fbpx

Kolejny tytuł mistrza świata dla Marca Marqueza to dobra okazja, by przypomnieć artykuł, w którym apelujemy o stworzenie dla polskich dzieci warunków do szkolenia w sportach motocyklowych. Minął kolejny sezon, a nasz apel jest wciąż aktualny.

Marc Marquez został w ubiegłym roku najmłodszym mistrzem świata MotoGP w 65-letniej historii Grand Prix. W tym sezonie powtórzył swój sukces. Miał taką szansę, bo starty rozpoczął, gdy w uzębieniu miał komplet mleczaków (a może nawet jeszcze nie komplet…). Stwórzmy taką samą szansę naszym dzieciakom.

Wyścigi motocyklowe nie różnią się zbytnio od innych dyscyplin sportu: czym wcześniej się zacznie i przejdzie więcej szczebli, zdobywając kompletne ”wykształcenie„, tym ma się większe szanse na sukces. Oczywiście, po drodze potrzebna jest ciężka praca, talent i właściwi ludzie, którzy na każdym etapie pomogą, ale – czym wcześniej, tym lepiej.

Dozwolone od 12 lat

W naszych wyścigach, których kondycja – brutalnie mówiąc – ostatnio przypomina zombie, młody człowiek może rozpocząć ściganie w wieku 12 lat. Owszem, trzeba oddać sprawiedliwość, że w ostatnim roku ten wiek się obniżył, ale to wszystko mało. Młody człowiek może co najwyżej trafić na tor Poznań, a koszty z tym związane to hamulce kariery jednostki i powód słabości dyscypliny.

Niestety, w Poznaniu oficjalnie może pojawić się dopiero 12-latek. Kilka razy w roku będzie miał możliwość pokręcić się po czterokilometrowym torze na motocyklu za duże pieniądze. Owszem, w porównaniu do dorosłych klas to ułamek kosztów, ale wydanie 15-18 tysięcy złotych na kilka wizyt w Przeźmierowie, by sprawdzić, czy dziecko chce spróbować tego sportu i nadaje się do niego, to wyzwanie dla ekscentryków. Nawet ktoś żyjący sporo ponad średnią krajową zastanowi się siedem razy, nim wyda takie pieniądze.

Dodatkowo taki młody człowiek zostanie pozbawiony możliwości wyjazdu na Alpe Adria, bo regulamin Pucharu Polski, w którym rozgrywana jest klasa 125, dopuszcza tylko zawodników z licencją B. Tymczasem Alpe Adria to zawody międzynarodowe, a licencja międzynarodowa wydawana jest na podstawie licencji A. Robiąc ją, nie można już punktować w Pucharze. Koło się zamyka.

Grzech zaniedbania

Przed laty, gdy wyścigi podnosiły się z popiołów, wszyscy cieszyliśmy się, że ta dyscyplina wraca do kalendarza, a liczba startujących rośnie. Były puchary markowe, panował entuzjazm, ale to tylko uspokajało nasze sumienia. Popełnionego wtedy grzechu zaniechania winni jesteśmy wszyscy, bo nawet gdy krzyczeliśmy głośno, kiedy znikał np. CBR 125 Cup, to i tak chodziło już o młodzież!

Kompletnie zapomnieliśmy o pracy u podstaw, jak dzieje się w cywilizowanych krajach z wyścigowymi tradycjami. Cieszyliśmy się kolejnymi rekordami frekwencji w klasach Rookie, które miały dawać narybek do klas mistrzowskich. Tylko, że statystycznie ten ”perspektywiczny narybek„ miał średnią wieku 35 lat, był po pierwszym rozwodzie, miał firmę i przeżywał drugą młodość, przeplatając zdobywanie pucharów wizytami w solarium i siłowni. Gdy limit czasowy zmuszał takiego ”żółtodzioba„ do przejścia do MP, zmieniał hobby lub uciekał do dużych pucharów markowych, gdzie limitów nie było, licząc na zdobycie kolejnych pucharów, które ozdobią mu półkę w gabinecie.

Niewielu zawodników z lat świetności klasy Rookie przeszło do MP i odniosło sukces, a ci, którym się to udało, są już za starzy na karierę międzynarodową, sukces i przyciągnięcie niedzielnych kibiców do tego sportu. Jesteśmy wyścigową pustynią. Wiem, że pisząc te słowa narażam się na atak wielu przyjaciół, którzy wkładają w ten sport całe serce, ale musimy myśleć o przyszłości, bo do Jasia Oskaldowicza, Pawła Szkopka czy Irka Sikory przyszłość nie należy.

Daleki horyzont

Tragicznej sytuacji naszych wyścigów nie zmienimy ot tak. Dziś w eliminacjach do pucharu Red Bulla przy GP reprezentuje nas chłopak z USA, któremu bliski jest orzeł biały, a i tak – niestety – nie udaje mu się zakwalifikować. Popatrzmy na Roberta Kubicę, samochodową dumę narodu polskiego – on jest produktem włoskim! Jako kilkulatek był tak dobry, że u nas przepisy PZM, ograniczające mu możliwości startów, tylko powstrzymywały rozwój jego kariery. W końcu musiał wyemigrować i na szczęście wyemigrował tam, gdzie nie tylko mógł rozwijać swój talent, ale też miał gdzie. Z tego przykładu trzeba wyciągnąć wnioski. Musimy dziś zadbać o przyszłość sportu motocyklowego, ale nie o lata 2014-16, lecz o dalszy horyzont.

Świadomi tej sytuacji, w redakcji Świata Motocykli postanowiliśmy grzecznie prosić (przy okazji lekko szantażując) PZM o zmiany w przepisach. Na początek prosimy dać szansę energii oddolnej. Pozwólmy – jak w innych krajach – oficjalnie kręcić się po torach (jeśli nie kartingowych, to takich z opon ułożonych na parkingach) dzieciakom od lat 6! Mamy w Polsce pełno klubów, ludzi zapalonych i gotowych do pracy, dysponujących niezbędnym minimum wiedzy, którzy nie mają pełnowymiarowego toru (bo kto go ma?). Pomocne będzie też uwolnienie zawodu trenera. Wystarczy, by PZM przeprowadził raz w roku szkolenie dla chętnych. Wierzymy, że jeśli pozwolić dzieciom i ich rodzicom spróbować, to skorzystają z szansy. Pozwólmy klubom organizować zawody dla małolatów, o puchar wójta, kioskarza czy listonosza, bez idiotycznych opłat. Pierwsze filmy Marca Marqueza dostępne w Internecie pokazują, że ścigał się na obiektach gorszych niż te pod naszymi supermarketami. To znaczy, że mamy już infrastrukturę! Nie potrzeba nam od razu mistrzostw Polski, dotacji, tylko szansy dla ludzi z pasją, żeby ambitny rodzic nie musiał wyjeżdżać do krajów ościennych, by tam legalnie wypuścić dziecko na tor.

Proszę Pana Prezesa Witkowskiego i Wiceprezesa Sikorę, żebyśmy usiedli i pomyśleli o rozwiązaniach, które nie będą Związku kosztować nawet złotówki. Owszem, domyślam się, że trzeba będzie poczynić w Ministerstwie Sportu jakieś starania, a tam po zmianie ministra na pewno jest teraz bałagan, lecz to chyba jedyna trudność. A może uda się tam coś wskórać, powołując się na może niszowy, ale jednak istniejący elektorat motocyklowy (w końcu w Sejmie jest nawet Parlamentarny Zespół Miłośników MOTOCYKLI i Samochodów). W Niemczech czy Hiszpanii na pocket bike’a wsiada sześciolatek! Wiem, że statystyczna babcia (a czasem mama) nie chce nawet słać takiego dziecka do szkoły, lecz taki motocykl jest mniejszy niż rowerek biegowy, który ta sama babcia kupiła na drugie urodziny czy gwiazdkę swojemu wnukowi! Wiem, że matki widzą śmierć na ”motorach„ w TVN, ale dzieci na małych pojazdach, na torach są bezpieczniejsze, niż te kopiące piłkę. Sam mam syna w drużynie U-13. Mecz tych dzieci to dla rodzica paczka papierosów i stan przedzawałowy, bo średnio w co trzecim spotkaniu ktoś doznaje złamania!

Zacznijmy misję Pasikonik

Jak robią to inni? W Niemczech ADAC wyznaczył jasny podział wiekowy: pocket bike – 6-10 lat, mini – 8-14 lat itd. We Francji są kategorie dopasowujące do wieku zawodnika moc silnika. W Katalonii też stworzono dopasowane do dziecka kategorie – od Mini Bike po jakby hybrydę klasy Moto3, ale w której jest mniej mocy, elektroniki i kosztów.

Łatwo znaleźć film z mistrzostw Katalonii 7-9-latków, gdzie spod świateł rusza więcej motocykli, niż całe WMMP ma we wszystkich klasach! To się nie stanie jutro, ani za rok. Ale jeśli zmienimy przepisy i mentalność środowiska, już w 2014 roku stworzymy podwaliny pod szansę na to, że w 2020 r. w eliminacjach do Red Bull Cup poślemy 4-6 chłopaków i ze dwie dziewczyny urodzone w Polsce.

Zostawmy WMMP w obecnej formie dla emerytów albo zamknijmy je, zmuszając najlepszych do startów za granicą (w sumie i tak już to robią). Niech pasjonaci używają sobie na licznych treningach. Zacznijmy budowę polskich wyścigów jeszcze raz, ale od fundamentów. Od nowa, powoli i spokojnie.

W ŚM od nowego roku miejsce, które zajmowało do tej pory WMMP (nie będzie nawet ramki z wynikami) poświęcimy inicjatywom dla dzieci. Koniec opisywania, jak kilku zasłużonych panów mija się na torze Poznań. Szkółki uśmiechniętych dzieci, sepleniących, kto jest ich idolem, szybciej trafią do regionalnych telewizji niż opowiadający o swoich kontuzjach czterdziestolatek w asyście pięciu innych kolegów. Oczywiście, dalej będzie miejsce dla ambitnych zawodników startujących za granicą, ale chcemy wspierać najmłodszych. (Niestety, nasza zapowiedź nie sprawdziła się – takich inicjatyw po prostu nie było – red.)

Prosimy PZM o działanie. Dajmy szansę najmłodszym. To pewne, że po roku próby, za pionierami pójdą inne kluby i prywatne inicjatywy. Nazwijmy to misją Pasikonik – przejściem do świata wyścigowego Kingsajzu. Pozwólmy polskim dzieciom zacząć się ścigać!

Publikacja Świat Motocykli 2/2014.

KOMENTARZE