KTM Freeride E-SX, czyli jak na zabawce – okiem Andrzeja
Na skróty:
KTM Freeride E-SX, czyli jak na zabawce – okiem Andrzeja
Jeśli wcześniej nie mieliście styczności z Freeride’em w wersji spalinowej, to pierwszy kontakt może być zaskakujący. Motocykl jest bardzo mały. Zachowuje proporcje maszyny enduro, jednak każdy jego element jest zminiaturyzowany. Kiedy na Freeridzie siada dorosły mężczyzna, czuje się jak na zabawce. Wrażenie jest uzasadnione. Cała rodzina tych KTM-ów właśnie ma być takimi zabawkami. To sprzęt rekreacyjny, który łączy w sobie zalety motocykla enduro i trialowego, a przy tym eliminuje ich wady. Ma niższą masę, łatwiej go opanować niż enduro i – dzięki siedzeniu – pozwala zajechać dalej niż trial. Oczywiście, ma to duży wpływ na jego możliwości w warunkach ekstremalnych, ale sprzęt jest przeznaczony do amatorskiej jazdy i z tego zadania Freeride’y spalinowe wywiązują się znakomicie.
W E-SX zwrócimy od razu uwagę na nietypową jednostkę napędową – silnik elektryczny, który generuje 22 KM przy 4500 obr./min i 42 Nm od samego startu! To właśnie charakterystyka oddawania momentu obrotowego najbardziej nas intrygowała.
Kolejnym charakterystycznym elementem jest „zbiornik energii”. To po prostu sporych rozmiarów akumulator litowo-jonowy, czyli ogromna bateria jak do gigantycznego telefonu komórkowego. Czarnym kolorem kontrastuje ze srebrną barwą silnika. Wymiana akumulatora jest bardzo łatwa: wystarczy unieść siedzenie, odkręcić cztery nakrętki i pociągnąć za rączkę. Dzięki prowadnicom nie ma możliwości błędnego montażu.
Spodziewaliśmy się, że akumulatory nie będą lekkie, jednak muszę przyznać, że niosąc po jednej baterii w ręku, czułem się, jakbym wykonywał „spacer farmera” podczas zawodów strongmanów. Waga tych elementów decyduje o masie E-SX. Motocykl gotowy do jazdy waży 106 kilogramów. Może to niewiele, jednak jego dwusuwowy odpowiednik – według deklaracji producenta – ma 92,5 kilograma na sucho. Nawet po zalaniu zbiornika paliwa pod korek waga nie przekroczy 100 kg.
Producent informuje, że na jednym akumulatorze możemy jeździć przez godzinę, przy czym zastrzega, że czas może ulec zmianie w zależności od stylu jazdy i rodzaju terenu. Za chwilę dowiecie się, na jak długo starczyło prądu, gdy motocykl trafił w ręce kompetentnej osoby.
Byłem bardzo zaskoczony, kiedy po jeździe testowej Adam stwierdził: „gdybym miał coś takiego, jeździłbym na nim z przyjemnością”. To duży komplement dla każdego motocykla, ponieważ Tomiczek, trenujący na najlepszych KTM-ach, jest dość wybredny.
Freeride to rower, ale z silnikiem – okiem Adama
Od początku patrzyłem na KTM Freeride E-SX jak na zabawkę, a nie na motocykl. Brak dźwięku silnika, sprzęgła czy przeniesienie tylnego hamulca spod prawej nogi na kierownicę sprawia, że na „elektryku” czułem się nieswojo. Po przejechaniu kilkunastu metrów i przyzwyczajeniu się do specyficznej reakcji na dodanie gazu, pojawił się na mojej twarzy szeroki uśmiech. W końcu dostałem w swoje ręce rower z silnikiem!
Przez chwilę byłem przekonany, że można na nim robić wszystko. Motocykl bardzo dobrze przyspiesza i błyskawicznie zwalnia. Specyficzna reakcja polega na tym, że nie musimy celować w zakres obrotów, w którym silnik ciągnie. Wszystko zależy od tego, jak szybko jesteśmy w stanie odkręcić manetkę. Pełen moment obrotowy jest dostępny zawsze, co może zaskoczyć. Z przyzwyczajenia odkręcamy gaz z myślą, że „niuty” przyjdą razem z obrotami i zdążymy wyczuć, kiedy będzie ich dość albo za dużo. W E-SX zbyt mocne odwinięcie powoduje nagłe zerwanie trakcji. Różnica w technice operowania manetką jest więc duża.
KTM jest lekki, zwrotny i bardzo poręczny. Jeżeli tylko wczujemy się w charakterystykę silnika, możemy każdy zakręt przejść w pełni kontrolowanym bokiem. Niestety, sporym minusem jest brak sprzęgła. Przeszkadza to w pokonywaniu technicznych przeszkód i przy jeździe na gumie. Trudno postawić Freeride’a do pionu. Trzeba użyć sporo siły i gwałtownie odwinąć manetkę. Jednak kiedy załapiemy pion, możemy jeździć na tylnym kole jak rowerem. Utrzymywanie równowagi w miejscu czy przejazdy po wąskich elementach nie sprawiają większego problemu. Każdy wsiadający na Freeride może poczuć się jak Tonie Bou (mistrz świata w trialu).
Ci, którzy na co dzień upalają „crossówki”, nie będą zachwyceni mocą silnika. Nie mogę powiedzieć, że Freeride ma jej za mało. Po prostu musimy nauczyć się korzystać z tego, co jest. Jeżeli znajdziemy wspólny język z „elektrykiem”, przejazdy przez powalone drzewa, bandy w piachu i małe skoki nie będą większym wyzwaniem.
Zawieszenie, jak się pewnie domyślacie, dostało ode mnie mocno po tyłku. Każdy skok kończył się dobiciem i mocnym strzałem po rękach. Najwyraźniej nie jest stworzone do walenia skoków „w płaskie”. W czasie spokojnej jazdy „turystycznej” spisywało się bardzo dobrze. Przy chodzeniu slajdem również wszystko pracowało jak należy. Ciekawe jest uczucie podczas jazdy w wolnych zakrętach. Silniki spalinowe generują siłę żyroskopową, która pomaga utrzymać motocykl w pionie. Freeride E-SX przy małych prędkościach wali się na boki niczym rower. Nie jest to mankament, ale doznania są ciekawe.
Największa wada tego motocykla to wydajność baterii, która przy mojej jeździe wytrzymywała niespełna 30 minut. Co gorsza, już po około 15 minutach ciąg wyraźnie słabł i KTM zmieniał charakterystykę, więc podczas ataku na kolejną przeszkodę, możemy się zdziwić.
Kiedy baterie wykończą nas…
Freeride E-SX miałby szansę na naszą pozytywną ocenę, gdyby nie pewne minusy. Pierwszym jest to, że nigdzie na nim nie pojedziemy. Możemy jedynie kręcić się po zamkniętym obiekcie albo jeździć po okolicy (pod warunkiem, że w zasięgu wzroku mamy dom). Godzina jazdy na jednej baterii to pobożne życzenia. Nawet jeśli taki czas jest realny, to nie pozwoli nam na wycieczkę po górach. Moglibyśmy jechać od schroniska do schroniska, ponieważ bateria po 50 minutach jest naładowana w 80%, po kolejnej połowie godziny osiągamy 100%.
Drugim minusem jest cena. Na KTM Freeride E-SX musisz wydać 48 tys. złotych. Za tyle pieniędzy otrzymamy maszynę z ładowarką i jednym akumulatorem. Tymczasem jedynym sposobem na „wyjeżdżenie się” jest posiadanie co najmniej jednej zapasowej baterii, której cena wynosi (UWAGA!) 13 999 złotych! My zajeździliśmy trzy takie akumulatory i chętnie zużylibyśmy jeszcze dwa! Tak więc w wymarzonej konfiguracji, czyli motocykl plus cztery zapasowe baterie, E-SX będzie kosztował ponad 100 tys. złotych! Można powiedzieć, że jest to zabawka „dość” droga. Wierzymy jednak, że zarówno w Polsce, jak i w innych krajach są osoby, które mogą sobie na to pozwolić.
Elektryczny KTM to krok w dobrym kierunku. Przede wszystkim spełnia podstawowe zadanie – daje radość z jazdy. Jedyny minus to koszt nieszczęsnych akumulatorów. Po pierwsze, okrutnie podnoszą cenę maszyny a po drugie, ich wydajność jest co najmniej dyskusyjna. KTM Freeride E-SX traktujemy jak materialną zapowiedź przyszłości. Uznajemy, że widzimy światełko w tunelu i według nas nie jest to jadący z naprzeciwka pociąg, a dzień, w którym to baterie wykończą nas, a nie na odwrót.
Dane techniczne KTM Freeride:
SILNIK
Typ: elektryczny, chłodzony cieczą
Moc maksymalna: 22 KM (16 kW) przy 4500 obr./min
Moment obrotowy: 42 Nm od 0 obr./min
PRZENIESIENIE NAPĘDU
Napęd tylnego koła: łańcuch
PODWOZIE
Rama: stalowo-aluminiowa
Zawieszenie przednie: USD WP, średnica 43 mm
Zawieszenie tylne: WP PDS
Hamulec przedni: Formula, tarczowy, średnica 260 mm
Hamulec tylny: Formula, tarczowy, średnica 230 mm
Opony przód i tył: 1.60/21″ i 120/90-18″
WYMIARY I MASY
Wysokość siedzenia: 910 mm
Rozstaw osi: 1418 mm
Minimalny prześwit: 340 mm
Masa pojazdu gotowego do jazdy: 106 kg
Pojemność akumulatora: 360 Ah