fbpx

Sprawdzano mi telefon, bagaże, kartę kredytową. Wszystko to ze względów bezpieczeństwa, mojego, mieszkańców i podobno innych turystów, których – jak sami przyznali – dawno tu nie było. Upewnili się, że na pewno jestem turystą, że te nawigacje, kamery, GPS spoty nie posłużą mi do tego, by zdradzić Al Kaidzie pozycje ich wojsk, które będę mijał. […]

Sprawdzano mi telefon, bagaże, kartę kredytową. Wszystko to ze względów bezpieczeństwa, mojego, mieszkańców i podobno innych turystów, których – jak sami przyznali – dawno tu nie było. Upewnili się, że na pewno jestem turystą, że te nawigacje, kamery, GPS spoty nie posłużą mi do tego, by zdradzić Al Kaidzie pozycje ich wojsk, które będę mijał. Zostałem pouczony, by nie robić żadnych zdjęć obiektom wojskowym, nie kręcić materiału wideo.

W końcu po tej całej zawiłej procedurze, którą zniosłem bezstresowo, mogłem ruszyć dalej.

Pierwsze kilometry to nudna dojazdówka, liczne kontrole – od tych ukrytych w lesie z zamaskowanymi wozami bojowymi, po zwykłe, oficjalne posterunki. Na tym posterunku nie podoba się interkom, na kolejnym nawigacja, na trzecim za długi nóż, a na kolejnym kamera przy kasku.

Dalej już tylko piach

Wszystko to spowalnia mnie niesamowicie. Ale w końcu przekraczam ostatni posterunek. Dalej już na pewno nie będzie żadnego, nie w takiej głuszy. Przynajmniej tak się pocieszam. Brody przez wyschnięte rzeki, betonowa nawierzchnia i będąca w przewadze czerwona – szutrowa , tak mniej więcej wyglądało pierwsze 20 km trasy. Dalej już tylko piach i piach.

W każdej postaci – rozjeżdżony przez zaprzęgi, motorowery, motocykle i ułożony naturalnie – przez wiatr, gładki i kopny, i twardy, który przelatywałem bez strachu.

W końcu przyszła pierwsza wywrotka, pierwsze problemy nawigacyjne.

Droga rozchodzi się w trzech kierunkach, a miejscowi i tak każą jechać na przełaj, bo tam, gdzieś za dwa kilometry będzie lepsza droga prowadząca do miasta. Ale ja nie chcę do miasta!!! Z miasta to ja tu przyjechałem.

Wioska bez turystów

Zawracam. Zatrzymuje mnie dwudziestokilkuletni młodzieniec na swoim motorku. Pyta, czy może pomóc, dokąd jadę, skąd jestem itp. Zaprasza do siebie bo ma kemping. Szybka negocjacja ceny i za 2 euro mam dla siebie dach, materac i moskitierę oraz ile tylko chcę wody do kąpieli.

Wchodzę w to bez zastanowienia, gdy dowiaduję się, że to w centrum wioski, a z dachu jest wspaniały widok na domy pierwszych Dogonów, wykute w skale pośrodku wysokiego na 80-100 m urwiska.

Jedziemy. Jest już późne popołudnie gdy dojeżdżamy do celu. Okazuje się bowiem, iż wioska oddalona była o kilka km drogi, drogi usłanej piachem. Mój nowy przyjaciel dość sprawnie przemieszczał się po tej nawierzchni, ja, ciężkim motocyklem, bez umiejętności ledwo dawałem sobie radę. Czasem wręcz na mnie czekał, gdy stracił mnie z oczu.

Wioska… nie do opisania. Z opowieści młodzieńca wiem, że jeszcze dwa lata temu było tu mniej więcej tylu turystów, ilu mieszkańców. Dziś widzę tylko zniszczone kupy sprzętu, wszystko pokryte grubą warstwą kurzu, biedę i tę nadzieję, którą wzbudziłem swoim pojawieniem się. Można to chyba porównać do człowieka siedzącego na pustyni z litrem wody w bukłaku, który wie, że na długo mu już nie wystarczy. I nagle na czoło spada mu kropelka wody, która może zwiastuje deszcz, a może i nie…

Boubacar proponuje wycieczkę

Ostatni biały człowiek widziany był tu 7-8 tygodni temu, a jeszcze przedtem nie było tu żywej białej duszy przez około 2-3 miesiące.

A jest tu naprawdę bezpiecznie. Zapewniał mnie o tym naczelnik, u którego spędziłem 4godziny na przedmieściach Mopti. To samo mówili wojskowi w punktach, gdzie mnie sprawdzano, to samo mówią mieszkańcy wioski. Tak samo czuję się i ja.

Jeśli wojna będzie, to raczej daleko na północy – 50, a może 150 km stąd. No ale cóż…

Wieczorem Boubacar składa mi propozycję, żebym jutro zostawił mój motocykl, wsiadł razem z nim na jego motorower i podjedziemy kawałeczek, a dalej już pieszo oprowadzi mnie po miejscach tak tłumnie odwiedzanych do niedawna przez turystów. A jak się im żyje? A jak ma się żyć ludziom których przychód do niedawna wynosił około 600-700 euro na dobę (piszę tu o ośrodku) a teraz odwiedzają ich cztery osoby rocznie.

Wszystko stoi i czeka, wszystkie zarobione do tej pory pieniądze zostały zainwestowane w infrastrukturę – baterie solarne, by turyści mieli żarówkę w nocy, prysznice (choć ja dostałem tylko wiadro i kubek do polewania się, ale mi akurat to podobało się najbardziej), kuchnia do przygotowywania posiłków. Wszystko to teraz stoi i czeka lepszych czasów.

– A my żyjemy jak dawniej – mówił mi Boubacar. – Zresztą zostań u nas kilka dni, a sam zobaczysz. Dla ciebie nie będzie tańców z maskami, nie będzie sztucznych zachowań, nie będzie przebierania się za szamana i wróżenia z dymu. Usiądziesz w cieniu drzewa i poobserwujesz.

– I kto wie, czy tak nie zrobię, zobaczymy – odpowiedziałem.

Cena wysoka, więc po targach ustalamy niższą, specjalną dla przyjaciół (25% pierwotnej), bo od wczoraj tak się tu czuję. Boubacar obiecuje dodatkowo następnego dnia kolejną wycieczkę za darmo, krótszą ale za darmo.

– Ok, niech będzie – odpowiadam, wyciągając banknot z portfela. Tyle rzeczy w życiu sobie już odpuściłem, tylu miejsc nie poznałem tak naprawdę, że teraz nie odpuszczam.

Głos wszystkich osłów

Noc. Na dach wchodzę nie po schodach, nie po drabinie. Po dość cienkim drzewie, w którym wyrzeźbiono za pomocą dłuta małe, nieporęczne schodki. Układam się na nieco już wysłużonym materacu, pod cienką narzutą, dodatkowo zabezpieczony trochę dziurawą i przykurzoną moskitierą zamocowaną na przysłowiową „sztukę”.

Leżę tak i rozmyślam o tym, co za mną, co przede mną, jak idzie Markowi wracającemu już do domu. Podziwiam niebo, gwiazdy i wsłuchuję się w gwar wioski, która jeszcze długo nie usypia. Gdzieś w oddali zaczyna rżeć osioł i już po kilku sekundach rżą wszystkie osły w kilku sąsiadujących wioskach, a hałas potęgowany jest donośnym echem odbijanym od pionowej skały.

Niesamowite wrażenie. Już dla tej tylko chwili warto było jechać te tysiące kilometrów i zapłacić te kilka euro za noc w tym właśnie miejscu. Magia!

cdn.

Tekst i zdjęcia Ernest Jóźwik

KOMENTARZE