Andrea Iannone to jedna z najbarwniejszych postaci MotoGP ostatnich lat. Można go było kochać, można było nienawidzić, ale na pewno nie można mu było odjąć braku prędkości.
Na skróty:
W MotoGP dawno nie było gościa takiego, jak Andrea Iannone. I zapewne – przy tych wszystkich PR-owo poprawnych aż do przesady riderach – długo nie będzie. Bo gdzie teraz znajdziemy tak szybkiego zawodnika, który potrafił pobić się z rywalem na poboczu, zyskać przydomek „wrecking ball” od konkurentów w MotoGP, głową skasować mewę podczas wyścigu, wygrać dla Ducati będąc na wylocie z ekipy, stracić dzień testowy przez spuchniętą (po operacji plastycznej) twarz, wypuścić własną linię perfum, a na koniec wylecieć z hukiem po aferze dopingowej?
W 125-tkach znany… z bójki na poboczu
Początki Andrei w Grand Prix nie były spektakularne, bo po debiucie na pełen etat w klasie 125cc w 2005 roku, pierwszy finisz na podium – a zarazem zwycięstwo – wywalczył dopiero w sezonie 2008 podczas deszczowego wyścigu w Chinach. W 2009 dołożył do puli trzy triumfy i podium. I to właśnie w tamtym roku zrobiło się o Włochu zdecydowanie głośniej, ale nie z powodu, dla którego pragnąłby rozgłosu – z powodu świetnych wyników – a przez bójkę z Polem Espargaro na poboczu toru Misano! Włoch w bójkach miał zresztą doświadczenie – gdy był dzieckiem i pokłócił się z bratem Angelo, ojciec dawał im rękawice bokserskie i zamykał w pokoju. Tłukli się, zanim nie byli tak zmęczeni, że poszli spać.

Andrea zostaje Maniakiem
To właśnie taki przydomek Iannone zyskał za czasów startów w klasie Moto2. Andrea już w 2010 roku udowodnił, że jest niezwykle szybki, ale też nieregularny. Co jednak trzeba mu oddać, zdecydowanie był wtedy jedną z jaśniejszych gwiazd nowej kategorii, zaraz obok mistrzów świata Toniego Eliasa, Stefana Bradla oraz – oczywiście – Marka Marqueza. Przez trzy lata startów Iannone trzykrotnie finiszował na trzecim miejscu w mistrzostwach, notując kilka spektakularnych występów. Do największych sukcesów z pewnością #29 może zaliczyć dwa triumfy przed własnymi kibicami na Mugello. Wielu upatrywało w nim talentu na miarę samego Valentino Rossiego.
Trudny debiut w MotoGP
Wracamy do motocyklowych wyczynów Włocha. Udane występy w Moto2 zaowocowały kontraktem z Pramac Ducati na starty w klasie królewskiej. Już wtedy pojawiły się plotki, że jeśli Iannone będzie sobie dobrze radził i notował postępy – jest na dobrej drodze do fabrycznego składu.
Jako debiutant na trudnym do okiełznania motocyklu, Andrea zajął 12. miejsce w klasyfikacji generalnej. Finisze w okolicach czołowej dziesiątki, Włoch przeplatał jednak z wieloma nieukończonymi wyścigami. Na tytuł najlepszego debiutanta roku nie miał jednak szans – w końcu w tym samym sezonie do MotoGP awansował Marc Marquez, który od razu sięgnął po mistrzostwo. Rok później Iannone poprawił się i wskoczył do czołowej dziesiątki, kilkukrotnie finiszując w czołówce (piąte lub szóste miejsce), ale też siedmiokrotnie nie zdobywając punktów. Warto jednak mieć na uwadze aż pięć startów z pierwszego rzędu. To sprawiło, że na 2015 rok Włoch miał przenieść się do fabrycznego teamu Ducati, jako następca Cala Crutchlowa.
Najlepszy sezon 2015
Trzeci rok startów na Ducati z pewnością można uznać za najlepszy w wykonaniu Andrei w klasie królewskiej. Starty z pierwszej linii, w tym ten najważniejszy – pole position wywalczone na domowym Mugello. Dzień później zamienił to na podium przed własnymi kibicami. Już na inaugurację sezonu w Katarze #29 stał na podium, a potem jeszcze finiszował w TOP3 w Australii pomimo zderzenia z mewą! Andrea odpłacił Ducati za to, że w niego uwierzyli, bo rok zakończył na piątym miejscu, zdecydowanie przed swoim team-partnerem Dovizioso.
I’m coming like a wrecking ball!
Rok 2016 miał być tym, w którym Iannone będzie błyszczał. Wszystko jednak posypało się jak domek z kart tak naprawdę zanim zdążyło się poukładać. Na inaugurację w Katarze walczył z Andreą Dovizioso o zwycięstwo, tylko po to, by upaść sześć kółek przed metą. Już podczas drugiej rundy sezonu w Argentynie, w samej końcówce Iannone znów walczył ze swoim team-partnerem Andreą Dovizioso. Obaj w tym momencie doskonale wiedzieli, że Ducati udało się przekonać Jorge Lorenzo do odejścia z Yamahy i ma już podpisaną umowę z Hiszpanem na sezon 2017. Andrea 1 i Andrea 2 mieli między sobą rozstrzygnąć walkę o drugi fotel w Ducati. Iannone potraktował to chyba zbyt dosłownie, bo walcząc w Argentynie z „Dovim” o drugie miejsce w wyścigu, w przedostatnim zakręcie Maniak zaatakował i… ściągnął z toru zarówno siebie, jak i swojego rodaka.
Nie dziwi, że po tych akcjach boloński producent ostatecznie wolał postawić na skutecznego, równego i cichego Dovizioso, niż szalonego Iannone traktującego rywali jak kręgle. Tym bardziej, że wielu w paddocku żartowało wtedy, że na wyświetlaczach zawodników powinno wprowadzić się jeszcze jeden symbol – IPW (Iannone Proximity Warning): w skrócie mówiąc „uważajcie na siebie, Andrea nadjeżdża!”. Jeszcze w Moto2 Iannone przyznawał co prawda, że „kocha wyprzedzanie, kiedy jest ciasne, kiedy wstrzymujesz oddech mijając rywala”. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy się przeszarżuje i o ile własny upadek nie jest końcem świata, o tyle gorzej wygląda sytuacja, gdy ściąga się z toru rywala. A już najgorzej, kiedy jest to twój team-partner.
Problematyczny start na Suzuki
Na kolejne dwa lata Iannone miał dołączyć do Suzuki, gdzie zastąpił – odchodzącego do Yamahy – Mavericka Vinalesa. Początki na GSX-RR nie były najlepsze, bo po kontuzji jego nowego team-partnera i zarazem debiutanta Alexa Rinsa, po ostatnich testach w Jerez, jesienią 2016 roku, to Iannone miał podjąć decyzję co do rozwoju jednostki napędowej Suzuki na sezon 2017. Niestety, wszystko poszło nie tak, jak powinno, a zamrożenie rozwoju silników w MotoGP nie pozwoliło naprawić błędów. W konsekwencji Iannone nigdy nawet nie zbliżył się do podium, rok kończąc na zaledwie 13. miejscu w mistrzostwach.
Proces autodestrukcji rozpoczęty
Andrea znalazł jednak dla siebie miejsce w stawce i to w fabrycznym zespole, jednak starty na Aprilii zdecydowanie oznaczały brak szans na walkę o podia. Na papierze ten ruch wyglądał jednak całkiem nieźle: szefem projektu w MotoGP został były szef akademii talentów Ferrari w F1 Massimo Rivola, a w ekipie był już doświadczony Aleix Espargaro. Do tego praca we włoskim zespole, a już nie z Japończykami w Suzuki, powinna zdecydowanie bardziej odpowiadać Iannone.
Andrea postanowił jednak rozpocząć przygodę z Aprilią z przytupem. Bo jak inaczej nazwać przejście radykalnej operacji plastycznej, ingerującej w linię szczęki, po której wdała się taka infekcja, że Włoch musiał opuścić dzień jazd podczas zimowych prób w Malezji? Twarz #29 była tak spuchnięta, że ten po prostu nie mógł założyć kasku. Przyznajmy szczerze: to najgłupszy powód opuszczenia testów w całej historii motorsportu.
„Mam tatuaże i pierścionki. Ludzie myślą, że się popisuję. Ale od lat robię im piekło, by dostać się tu, gdzie jestem” – można przeczytać na jego stronie internetowej. „Jestem, kim jestem, nie znam ograniczeń. Lubię mój sposób życia. Lubię to, jak się ubieram. Lepiej jest przepraszać, niż prosić o zgodę. Nauczyłem się mówić to, co myślę, nawet jeśli jest to bolesne”.
Dalej jest jeszcze ciekawiej: „Nauczyłem się rozdzielać bestię zwaną Andreą. Bestia wychodzi ze mnie, gdy nie ma wyścigów i mogę sobie na to pozwolić. Poza tym jestem profesjonalny, skoncentrowany. Jak maszyna. Jeśli mi nie wierzysz, przeżyj to ze mną, poszukaj moich dróg. A jeśli mi nie wierzysz, to się odpieprz”. 

„Znamy się odkąd Romano miał pięć, może sześć lat i startował w pocket bike’ach. Uważam, że ma duży talent, ale też pokręconą historię. Kiedy Romano wrócił do mistrzostw, nikt go nie wspierał” – mówił Andrea. „Wtedy poprosił mnie o pomoc, ale choć pracuję razem z moim bratem Angelo, to on przede wszystkim będzie zajmował się Romano. Moja praca to jazda na motocyklu. Angelo ma bardzo dobry charakter, jest spokojny i inteligentny, więc myślę, że pomoże Romano. Myślę, że on ma duży potencjał, ale czasami potrzebuje lidera. Kiedy masz 18-19 lat, łatwo się pogubić”. Cóż, niektórzy gubią się dopiero przed trzydziestką.
Bolesna dyskwalifikacja
Na koniec sezonu 2019, kiedy wszyscy już szykowali się do zimowego odpoczynku, gruchnęła wiadomość o wykryciu w próbkach Iannone sterydów. Początkowo zawieszono go na 18 miesięcy, a Aprilia wspierała go w walce o oczyszczenie swojego nazwiska i „trzymała” dla niego miejsce w zespole. Na wyścigowy wyrok Iannone czekał, nie broniąc się w zasadzie w ogóle w mediach, za to regularnie wrzucał na Instagrama kolejne zdjęcia z sesji modellingowych. Jeśli myśleliście, że profil Jorge Lorenzo po przejściu na emeryturę to lekki cringe, to wpadnijcie do Iannone – wolicie Andreę całującego się z dziewczyną, prężącego muskuły, siedzącego w majtkach w łóżku i „zasłaniającego” się przed zdjęciem, czy naszego absolutnego faworyta – w podkolanówkach?
„Spotkała mnie największa niesprawiedliwość, jaką mogłem sobie wyobrazić. Rozerwali mi serce. Zarzuty nie mają sensu i towarzyszą im nieprawidłowe fakty. Na to jednak przyjdzie odpowiedni czas i miejsce, ponieważ z pewnością się nie poddaję. Wiedziałem, iż mierzę się z potężnymi siłami, ale miałem nadzieję. Liczyłem na uczciwość i potwierdzenie sprawiedliwości. Teraz cierpię tak mocno, jak tylko mogę sobie to wyobrazić. Ktoś, kto próbował zniszczyć moje życie, wkrótce poczuje, jak siłę mam w sercu. To siła niewinności, a przede wszystkim czyste sumienie. Wypowiedziane zdanie może wpływać na decyzję, ale nie zmieni człowieka” – pisał w mediach społecznościowych Iannone.
Komu podpadł Iannone?
W paddocku opinie o winie lub nie Andrei są podzielone. Przeważają zdania, że jeśli nawet zarzuty są prawdziwe, to czteroletnia dyskwalifikacja z pewnością jest zbyt surową karą. Jorge Lorenzo jeszcze przed wyrokiem bronił Iannone. Danilo Petrucci wspominał malezyjską kolację, podczas której miało dość do zjedzenia skażonego mięsa: „Byliśmy w tej samej restauracji, ale przy osobnych stolikach ze swoimi zespołami. Dobrze, że wtedy byłem wegetarianinem i nie jadłem mięsa. Jak dla mnie cztery lata to za długo, tym bardziej, że przez rok czekał na wyrok” – przyznawał „Petrux”.
„Na koniec nikt nie zna prawdy poza nim samym, jeśli mówi, że przyjął steryd podczas jedzenia, to dlaczego nie? W MotoGP nie da się zbyt wiele zyskać biorąc doping. Tylko on wie, co się stało, ale 4 lata to za dużo, nawet jeśli celowo to przyjął. Przykro mi, bo ten gość prawdopodobnie już nigdy więcej nie będzie się ścigał” – mówił jego były już team-partner Aleix Espargaro. 
Nieco dokładniej wypowiedział się z kolei Jack Miller: „Otrzymał czteroletnią dyskwalifikację i nie ma tu wiele do dodania. Jeśli otrzymujesz taką karę, musiały być przeciwko tobie poważne dowody. Jeśli pytacie mnie, czy wierzę, że przyjął steryd z zanieczyszczonego mięsa, odpowiem nie. Na farmie mamy krowy i nie faszerujemy ich sterydami, a nawet jeśli by tak było, to nie sądzę, że wynik testów antydopingowych byłby pozytywny po zjedzeniu steku”.
Kolejny problem Aprilii
Mało kto spodziewał się, że w stawce MotoGP, w której zabrakło miejsca dla potrójnego wicemistrza świata Andrei Dovizioso, albo najlepszego Brytyjczyka od ponad 3 dekad – Cala Crutchlowa, Aprilia będzie miała takie problemy ze znalezieniem zastępstwa za Iannone. Najpierw przez cały sezon czekała na rozwiązanie jego sprawy, uparcie wierząc, że znajdzie ona pozytywny finał. Gdy dyskwalifikację przedłużono na 4 lata, Aprilia zaczęła szybko szukać zastępstwa. Mówiło się nie tylko o Dovizioso i Crutchlowie, ale też o Jorge Lorenzo, Chazie Daviesie z WSBK czy nawet Joe Robertsie z Moto2.
Będąc w kropce, Aprilia zdecyduje się albo na tego, który zastępował „Maniaka” przez prawie cały sezon – Bradleya Smitha, albo na Lorenzo Savadoriego. To z nimi podpisano już umowę na 2021 rok i na koniec zimowych testów podjęta zostanie decyzja, kto będzie team-partnerem Espargaro.
„Przymusowa strata Andrei Iannone, a przede wszystkim ogromna ilość czasu, jaką zajął jego process, poważnie zaszkodziła Aprilii, której jedyną „winą” było pozostanie wiernym swojemu zawodnikowi i słuszna wiara w to, że postępowanie zostanie zakończone w rozsądnym czasie” – można było przeczytać w najnowszej informacji prasowej producenta z Noale.
Tak długa dyskwalifikacja Andrei Iannone oznacza, że najwcześniej do jazdy na motocyklach w jakiejkolwiek serii pod szyldem FIM, będzie mógł wrócić dopiero w grudniu 2023 roku. Nie pozostaje nam nic innego, jak życzyć mu powodzenia w nowej karierze…














