To chyba najwspanialsze z możliwych uczucie, kiedy po zejściu z motocykla ręce drżą tak, że trudno jest trafić kluczem do drzwi garażu. Jeśli nie podniecają cię takie doznania, to ten motocykl nie jest dla ciebie.
S4R stanowi (na razie) najbardziej dojrzałe stadium motocykla o nazwie Monster. Jest też przykładem polityki modelowej Ducati, która w miarę pojawiania się nowych generacji motocykli klasy Superbike wykorzystuje znane i sprawdzone silniki do kolejnych coraz mocniejszych i coraz doskonalszych naked bike’ów. Tym razem „dawcą” był triumfujący jeszcze niedawno na torach wyścigowych model 996. Z mocą 113 KM S4R jest najszybszym z rodziny Monsterów, o całe 12 KM mocniejszym od dotychczas najmiłościwiej nam panującego S4. Ma też dużo doskonalsze podwozie, czego wyrazem ma być choćby dodatkowa literka „R” jak „Racing” w nazwie.
Desmodrama
Mały, czarny guziczek na kierownicy tylko czeka, żeby go nacisnąć. Wtedy maszyna ożywa z charakterystycznym dla Ducati niespokojnym grzmotem. Tym razem, niestety, mocno stłumionym przez rozbudowany układ wydechowy. Jaka szkoda. Wystukujące nerwowe staccato suche sprzęgło mimo hydraulicznego sterowania wymaga sporej siły do załączenia, ale przecież nikt nie mówił, że będzie lekko! Jedynka, gaz… i już wiadomo, dlaczego S4R ma taką szeroką i płaską kierownicę. Właśnie po to, żeby kierowca miał się czego trzymać, gdy trochę mocniej odkręci rączkę gazu. Reakcja silnika na każdy ruch prawej dłoni jest błyskawiczna i zmusza do mocniejszego pochylenia się nad kierownicą, aby dociążyć lewitujące swobodnie przednie koło. Silnik Ducati oddaje moc w sposób wielce spektakularny, nawet jak na widlastą dwójkę z desmodromicznym rozrządem. Zakres użytecznych obrotów jest szeroki i zaczyna się na poziomie 3000 obr/min. Ale już powyżej 6000 obr/min zaczyna się drugi krąg piekła. Monster zdaje się wtedy nic nie ważyć, a dotknięcie gazu powoduje skok o kolejnych kilka metrów do przodu, zwykle z przednim kołem niedotykającym asfaltu. Można wręcz odnieść wrażenie, że przednie koło służy w tym motocyklu tylko do hamowania, no, może też do parkowania…
Kawiarniana wyścigówka
Skrócone w porównaniu z „996” przełożenie wtórne sprawia, że Monster rozpędza się w sposób wielce efektowny na każdym z sześciu biegów, choć „tylko” do 240 km/h. Jak na motocykl z maleńką owieweczką, całkiem nieźle. Jednak to nie autostrada jest miejscem, gdzie straszy ten potwór. Żywiołem S4R jest miasto z jego zatłoczonymi ulicami, szybkimi obwodnicami, ślimakami i wszechobecnymi korkami. Ten motocykl czuje się w miejskiej scenerii tak swobodnie niczym „999” na torze wyścigowym. Jadąc S4R, można wręcz odnieść wrażenie, że cały ruch nagle zamarł, a Monster niczym konik szachowy przeskakuje pomiędzy kolejnymi samochodami. Poczucia bezkarności w tym niecnym procederze dodają hamulce, które zdają się mieć siłę wystarczającą do zrolowania pokrywającego ulicę asfaltu. Na doskonałe wyczucie progu zadziałania wpływa także zastosowanie zbrojonych przewodów hamulcowych.
Monster S4R zrywa z przypadłością swoich starszych braci torturujących kierowców niemiłosiernie twardym zawieszeniem. Tutaj przednie teleskopy Showa ze złotą warstewką azotku tytanu pochłaniają natychmiast nierówności drogi, poprawiając nie tylko samo prowadzenie, ale i komfort jazdy. Podobnie oszczędza kierowcę tylne zawieszenie, choć wydaje się nieco zbyt miękko ustawione. Zmiana konstrukcji układu wydechowego i węższe niż w pozostałych Monsterach podnóżki sprawiają, że S4R ma większy prześwit i można go mocniej przechylać w wirażach, co nie pozostaje bez wpływu na to, z jaką prędkością się je pokonuje. A ten motocykl lubi szybkie napadanie na zakręty. Podwozie znosi takie szaleństwa ze stoickim spokojem rasowego superbika, jakby udowadniając, że nic nie jest w stanie wytrącić go z równowagi. Równie niesamowite jest unoszenie przedniego koła. Praktycznie nie ma takiego zakrętu, w którym po zredukowaniu na jedynkę i odkręceniu gazu w szczycie wirażu Monster nie podniósłby przodu do góry. Co w tym wszystkim najciekawsze i w gruncie rzeczy sympatyczne, motocykl nie zmienia zadanego przez kierowcę toru jazdy, jadąc jak po sznurku, aby wystrzelić z jeszcze większym impetem na następnej prostej. Miłośnikom ekwilibrystyki model ten szczególnie przypadnie do gustu. Niesamowity moment obrotowy – co najważniejsze – dający się w bardzo rozsądny sposób dozować umożliwia podniesienie z gracją przedniego koła do góry już przy prędkościach rzędu 10 km/h, a przedni hebel sprawia, że tył wystrzeliwuje w górę częściej, niż życzyłby sobie tego kierowca. Do tego niska masa motocykla sprawia, że zapominamy o tym, że jedziemy na naked bike’u i mamy wrażenie, że szalejemy na zgrabnym supermoto.
Miłość wymaga poświęceń
Monster S4R nie pozostawia wątpliwości, że jest motocyklem dla prawdziwego entuzjasty. Tutaj nie ma żadnego schowka, a 15-litrowy zbiornik paliwa wystarcza na 200 km jazdy. Pasażer, jeśli już nawet schowa za pazuchę lakierowaną pokrywę siodła, długo nie wytrzyma na podciągniętych do góry podnóżkach. Podnóżkach, które w testowanym egzemplarzu żyły własnym życiem – jeden opadał pod własnym ciężarem, drugi za to zacinał się w górnym położeniu.
Mieszane uczucia wzbudzają także lusterka opracowane specjalnie dla S4R. Kształt mają wymyślny, ale mało praktyczny, a na dodatek jedno z nich odkleiło się od obudowy, brzęcząc przy tym niemiłosiernie. A topowy model Monstera przecież do tanich nie należy. Tak się składa, że dokładnie za tyle samo – 53 900 zł – można wyjechać z salonu nowiutką Hondą CBR 900RR. Wcale nie mniej bogatą w najbardziej wyrafinowane rozwiązania techniczne. U niejednego maniaka mogłyby pojawić się wątpliwości. Co wybrać? Gładką i dobrze ułożoną dalekowschodnią gejszę czy pełną temperamentu, ognistą i niepozwalającą na chwilę nudy ślicznotkę z południa Europy? Choć rozum mówił inaczej, serce wybrało tę drugą. Cóż, życie jest tylko krótkim snem.