Ciężki żywot zabytków
Na skróty:
Ciężki żywot zabytków
Dzisiejsze motocykle zabytkowe nie zawsze ceniono. Kiedy były wycofywane z użycia, miały wartość nie większą niż złom. W okresie wojennym wskrzeszano wszelkie mechanizmy, nawet ówcześnie archaiczne. Później, w dobie odbudowy, szanowano wszystko, co miało koła i silnik, bez względu na rocznik i stan techniczny.
Gdy w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych przeciętny Kowalski mógł wreszcie pomyśleć o własnym samochodzie – małolitrażowym – motocykle powoli wychodziły z użycia. Tylko biedniejsi i studenci reanimowali starsze konstrukcje, by móc się przemieszczać. Tanio, ale do przodu. Zapanowała era prostych konstrukcji dwusuwowych. Starsze, bardziej skomplikowane i pozbawione źródła części zamiennych, trafiały do szop, stawały oparte o drzewa i gniły na wolnym powietrzu. Wiele z nich skończyło żywot na złomowiskach lub pożarte przez rdzę.
W latach 60., 70. i pierwszym okresie lat 80. minionego stulecia perełki motoryzacji jednośladowej można było kupić często za bezcen. Ale kto wtedy myślał o uruchomieniu „nieruchomości” zawadzającej na dojeździe do posesji? Elementy motocykli leżały w stodołach, piwnicach, ich części w swoisty sposób użytkowała trzoda. Kosze motocyklowe zapewniały doskonałe zacisze kurom. Silniki zatrudniano do napędu maszyn rolniczych czy warsztatowych obrabiarek.
Ci nieliczni, którzy wcześnie zrozumieli wartość i potencjał historycznej motoryzacji, wyszukiwali po piwnicach, stodołach i starych rejestrach ciekawych pojazdów, gromadząc bezcenne dzisiaj kolekcje. Stanowią one źródło części i wiedzy o tym, jak ta motoryzacja wyglądała naprawdę. Oryginalne malowania, unikalne wyposażenie – to służy dziś jako wzorzec do odtwarzania motocykli.
Pionierzy przywracania motocykli do stanu oryginalności i sprawności wykorzystywali najprostsze środki, by uruchomić pojazd. Moda na modyfikacje, przeróbki i usprawnienia nie ominęła starych konstrukcji, które w nowym wcieleniu miały być możliwie najbardziej nowoczesne i wyróżniające się w tłumie. W latach szarego komunizmu i raczkującej demokracji taki właśnie był standard. Najprostsze – jedyne dostępne – rozwiązania techniczne pozwalały uruchomić motocykl. Jeśli nie było jakiegoś elementu wyposażenia, zakładano, co kto miał pod ręką. Zniszczone części zastępowano dopasowanymi z maluchów, Syren czy Trabantów. Maszyny lakierowano pędzlem, nierzadko na wymyślne kolory. Mało kto starał się przywrócić pojazd do pierwotnego stanu.
Łatwiej o informacje
Od przeszło 20 lat zajmuję się odtwarzaniem motocykli. Jak wiele osób ze środowiska, traktuję to jako hobby, w które inwestuje się czas i kapitał. Z upływem lat zauważam, jak zmieniają się wyzwania, czekające na amatora zabytkowych motocykli. Coraz większe doświadczenie i znajomość rynku sprawiają, że w jakimś sensie odtwarzanie motocykla staje się łatwiejsze, niż było to kiedyś. To także zasługa internetu, choć to źródło potrafi rozminąć się z fabrycznymi danymi, więc należy je traktować z należnym dystansem.
Kopalnią wiedzy jest coraz powszechniejsza literatura historyczna. Pojawiają się szczegółowe monografie, pomocne przy odtwarzaniu konkretnych modeli, w których znawcy przytaczają szczegóły niezbędne do zrozumienia historycznego i technicznego tła danej konstrukcji. Sam pracuję nad podobnym opracowaniem.
Z racji działalności zawodowej, często rozmawiam na ten temat z osobami restaurującymi motocykle. Borykamy się z podobnymi problemami i bez względu na lokalizację na globusie, w miarę możliwości wspieramy się.
Cena odbudowy
Restaurowanie motocykla to niewdzięczne zajęcie. Są sytuacje, gdy – aby odtworzyć część – trzeba domyślić się jej kształtów i przeznaczenia. Para rąk i podstawowe warsztatowe narzędzia muszą wystarczyć. O rysunkach technicznych można zapomnieć. Czasem znajdzie się zdjęcie lub szkic, które po przeskalowaniu można uznać za wzór do wykonania repliki. Wizualne odtworzenie brakujących elementów to jednak nie wszystko. One pracują w motocyklu, więc muszą zostać wykonane z najwyższą pieczołowitością z odpowiednich materiałów.
Osoby zlecające odbudowę motocykla często nie zdają sobie sprawy z tego, jak wygląda proces odbudowy pojazdu z jego ocalonych szczątków. Oczekują, że po krótkim czasie odbiorą motocykl w doskonałym stanie technicznym. Nie wiedzą jednak, że aby taki pojazd odtworzyć i uruchomić, wiele czynności trzeba powtarzać, naprawiać elementy naruszone zębem czasu, ale również zniszczone przez poprzednich mechaników-amatorów. To pociąga za sobą koszty, które trudno uzasadnić, gdy restauruje się bardziej popularne i tańsze modele.
Najnowsze zdobycze techniki, takie jak trójwymiarowe skanery i drukarki z odpowiednim oprogramowaniem, tylko w nieznacznym stopniu upraszczają ten proces. Techniki te wykorzystuje się na razie tylko w przypadku najdroższych modeli, gdyż ich zastosowanie jest po prostu zbyt kosztowne. Często inżynierowie obsługujący te urządzenia nie mają pojęcia o zastosowaniu danej części, co nie pomaga w odtworzeniu podzespołu.
Odbudowa zabytkowego pojazdu, szczególnie motocykla z wieloma widocznymi detalami, jest prawdziwym wyzwaniem. Wymaga fachowego podejścia, mozolnej pracy i litrów przelanego potu. Tylko w taki sposób mogą odrodzić się cuda minionej techniki. Cuda, które powstają z „gruzu”, pędzące drogą arcydzieła, za którymi odwracają się oczy tłumu. Tłum nie zdaje sobie jednak sprawy, jaką cenę, jakie wyrzeczenia trzeba za to zapłacić.
Roman Ślubowski – zawodowo zajmuje się restaurowaniem motocykli
„Restauruję motocykle przeszło 20 lat. Lubię to. Pasjonuje mnie praca przy odtwarzaniu i uruchamianiu starych konstrukcji. Nie jest ona łatwa i niejednokrotnie chciałem ją porzucić. Zanim na dobre zająłem się motocyklami, na co dzień naprawiałem samochodową mechanikę. W pewnym momencie wszystko postawiłem na jedną kartę: skupiłem się na motocyklach zabytkowych. Początki były trudne, ale i rynek nie był wymagający. Robiło się to, co było dostępne na rynku. Bazy do renowacji trzeba było szukać po kraju, w niewielkich miejscowościach, tropić opowieści, by w końcu zdobyć mniej lub bardziej interesujący materiał do renowacji.
Później można było korzystać z rynku rosyjskiego czy ukraińskiego, skąd przyjeżdżały motocykle różnych marek, które po odrestaurowaniu jechały na Zachód. Giełdy – takie, jak np. w Mannheim – pozwalały zdobyć części i nawiązać kontakty w całej Europie. Przez lata wiele się zmieniło. Jeśli człowiek chce utrzymać się na rynku i żyć z tej pracy, trzeba mieć doświadczenie, zdolności i wyrobić sobie markę, z czym jest najtrudniej.
W ciągu minionych 20 lat odrestaurowałem od podstaw 200 do 300 motocykli, co daje olbrzymie doświadczenie nie tylko odnośnie historii motoryzacji, rozwoju techniki, ale również technologii wytwarzania. By z tej pracy wyżywić rodzinę, trzeba być niemal samowystarczalnym, a większość prac należy wykonać własnoręcznie. Zdolności i doświadczenie są tu kluczem do sukcesu, choć nie dają gwarancji, gdyż rynek, szczególnie w Polsce, jest kapryśny.
Zaczynałem od modeli pospolitych, stopniowo zajmując się coraz to ciekawszymi motocyklami. Z biegiem lat wyrobiłem sobie markę, dzięki czemu teraz mogę wybierać modele, którymi się zajmuję. Był czas, gdy w garażu stały głównie DKW i BMW, później przyszedł czas na Zündappa. Tę ostatnią markę szczególnie sobie upodobałem. Mogę powiedzieć, że jestem jedną z nielicznych na świecie osób, która ma specjalizację w modelu K800 (z czterocylindrowym silnikiem w układzie boxer). W sumie odrestaurowałem ok. 50 sztuk tego rzadkiego modelu. Jeżdżą na całym świecie. Nadal mam kilka egzemplarzy.
Teraz zwracam się ku bardziej wyrafinowanym i rzadszym modelom. Ich odrestaurowanie wymaga wiele wiedzy i doświadczenia. Są ogromnym wyzwaniem. Moje motocykle jeżdżą w całej Europie, w Stanach Zjednoczonych i coraz częściej są kupowane przez polskich kolekcjonerów. Zasilają prywatne kolekcje i muzea. Gdy patrzę na obecny rynek i rosnące zainteresowanie zabytkową motoryzacją, jestem spokojny o przyszłość: kolejne 10, 15 lat pracy mam zapewnione.”