Cannonball zmienia życie
Na skróty:
Cannonball zmienia życie
Myliłby się ten, kto myśli, że to tylko „rajd pojazdów zabytkowych”. To poważna rywalizacja. Kawalkada wiekowych motocykli, każdy z górnej półki, przetacza się bocznymi drogami, omijając główne miasta. Konieczność zaliczenia punktów kontroli przejazdu, potężny dystans i relatywnie wysoka narzucona prędkość średnia nie pozwalają wytchnąć ani kierowcom, ani maszynom. W przypadku awarii – czas ucieka. Naprawę można wykonać samemu, przy pomocy części wiezionych motocyklem. Poratować mogą inni uczestnicy, ale oni również się spieszą. I tak 16 dni w siodle – istny młyn. Lecz chyba nie ma uczestnika, który nie powiedziałby, że ta impreza odmieniła jego życie na zawsze.
Start jest ukoronowaniem długich przygotowań. Kierowca musi znać najwrażliwsze punkty motocykla i trafnie wybrać części zamienne, które zabierze w trasę. A co może się zepsuć? Absolutnie wszystko! Tylko od fortuny zależy, czy elementy skrzętnie upchane po motocyklowych sakwach przydadzą się czy nie. Ten wybór może zdecydować o pozycji w klasyfikacji generalnej. Jazda zaczyna się codziennie o 7 rano. W wyznaczonych odstępach ruszają kolejni uczestnicy. Pół godziny po ostatnim – laweta. W razie awarii jest mało czasu na identyfikację uszkodzenia, jego usunięcie i powrót na trasę.
Sokół po raz pierwszy
Pierwsza edycja odbyła się w 2010 roku. Wzięła w niej udział garstka zapaleńców. Długodystansowy test zabytkowych motocykli (i dosiadających ich kierowców) odniósł tak spektakularny sukces, że zdecydowano się na organizację następnej imprezy.
Ubiegłoroczna była trzecią z kolei. Wśród 115 uczestników znaleźli się mieszkańcy 32 stanów Ameryki Północnej i obywatele 11 krajów (w tym europejskich, a także Japonii) z trzech kontynentów.
Chociaż na imprezie dominowały motocykle amerykańskie (67 Harleyów-Davidsonów, 19 Indianów, 16 Hendersonów) należy zwrócić uwagę na europejskich producentów. Przyjechało: sześć BMW, dwa Moto Guzzi i pojedyncze egzemplarze Rudge, BSA, Brough Superior, Ner-A-Car oraz Sunbeam. Wśród tej niegdysiejszej (a niekiedy i współczesnej) elity światowych potęg w produkcji motocykli – po raz pierwszy pojawił się Sokół 1000 z 1936 roku, dosiadany przez Bartka Mizerskiego, polskiego kolekcjonera mieszkającego od lat w Chicago (przejechał 3938 mil).
Ubiegłoroczną imprezę wygrał Indian Scout z 1924 r. przed BMW R52 z 1928 i Moto Guzzi Sport z 1931 roku. Bartkowego Sokoła, jedenastego na mecie, wyprzedziły jeszcze Sunbeam, trzy Harleye-Davidsony, kolejne BMW oraz dwa Indiany. Na następnych miejscach już mieszanka marek, z przewagą amerykańskich. Gdy popatrzymy na pierwszą dziesiątkę, możemy powiedzieć, że w odwiecznej walce producentów z Milwaukee (H-D) i Springfield (Indian) tym razem lepiej wypadli „czerwonoskórzy”.
Wyjątkowa przygoda
Bartek był pierwszym, który zaprezentował Sokoła 1000 na tej wymagającej imprezie. Obawiał się startu z kilku powodów. Po pierwsze, występ ikony rodzimej motoryzacji był sprawdzianem dla polskiej przedwojennej myśli konstrukcyjnej i możliwości technologicznych. Wątpliwości budził stan techniczny Sokoła. Problemów nie dało się oczywiście wykluczyć. Na tak długiej trasie mogło być wiele niespodzianek, dlatego przygotowania rozpoczęły się z dużym wyprzedzeniem. Każdy element motocykla musiał być szczegółowo przejrzany. Zmienne warunki drogowe i ukształtowanie trasy wymagały chociażby odpowiedniego doboru zębatek napędowych.
Podczas imprezy codziennie trzeba było coś robić przy motocyklu. Wysoka wrześniowa temperatura powodowała problemy z wałem korbowym. W trakcie jazdy odmówił posłuszeństwa kondensator, wypaliło również przerywacz. Na całe szczęście Bartek miał kompletny aparat zapłonowy. Długi dystans wykończył łożysko główki ramy. Przypadkowo zapakowane zapasowe przydało się idealnie.
Na mecie Bartek pojawił się na jedenastej pozycji, bez punktów karnych. Przyglądający się z zaciekawieniem nieznanemu motocyklowi uczestnicy bili brawo: wiele markowych modeli nie ukończyło rajdu z powodu defektu. Maszyna nieznanej na międzynarodowej arenie marki z Polski udowodniła swoją wysoką jakość. Obecność Sokoła lepiej wypromowała nasz kraj, niż niejeden minister spraw zagranicznych!
Bartek bardzo przeżywał swój i swojego motocykla udział w „kanonadzie”. Przed rozpoczęciem rajdu rozesłał do znajomych koszulki z numerem startowym i wizerunkiem Sokoła, by zachęcić ich do kibicowania. I ja byłem w gronie jego fanów. Po imprezie Bartek dzielił się ze mną swoimi wrażeniami i odczuciami. A chociaż rozmowa odbyła się kilka tygodni po wszystkim, w głosie Bartka nie sposób było nie usłyszeć niegasnącej ekscytacji.
W ubiegłorocznej edycji Motorcycle Cannonball Run uczestniczył jeszcze jeden Polak. Marcin Grela z Oldtimer Club Poland, dla którego był to już kolejny udział w MC, pojechał na Harleyu-Davidsonie VL z 1934 roku (pokonane 3500 mil).
Przyjmują tylko stulatki
Organizatorzy zdają sobie sprawę, że Motorcycle Cannonball Run ma już renomę. Wysoka frekwencja i jakość uczestniczących w nim motocykli, z których niemal każdy jest legendą, udowodniły to.
Kolejna edycja, planowana na 2016 rok, ma być wyjątkowa. Do udziału dopuszczono motocykle wyprodukowane do 1916 roku włącznie, a liczbę miejsc ograniczono do 100. Jestem pewien, że chętnych będzie jeszcze więcej. Już poinformowano, że pomimo tak rygorystycznych kryteriów, przeszło stuletnie motocykle nie dostaną taryfy ulgowej. Planowany dystans będzie trzeba przebyć z godnością, ale szybko.
Więcej na www.tomasztomaszewski-motorcycles.pl. Zobacz też www.motorcyclecannonball.com.