Artur Zawodny jak nikt inny od ponad 20 lat promował u nas turystykę motocyklową. Jego całe życie było wielką podróżą i przygodą. Drugą jego pasją było pomaganie ludziom. Obie te rzeczy robił szczerze i z ogromnym zaangażowaniem. Zmarł 2 lutego 2020 roku w Stanach Zjednoczonych.
Urodził się 6 sierpnia 1934 roku w Warszawie. Po wojnie, po skończeniu szkoły średniej, rozpoczął studia – początkowo reżyserskie. Po roku zdecydował jednak, że zostanie inżynierem.
Już od czasów szkoły średniej marzył, aby wyjechać z Polski. Nie było to wówczas łatwe. W końcu, w 1965 roku wsiadł z żoną na Lambrettę 125 i we dwoje pojechali do Belgii. Po trzech latach przenieśli się do USA. Tam Artur zaczął robić karierę jako konstruktor w dziedzinie aparatów fotograficznych. Miał w niej 19 międzynarodowych patentów. W Stanach mógł realizować swoje pasje – sportowe, samochodowe, żeglarskie i motocyklowe. Powiem tylko, że zbliżając się do osiemdziesiątki, biegał maratony w czasie poniżej 5 godzin, a po jej przekroczeniu biegał półmaratony w czasie 2 godzin 10 minut.
Miał ponad 80 ekskluzywnych lub sportowych samochodów. Kupował wraki do remontu i doprowadzał je do świetności. Gdy auto było już gotowe, cieszyło go przez chwilę, po czym sprzedawał je i szukał nowego „projektu”. Motocyklami objechał prawie cały świat. Po przejściu na emeryturę, w połowie lat 90., Artur powrócił do Polski, zamieszkał w Milanówku i tu rozpoczął kolejny etap swojej przygody z turystyką motocyklową. Co kilka miesięcy wyruszał w nowe podróże. Każda musiał być dalsza, trudniejsza i w nowe miejsce. Gdy miał 70 lat, Yamahą SR 500 wybrał się samotnie do Władywostoku.
Gdy nie podróżował, robił inne rzeczy pośrednio związane z motocyklowymi wojażami, np. pisał artykuły (w tym do „Świata Motocykli”), planował kolejne wyjazdy, uczył się języków obcych, szlifował kondycję. Założył również magazyn podróżniczy „Nomada” i utrzymywał kontakt z innymi podróżnikami. W jednej z przerw udało mi się namówić go na spisanie historii swojego życia. Zawarł ją w książce „Długa wycieczka”, którą sam wydał.
Cóż jeszcze zrobił Artur? Było tego tak wiele, że nie wiem, od czego zacząć. W 2002 roku zaprosił do Polski francuskiego kaskadera, który w jednym z filmów dublował legendarnego Jamesa Bonda 007 podczas scen z udziałem BMW R 1200C. Pokaz odbył się na Torze Stegny w Warszawie.
Rok później pojechał ze mną przeprowadzić wywiad z Ernstem Henne, światową legendą rekordów szybkości. Innym pomysłem – nie udało się go jednak zrealizować – było sprowadzenie do Polski Dave’a Barra, amerykańskiego motocyklisty, który po amputacji obu nóg (miał protezy) samotnie motocyklem objechał świat. Artur chciał zrobić z Barrem tournee po ośrodkach pomocy społecznej, aby ludziom niepełnosprawnym pokazać, jak wiele można zdziałać nawet bez obu nóg. Artur miał autentyczną potrzebę pomagania innym, przy czym robił to według własnej filozofii: dawać wędkę, a nie rybę, czyli stwarzać możliwości.
Miał wiele motocykli, głównie japońskich i niemieckich BMW. Wśród wielu pamiętam Hondy Gold Wing 1000 i 1800, BMW 1200, Kawasaki KLR 650, Yamahę SR 500. Ostatnim jego motocyklem, którym jeździł jeszcze cztery lata temu, było BMW K75. Smutno pisać to wspomnienie. Wolałbym napisać e-mail to Artura, w stylu: „Cześć Art, jaki nowy projekt uskuteczniasz?”.