Tak, wiemy – większość z was pewnie już obleciała krainę tysiąca jezior wzdłuż i w szerz kilka razy, i wydaje się, ze nic nowego w niej nie odkryjecie. A jednak… może warto spróbować?
Na skróty:
Tym razem nie będziemy jeździli po Mikołajkach, Mamerkach, Wilczych Szańcach czy obrotowym moście w Giżycku. Te atrakcje zna każdy turysta, więc chciałbym zaproponować zabawę w odkrywców wyprawę w naprawdę nieznane.
Nocleg wskazany
Z odrobiną szutrów, piasków oraz leśnych i polnych duktów. Traskę da się zrobić w jeden dzień z lekka napinką, więc może warto pomyśleć o noclegu – z tym problemu na Mazurach nie ma. Zawsze znajdą się jakieś domki letniskowe czy agroturystyka „bez dostępu do jeziora”, czyli kwatery z pozoru mniej atrakcyjne. Ale tylko z pozoru. Przecież nie każdy szuka w Krainie Wielkich Jezior zgiełku plaż, kąpielisk i skuterów wodnych. Czasami wieczorne ognisko w oddalonym od cywilizacji siedlisku i śpierw żurawi o poranku mogą okazać się równie atrakcyjne.
Ruszamy z Warszawy wylotówką 61 w kierunku Jabłonna, Zegrze aż do Legionowa. To będzie z pewnościa najbardziej uciążliwy odcinek trasy, bo w pogodne weekendy trasa z rana jest niemal zawsze zakorkowana, ale przeciez jedziemy motocyklem, to jakos sobie poradzimy… Proponuję nie zatrzymywać się przy pierwszym punkcie widokowym, czyli plaży w Zegrzu, ani nawet na moście – na jeziora się jeszcze napatrzymy. Poza tym wbrew ostatnio lansowanej modzie jest to jednak sztuczny zalew a nie „jezioro”.
Najdłuższy brukowany rynek w Europie
Do Pułtuska doczłapiemy się maksymalnie w godzinę, co dla niektórych może być już dobrym pretekstem do pierwszej przekąski. Po drodze będzie was kusić budka fastfoodu z umieszczoną na dachu starą GPZą. Nie wiem jakie menu jest teraz, ale dawno temu po zjedzonym tam na szybko hamburgerze sensacje żołądkowe zdecydowanie opóźniały tempo podróży.
Jeżeli ktoś ma potrzebę już po tych 60 km rozprostować kości, to proponuję minimalnie zboczyć z trasy i wstąpić na rynek w Pułtusku To podobno najdłuższy (rzeczywiście długi jest fest!) brukowany rynek w Europie. Przy rynku znajduje się piętnastowieczny zamek biskupów płockich, ale jeżeli chcemy zrobić trasę, nie zdążymy go zwiedzić. Za to przed samym wejściem do Zamku znajdziemy bardzo fajny letni ogródek restauracyjny z lodami i kawą.
Zaczyna się robić pięknie!
Wyjeżdżając z Pułtuska po prawej stronie natkniemy się na tajemniczą budowlę – to mauzoleum żołnierzy radzieckich poległych podczas wyzwalania miasta. Niby nic, a jednak swoje życie zostawiło tu ponad 16 500 młodych ludzi. Warto zerknąć na to klasycznie socrealistyczne mauzoleum. Tuż za cmentarzem skręcamy w lewo w drogę 57 na Szczytno i już zaczyna się pięknie!
Ruch maleje niemal do zera, a dobrej jakości szosa wije się między mniej lub bardziej malowniczymi wioskami. Tu jednak uwaga! Na drodze do Szczytna postawiono kilka fotoradarów, które są co prawda prawidłowo oznaczone i dobrze widoczne, jednak często błyskają fleszem. Człowiek zamiast koncentrować się na drodze gapi się z zachwytem na kwitnące na żółto pola rzepaku i nie zwraca uwagi na prędkościomierz. Kto nie wstąpił na małe co nieco w Pułtusku może zatrzymać się w wiejskiej gospodzie „Pazibroda” w Chrzanowie. Osobiście na samą myśl o tym słowie robi mi się słabo, ale można tam zjeść prawdziwą zupę czerninę z gęsiej krwi, oraz inne ludowo-regionalne potrawy. Kto nie ma ochoty, – lecimy dalej.
Czas na kawkę!
Mijamy Maków, monumentalne, ceglane cukrownie w Krasińcu i dolatujemy do Przasnysza. Mamy za sobą ok 120 km, więc może mała kawa? Tu polecam po prawej stronie naszej trasy fantastyczną kawiarnio-lodziarnię „Kaczorek”. Z wierzchu nieco tandetna i prowincjonalna, jednak jest to lokal z wieloletnia tradycją i fantastycznymi słodyczami. Każdy łasuch powinien chociaż na chwilkę tu wstąpić. Podążając dalej drogą 57 na Szczytno obserwujemy jak zmienia się krajobraz.
Mazowieckie pola uprawne powoli zaczynają ustępować gęstym lasom. Tu droga jest fantastyczna – ruch mały, dobra widoczność, długie proste z kilkoma ciekawymi zakrętami i asfalty pozbawione dziur. Minąwszy Wielbark i słynną „Karczmę Leśną” w której Magda Gesler robiła swoje kuchenne rewolucje, a w piwnicach spokojnie działała zawodowa uprawa marihuany, zbliżamy się do Szyman, gdzie na ostrym winklu lubi sobie stanąć policja z radarem. No cóż, do policyjnej szkoły w Szczytnie to już tylko rzut beretem.
Tajemnica
A teraz zdradzę moją największą turystyczną tajemnicę – czyli lokalizację fantastycznej drogi, którą od lat z niezmiennym zachwytem przemierzam. Jak powiada moja mama – trzeba się dzielić! W Szczytnie jadąc drogą 57 na Biskupiec należy zachować czujność. Tuż za brukowanym fragmentem drogi, za cmentarzem, skręcamy w lokalną drogę nr 600 na Mrągowo. I to jest to co motocykliści lubią najbardziej. Wijące się zakręty trochę lasem, trochę brzegami jeziorek, przez zapomniane przez cywilizację wioseczki mkniemy sobie winklami podziwiając prawdziwe Mazury, na których czas się niemal zatrzymał.
Mijamy na wpół zburzone pruskie zabudowania gospodarskie i całkiem nowe domki letniskowe. Tu ciekawostka – gdy nie da się kupić domku z dostępem do jeziora, wystarczy nabyć kawał ziemi (z dala od akwenów nie jest taka droga), wykopać sobie spory staw i upodobnić go do jeziora. Tak robi coraz więcej „przyjezdnych”.
Ciemna strona Polski
Mijamy Nowe Kiejkuty (do Starych Kiejkut nie ma co jechać, bo słynna była „szkoła szpiegów” otoczona jest podwójnym drutem kolczastym i nic nie zobaczymy), Kałęczyn i dojedziemy do Rybna. Tu trzeba uważać, bo droga nr 600 do Mrągowa skręca tu ostro w prawo. W Rybnie można zerknąć na zespół pałacowo -dworski, który jak większość tego typu mazurskich budowli długo i systematycznie był dewastowany przez założony tam po II WŚ PGR. Losy mazurskich pałaców i dworów to jedna z ciemniejszych stron Polski Ludowej, która programowo niszczyła te pomniki kultury Prus.
W Borowem przy mostku nad rzeczką Sobiepanką posadowiono stanicę spływów kajakowych. To część szlaku rzeki Krutyni, między jeziorami Kujno i Dłużec. Na kajaki nie wsiadamy chyba, że ktoś ma odpowiednio dużo czasu i chce w tych okolicach spędzić kilka dni. Za Borowem na rozwidleniu nie lecimy drogą 600 na Mrągowo (zostało do niego jakieś 15 km) tylko skręcamy w prawo na Dłużec. Tuż za miejscowością mamy rozjazd na Piecki (w lewo) i na Gant (w prawo) i tu dopiero zaczyna się prawdziwa przygoda.
Zgubić się w kontrolowany sposób!
Każda z dróg, czy to asfaltowa, czy szutrowa, czy piaszczysta doprowadzi nas dokądś. Bez obaw – nie da się tu zgubić, bo nawet najbardziej lokalna droga prędzej czy później doprowadzi nas do cywilizacji. W dodatku zapewne większość z Was ma GPSa – poradzicie sobie. Byle tylko nie wjeżdżać w leśne zakazy ruchu, bo leśnicy w tej okolicy są bardzo czujni. Krążymy więc polami, lasami i rozlewiskami Krutyni, wypatrując śladów dawnej świetności tych okolic. Jest niemal pewne, że natkniecie się leśny cmentarz, opuszczoną leśniczówkę, stary młyn, czy resztki dworskich zabudowań.
Celowo nie wskazuję konkretnych miejscowości, czy szczególnych miejsc, bo warto po prostu poszukać ich samemu i poczuć jak odkrywca. Do miejscowości Dłużec, jeżeli tylko nie będziecie zbytnio marudzili w trasie spokojnie da się z Warszawy dojechać w 3 godziny. Wiec, gdy wystartujecie o 7 rano (wiem, nie dla wszystkich jest to do zrealizowania), to praktycznie od 10 można już rozpocząć indywidualną eksplorację prawdziwych dzikich Mazur i bez trudu powrócić przed zmrokiem do stolicy. Całość takiego wypadu to ok. 500 km, więc jak ktoś ma ochotę, lub nie czuje się na siłach, można podzielić trasę na 2 dni i przenocować w jednym z licznych ośrodków (Borowski Las, Mardaki) albo w samym Mrągowie. Po takim noclegu warto wstać raniutko, bo przecież czeka nas dalsza eksploracja – do wieczora mamy jeszcze bardzo dużo czasu i najwyżej 300 km do domu…
Aby nie było nudno, proponuję powrót nieco inną trasą: z Mrągowa kierujemy się na Piecki drogą 59 (też bardzo urokliwą) do Szczytna i dalej to już jak kto uważa!