Jak Afryka to Africa Apetyt na podróże rośnie z każdą kolejną zakończoną ekspedycją. Idealnym czasem, by odwiedzić motocyklem rejon Senegalu i Gambii, jest nasz środek zimy. Traf chciał, że mój dobry znajomy akurat na styczeń 2016 roku planował transport motocykli do Dakhli (pod Agadirem) w południowo-zachodnim Maroku. Nie można było nie skorzystać z takiej szansy. […]
Na skróty:
Jak Afryka to Africa
Apetyt na podróże rośnie z każdą kolejną zakończoną ekspedycją. Idealnym czasem, by odwiedzić motocyklem rejon Senegalu i Gambii, jest nasz środek zimy. Traf chciał, że mój dobry znajomy akurat na styczeń 2016 roku planował transport motocykli do Dakhli (pod Agadirem) w południowo-zachodnim Maroku. Nie można było nie skorzystać z takiej szansy. Klamka zapadła, jechać trzeba.
Africa jest jedna
Przelot z zaledwie trzema przesiadkami nie stanowi problemu. Zebrała się niemała ekipa chętnych na taką podróż, bo aż piętnaście motocykli. Różnorodność maszyn – godna pozazdroszczenia, bo od zwinnych KTM-ów, po muskularne GS-y, sprawdzone „Tenerki” aż po Fazera czy Suzuki Vanvan o pojemności 125 ccm z filigranową Anetą w siodle! Jednak Africa Twin była tylko jedna. Po raz kolejny postanowiłem narazić jakże wdzięczny motocykl na nawinięcie kolejnych kilometrów.
Plan był prosty. Ruszamy z Dakhli, przedzieramy się przez mało przyjazną Mauretanię, potem przez kolorowy Senegal, Dakar aż do Gambii, gdzie celem była obserwacja krokodyli i hipopotamów w ich naturalnym środowisku oraz odwiedzenie szkoły, w której brakuje nawet długopisów czy zeszytów.
Benzyny brak
Przekroczenie granicy marokańsko-mauretańskiej, jak się można było spodziewać, nie było łatwe. Żar lejący się z nieba, niekończące się (i niczemu konkretnemu niesłużące) procedury, brak cienia, wrogie spojrzenia celników, usłany wrakami pas ziemi niczyjej, który do dziś nafaszerowany jest minami, do tego niezrozumiałe opłaty, jak by sama wiza, która kosztuje prawie 200 euro, nie wystarczała. Oczywiście wszystko to ma swój niepowtarzalny urok i daje dreszczyk adrenaliny.
Benzyny brak
Mauretania – dieslem stojąca – pozwala wykazać się kreatywnością w zabieraniu zapasów benzyny w czym popadnie, by dostać się do stolicy i spokojnie zatankować. Dla bardziej zamożnych po drodze istnieje możliwość zatankowania z „bańki” za podwójną cenę.
W Mauretanii, tak samo jak w Maroku, co chwila są ustawione posterunki policji „sprawdzające” tożsamość. W praktyce wystarczy mieć wydrukowane fiszki z danymi i za każdym razem wręczać je służbiście. Mauretania nie jest bogata w pejzaże. To głównie pustynia z jedną, główną, wyasfaltowaną drogą. Jak nie musisz – nie korzystaj z poboczy.
Kilkadziesiąt kilometrów przed głównym przejściem granicznym odbiliśmy w drogę szutrową, by przejechać przez park krajobrazowy, gdzie można spotkać m.in. guźce czy najrozmaitsze gatunki ptaków.
Stajemy się atrakcją
Sytuacja diametralnie zmienia się po przekroczeniu po podobnych procedurach granicy z Senegalem. Zaczyna być kolorowo, ludzie – uśmiechnięci. Bogactwa tu nie widać, ale nastawienie miejscowych napawa optymizmem.
Z benzyną nie ma już problemów, jest ogólnie dostępna. Choć przyjechaliśmy tu zobaczyć, jak ci ludzie żyją, my również stanowiliśmy dla nich niemałą atrakcję. Dzieci machają, chcą dotknąć motocykla, lokalne „mamusie” próbują sprzedać swoje „córki”, co wioska to stragany z owocami. Drogi główne – z porządnym, dobrej jakości asfaltem.
Prawdziwa Afryka
Miłośnicy czerwonych, prawdziwych, afrykańskich szutrów nie będą zawiedzeni, bowiem zjechanie z głównej szosy daje radość i możliwość kosztowania prawdziwej Afryki. Krajobraz uzupełniają wszechobecne baobaby, gniazda termitów oraz sępy pastwiące się nad tym, co natura uśpiła.
Sympatycy słynnego rajdu Paryż-Dakar w jego pierwotnej, afrykańskiej formie, po odwiedzeniu stolicy Senegalu będą czuli się zawiedzeni. Poza niezbyt łatwą do odnalezienia tablicą pamiątkową niewiele tu po tej imprezie zostało, za to od obnośnych handlarzy, czyhających na turystów, można kupić praktycznie wszystko.
Krokodyle zamiast celników
Granica z Gambią to przyjemność po poprzednich tego typu miejscach. Lokalni „majfrendzi” proponują wymianę waluty, młode Gambijki sprzedają świeże owoce. Celnicy, poza przestrzeganiem restrykcji dotyczących możliwości fotografowania ich samych, są mili i uśmiechnięci. Kolejne pozytywne zaskoczenie – niemal każdy mówi po angielsku! Jeszcze tylko szybkie badanie temperatury ciała, sprawdzenie żółtych książeczek szczepień i można zacząć rozkoszowanie się krajem, który nie został jeszcze opanowany przez turystów.
Krokodyle zamiast celników
Do tego momentu podróży musieliśmy uważać, by nie urazić celnika, nie odwodnić się w związku z wysoką temperaturą i nie dać się ukąsić skorpionowi, czule witającego nas o poranku w naszym bucie czy też nie dać się ugryźć komarowi. O ile z celnikami jest już spokój, w Gambii dochodzą inne zagrożenia, np. żyjące w naturze krokodyle i hipopotamy.
Gdy dotarliśmy do szkoły, która była jednym z celów wyprawy, okazało się, że w dużej części budynek nie ma dachu. W tej sprawie nie mogliśmy pomóc. Przekazaliśmy tylko podarki i ruszyliśmy wzdłuż rzeki w poszukiwaniu zwierząt, które chcieliśmy zobaczyć w ich naturalnym środowisku. Nie zawiedliśmy się. Może nie zbliżyły się do nas na wyciągnięcie ręki, ale i tak podczas rejsu po rzece starą krypą można było poczuć dreszczyk emocji.
Zanim dotrze komercja
Ekspedycje w tego typu rejony dostarczają masę świetnych wspomnień, ale w razie jakichkolwiek problemów na miejscu jesteśmy pozostawieni sami sobie. Oczywiście, lokalna ludność chętnie nam pomoże, ale nie zawsze będzie w stanie. Nie odkładajcie planów i decyzji o wyjazdach. Świat się zmienia, a do miejsc, które dziś wciąż są dziewicze, niebawem dotrze komercja i wszystko, co z nią się wiąże, a o czym nieraz chcielibyśmy zapomnieć.
Najważniejsze rady
Gdy wybieramy się na tego typu wyprawę, musimy liczyć się z tym, że trzeba będzie pokonać bardzo długie odcinki, na których próżno szukać pomocy zarówno związanej z motocyklem jak i z naszym zdrowiem. Na wyposażeniu motocykla nie może zabraknąć zapasowych dętek, kompresora, łyżek, zestawu narzędzi czy wielce niezawodnych „trytytek”. Przed podróżą zawsze należy sprawdzić stan motocykla, a to, co budzi wątpliwości – wymienić. Ważne, by wszystkie połączenia elektryczne były sprawne, linki przesmarowane, a części, które najczęściej zawodzą, zabrane na zapas. W apteczce nie powinno zabraknąć leku na malarię czy biegunkę.
Trasa wyprawy
Dystans – w sumie wyszło ok. 4500 km
Czas – 2 tygodnie
Przez Mauretanię prowadzi praktycznie jedna droga. Tereny wokół często są zaminowane. Absolutnie nie ma co ryzykować jazdy na przełaj!
Warunki pogodowe – nie padało, temperatura w ciągu dnia od 28 do 35 stopni, słonecznie, momentami wietrzenie. W nocy spada do kilkunastu stopni, co daje uczucie nawet nie tyle chłodu, co zimna.
Dobrze wiedzieć
Warto mieć gotówkę, bankomaty się zdarzają, ale raczej rzadko. Przeliczenie euro i dolara do lokalnej waluty wskazuje, że korzystniej wychodzi euro.
Na każdym przejściu granicznym lokalni „majfrendzi” chętnie posłużą za kantor, przy czym oferują całkiem przyzwoite stawki, choć warto się targować. Zdarzało się nam płacić w euro na stacjach benzynowych.
Europejczycy mają drożej
Koszty, ceny
Transport motocykli odbywał się na zasadach koleżeńskich, natomiast należy się liczyć z kosztem na poziomie tysiąca euro. Bilet do Dakhli, jeśli zostanie zarezerwowany odpowiednio wcześniej, da się kupić za około 2000 – 2500 zł. Oczywiście nie ma bezpośrednich połączeń, co może być nieco uciążliwe, ale czego się nie robi, by przeżyć niezapomnianą przygodę?
Paliwo jest tańsze niż w Polsce, o ile kupujemy je na stacji benzynowej. Jeśli skusimy się na benzynę „z bańki”, co często się zdarza w Mauretanii, to może się okazać, że zapłacimy podwójną cenę.
Normalną rzeczą jest spanie na dziko. W Senegalu czy Gambii możemy skorzystać z noclegu z prysznicem a nawet basenem za kilkanaście euro. Przy sprzedaży produktów żywnościowych miejscowi lubią nieco podnieść cenę, gdy widzą Europejczyka.
Konieczne do załatwienia
Do niedawna, by wjechać do Senegalu i Gambii, niezbędne było posiadanie tak zwanej żółtej książeczki z poświadczeniem szczepienia przeciw żółtej febrze. Przy tym obowiązku pozostała tylko Gambia. Dawka jest jednorazowa i wystarczy na 10 lat. Pełna ochrona następuje po 10 dniach. Warto zaszczepić się przeciw durowi brzusznemu oraz wirusowemu zapalenia wątroby. Gambia i Senegal należą do rejonów zagrożonych malarią, więc dobrze mieć ze sobą odpowiednie leki. Przed wyprawą warto udać się do lekarza chorób tropikalnych, który powinien zalecić odpowiednie kroki, by nasze zdrowie było chronione podczas takiej ekspedycji.
Potrzebna jest wiza do Mauretanii, która kosztuje 120 euro i można ją załatwić w Berlinie lub Londynie albo tak jak w naszym przypadku, przez firmę pośredniczącą, która pobiera dodatkową opłatę za usługę – ok. 40 euro.