Choć dziś naszych rodziców czy dziadków widzimy już w statecznym lub podeszłym wieku, mogę Was jednak zapewnić, że gdy mieli 17 – 30 lat, mieli tyle samo fantazji, jak my dziś. Przekonałem się o tym, przeprowadzając ponad 200 wywiadów. Poniekąd właśnie po to powstał ten dział, aby pokazać, jak jazdą motocyklową cieszyli się nasi przodkowie.
Na skróty:
Na chwilę pozostanę jeszcze przy formie zainicjowanej w poprzednim numerze. Zamiast opisywać, pokażę Wam, jak wyglądał motocyklowy świat naszych dziadków, na archiwalnych fotografiach.
Jazda motocyklem to jedno, drugie – to barwne życie motocyklowej braci. Aby pokazać, na co było stać naszych przodków, przytoczę historię, którą opowiedział mi kiedyś redaktor Władysław Pietrzak, który swą karierę dziennikarską rozpoczynał w 1937 roku w miesięczniku „Motocykl i Cyclecar”. A było to tak:
„Pokłóciło się dwóch motocyklistów, jeden dżentelmen i drugi, delikatnie mówiąc, arogant. Wina była tego drugiego, więc brać motocyklowa szybko zwietrzyła okazję do świetnego dowcipu. Zaczęli przekonywać sprawcę zamieszania, że powinien przeprosić za swoje niestosowne i niesportowe zachowanie. Ten po namyśle przyznał im rację i całą grupą wybrali się do domu poszkodowanego dżentelmena. Koledzy przekonali winowajcę, że przeprosiny powinny być niespodzianką, więc zamiast wchodzić główną bramą, powinien przeskoczyć przez ceglany mur i dojść do domu kolegi od strony ogrodu. Tak też się stało. Winowajca przeszedł przez wysoki mur, a koledzy motocykliści usadowili się na murze i czekali. Wiedzieli, co się stanie. Nie uprzedzili wysłanego, że pokrzywdzony kolega ma oswojonego lwa. Winowajca, idąc przez ogród, dostrzegł w pewnym momencie zwierzę i przerażony zaczął uciekać. Koledzy wiedzieli, że lew jest łagodny jak baranek, więc nie bali się o przebieg zdarzeń. Za to jego przerażenie spowodowało taki wybuch szczerego śmiechu, że kilku obserwujących sytuację pospadało z ogrodzenia.”
Przez kilka kolejnych miesięcy była to główna anegdota w motocyklowym światku. Podczas moich licznych wywiadów z dawnymi motocyklistami usłyszałem o wielu innych, równie zabawnych zdarzeniach. Zobaczcie na fotografiach, jak bardzo motocyklowy świat naszych przodków był podobny do współczesnego.
W wolnych chwilach jeździli na wycieczki, aby cieszyć się jazdą i towarzystwem kolegów.
Rozpalali pasję motocyklową w swoich dzieciach.
Również panie dosiadały motocykli. Tu – Janina Loteczkowa na sportowym Cottonie 250
Lubili motocyklowe wyjazdy nad morze
Realizowali turystyczne pasje. Tu – Leon Dubieński ze Lwowa przy Indianie, którym dojechał do Paryża. Był to dystans prawie 2000 km.
Pasjonowali się sportem, jako zawodnicy i jako kibice. Start do wyścigu motocyklowego o Grand Prix Polski w 1932 roku.
Pociągała ich magia szybkości. Na fotografii – Tadeusz Tomaszewski, sprawdzający, ile maksymalnie wyciągnie jego Rudge 500: ok. 140 km/h.
Przerabiali, usprawniali, modyfikowali swoje motocykle, a nawet budowali własne. Dziś nazywamy to customingiem, wtedy nie szukali modnie brzmiących nazw tylko po prostu działali. Na fotografii Alfred Schweitzer z rodzina, współkonstruktor motocykla SM-500