, drogi są raczej proste, a bory i lasy nie będą przesłaniały nam widoków. Również ze względu na uwarunkowania historyczne od razu odróżnimy te regiony. Mazury charakteryzują ciężkie, solidne i ceglane, kryte dachówką budowle. Budownictwo drewniane – zarówno domy mieszkalne, jak i sakralne (w znacznej liczbie cerkwie, ale także kościoły katolickie, synagogi, a zdarzają się nawet meczety) to już Podlasie.
Takie są uroki obwodnic
W walce z pandemią poluzowane zostały ostatnio nieco warunki odosobnienia. Spokojnie można się więc udać na dwudniowy wypad, wyszukując sobie lokum na noc w internecie, lub licząc na łut szczęścia, które na Podlasiu z pewnością będzie nam sprzyjało. Ludzie w tym regionie są bowiem wyjątkowo gościnni i przyjaźni. Ruszamy więc z Warszawy wczesnym rankiem, żeby nie marnować dnia. Najszybciej będzie pojechać drogą szybkiego ruchu S8 i maksymalnie po dwóch godzinach dojedziemy do Białegostoku, gdzie możemy rozpocząć prawdziwe zwiedzanie.
Ja zaproponuję jednak bardziej ambitną, nieco wolniejszą trasę, ale z kilkoma ciekawymi punktami do zwiedzenia. Zacznijmy od krótkiego postoju w miejscu nieoczywistym – Serocku. Od momentu gdy szerokim łukiem omija to miasto nowoczesna obwodnica, przez zmniejszenie się ruchu możemy dostrzec jak pięknie miejscowość odżyła. Uporządkowane, zadbane, z wieloma atrakcjami po prostu cieszy oczy, bo w większości zachowało swój prowincjonalno-lokalny charakter. Zatrzymamy się na chwilkę przy sporym brukowanym rynku, ale możemy też podejść kilka kroków w kierunku szeroko łączących się rzek – Bugu i Narwi. Aby specjalnie nie oddalać się od wody, pojedziemy wzdłuż brzegów Narwi drogą 61 aż do Pułtuska i dalej na północny-wschód przez Różan i Ostrołękę. W Różanie można stanąć na chwilkę i cyknąć sobie pamiątkową fotkę na tle radzieckiego czołgu – oswobodziciela.
Stoi na całkiem sporym postumencie i trudno go nie zauważyć. Tuż przed Ostrołęką natkniemy się na mauzoleum i całkiem ciekawą wystawę zabytkowych armat. Tu w roku 1831 powstańcze wojska polskie pod dowództwem generała Skrzyneckiego lały się z armią carską. Co prawda Rosjanie dali nam wtedy łupnia, ale właśnie armaty ówczesnego podpułkownika Józefa Bema pozwoliły na planowany odwrót „Naszych” na Warszawę.
Trzymajmy się rzek
Spod Ostrołęki pojedziemy lewym brzegiem Narwi, już bardzo lokalną drogą przez Lelis i Zbójną (wjeżdżając na drogę 645) znajdujące się już na terenie Puszczy Kurpiowskiej aż pod Nowogród, gdzie tuż przy niemal cały czas towarzyszącej nam rzeczce, odnajdziemy za mostem resztki bunkra z roku 1939. W tej okolicy znajdziemy także wiele innych ciekawych pamiątek z czasów II WŚ, między innymi kolejny radziecki czołg. Gdy robiłem tę trasę, bardzo interesujący Skansen Kurpiowski w Nowogrodzie był jeszcze zamknięty, ale może już działa? Trzeba sprawdzić w necie, bo warto tam zobaczyć jak budowano z drewna nie używając gwoździ.
Po doznaniach historyczno-militarnych ruszamy w dalsza drogę przez Łomżę (warto na chwilkę zerknąć na koszary z czasów carskich, albo chociaż na pomnik-ławeczkę Hanki Bielickiej, znajdujący się w centrum miasta. Dalej wzdłuż Narwi drogą nr 64 dojedziemy do Wizny, czyli „Polskich Termopil”, gdzie w roku 1939 polskie wojska broniły przed Niemcami istotnej przeprawy na Narwi. Ruiny robią wrażenie, ale dopiero widok ze wzgórza na przepiękny zbieg Narwi i Biebrzy po prostu zapiera dech. Co prawda ostatni odcinek dojazdowy do bastionu jest piaskowo-szutrowy, ale praktycznie każdy motocykl da radę przejechać. Tuż obok znajdziemy słynne rozlewiska Biebrzy (podczas przejażdżki pożar traw był już ugaszony), ale tego dnia z pewnością z bliska nie zdążymy ich zobaczyć. Jedziemy bowiem do Tykocina – czegoś w rodzaju wschodniego Kazimierza nad Wisłą. Przepięknie zrewitalizowana miejscowość daje nam pełny obraz przedwojennego tygla kulturowego, jakim było Podlasie. Znajdziemy tu i barokowy zespół kościelny, i synagogę, i zamek. Tu warto się na chwile zatrzymać i coś zjeść, bo pora już słuszna – z czystym sumieniem mogę polecić „pierogarnię” przy głównym rynku (w czasie pandemii sprzedają tylko na wynos), oraz znajdującą się tuż obok restaurację Alumnat – samo w sobie ciekawe miejsce do zwiedzania. W Tykocinie, w pełnym sezonie, raczej nie znajdziemy noclegów „z partyzanta” – taki tu tłok. Trzeba więc sobie wcześniej coś zarezerwować, albo jechać dalej. My ruszamy przez Korycin do znajomego w Racewie na ognisko i kiełbaski. Podlaska gościnność jest nieoceniona. Że nie wspomnę o produkcji lokalnego preparatu…
Grzech się nie zatrzymać
W sumie ujechaliśmy tego dnia ok 320 km i tu zaczynają się schody. Chciałoby się do Biebrzańskiego Parku Narodowego, ale to już niemal Pojezierze Augustowskie. Ruszamy więc w przeciwnym kierunku, na południe drogą 673 do Sokółki, potem kawałek 674, żeby skręcić w lewo na Bohoniki. Gdziekolwiek się choćby na chwilkę zatrzymacie będzie fajnie, ale w Sokółce trzeba stanąć. Tu przebiega słynny „szlak tatarski” (w zasadzie 2 szlaki – mały i duży), którego trasy przestudiować można dokładnie w Muzeum Ziemi Sokólskiej. Z Sokółki pojedziemy właśnie „szlakiem tatarskim” do Bohonik, a potem Krynek. Po drodze zobaczycie i meczet, i mizar, aby na dłużej popasać w Krynkach, gdzie zwiedzicie prawdziwe tatarskie jurty, oraz posmakujecie ich kuchni – o ile koronawirus na to pozwoli. Tak czy owak musicie tam zajechać!
Dalej droga powiedzie nas do Supraśla, ale koniecznie W poprzednim numerze proponowałem trasę poprzez Mazury. Tym razem pokręcimy się po regionie sąsiadującym, jednak zupełnie innym pod względem geograficznym i historycznym. Niby przez miedzę, a jednak wrażenie będą zupełnie inne.przez Poczopek drogą 676. Tu znajduje się Silvarium. Dociekliwi niech sprawdzą sami, ale warto tam zajechać, bo to jedynie 10-12 km od Krynek. Jadąc dalej tą samą drogą wpadniemy do Supraśla i zatrzymamy się na dłuższą chwilę i to obowiązkowo. Malutka miejscowość (ok 4,5 tys. ludności) po prostu zapiera dech w piersi. Muzeum ikon, prawosławny monastyr męski, drewniane domki tkaczy, Stara Poczta, Dom Ludowy, Teatr Wierszalin, czy park krajobrazowy Puszczy Knyszyńskiej to tylko niektóre atrakcje. Szybko stąd nie wyjedziemy.
Nieco zmęczeni całym dniem pełnym atrakcji pojedźmy po prostu najszybsza drogą(w ciągu dalszym 676) do Białegostoku, a potem już relaksacyjne prawie-autostradą do Warszawy. W sumie tego dnia ujedziemy ok. 300 km, czyli cały wypad nie powinien przekroczyć 630km, chyba, że pomylimy drogi. To był męczący wyjazd ale nauki płyną z niego dwie:
– Podlasie to ogromna kraina i mimo 2 dni spędzonych w siodle, nie udało nam się zwiedzić nawet połowy
– Swego czasu Polska była krajem wielokulturowym, gdzie ludzie mówiący w rożnych językach, o odrębnych kulturach i wyznających różne wiary potrafili żyć ze sobą w zgodzie.