Pierwszy mężczyzna, który dotarł do finału polskiej edycji programu Top Model. Choć ostatecznie zajął drugie miejsce, nie zaprzepaścił swojej szansy i żyje bardzo intensywnie. Wystąpił w pokazach wielu projektantów, wspierał różne inicjatywy charytatywne, otworzył własny biznes. Promuje sport, dbanie o siebie i… nie szczędzi czasu na jazdę motocyklem.
Monika Harwas-Drzymulska: Młody chłopak z Konecka niedaleko Aleksandrowa Kujawskiego zakłada konto na portalu dla modeli, a niedługo później występuje w popularnym programie w ogólnopolskiej telewizji, gdzie ociera się o zwycięstwo. Co nim kieruje?
Michał Baryza: To był jeden z przełomów w moim życiu. Kiedyś siedziałem z mamą, oglądaliśmy TV i powiedziałem jej: „Chciałbym kiedyś występować w telewizji”. Rok później tak się stało. Niesamowity czas. Kiedy założyłem swoje konto na www.maxmodels.pl, nie wiedziałem, co się wydarzy. Śmiałem się wtedy, że moi znajomi otwierali konta na naszej klasie, a ja otworzyłem konto na maxmodels.pl. Chciałem spróbować swoich sił w modelingu. Kompletnie nie wiedziałem, jaki będzie tego efekt.
Dostałem zaproszenie z TVN na casting. Poszedłem i udało się. Po drodze było wiele ciekawych sytuacji, o których można by książkę napisać. Ogólnie historia programu jest bardzo ciekawa. Myślę, że jeśli mi wystarczy sił, kiedyś opiszę najciekawsze wydarzenia i takie małe tajemnice. Cudowny czas, niesamowite sytuacje jak dla chłopaka, który przeprowadził się z wioski do miasta pół roku przed castingami.
Co mną wtedy kierowało? Nie mam pojęcia. Byłem sobą, nikogo nie udawałem i chyba tym wygrałem. Uważam, że prawdziwym ludziom żyje się łatwiej, lepiej, raźniej.
Trzeba mieć „twardą dupę” jak to mówią. Nie wiem, czy pamiętacie, że finale programu w Internecie krążył filmik – „Jesteś zwycięzcą”. Byłem faworytem i tak się czułem, ale przegrałem z dziewczyną. Mówiłem sobie wtedy: „Baryza, bądź dżentelmenem”. Poza tym byłem pierwszym facetem w historii programu, który doszedł do finału. To było dla mnie wyjątkowe osiągnięcie. Od emisji programu minęły trzy lata, ale ludzie nadal zaskakują mnie na ulicy pytaniami.
Wspomniałeś kiedyś, że do „Top model” dostałeś się dzięki swojej, ciekawej historii. Opowiesz ją nam?
– Nie wiem do końca, jak to nazwać: ciekawa historia czy ciekawe życie. Na pewno żyję bardzo intensywnie. Kiedy miałem słabszy, rozleniwiony dzień, moja mam zawsze mi powtarzała: „Marnujesz Panu Bogu dzień”. No to przestałem i teraz nie mogę się zatrzymać. Wcześniej przed Top Model pracowałem dużo w rolnictwie, pomagałem przy żniwach, jeździłem na wykopki, pomagałem tam, gdzie potrzebna była młoda siła robocza. Nie bałem się żadnej pracy, szybko się uczyłem i bardzo angażowałem. Zawsze zostawiałem po sobie dobre wrażenie. Oczywiście oprócz pracy zawsze ciężko trenowałem na siłowni, żeby wypracować idealną sylwetkę. Jeździłem również na treningi piłkarskie. Byłem i nadal jestem bramkarzem…
Dodajmy, przez dwanaście lat…
– Pojechałem do Warszawy. Zacząłem pracę jako barman w klubie gejowskim. Później przeniosłem się do pracy na PGE Narodowym – również jako barman. Tak mniej więcej w dużym skrócie wyglądało moje życie przed udziałem w programie. Moje CV jest obszerne…
Uzupełnijmy jeszcze, że biegasz maratony, jesteś fizjoterapeutą, założyłeś własny gabinet „Wyspa” w Toruniu… Twoja kariera to przykład na to, że nie należy się w życiu ograniczać. Nie boisz się próbować nowych rzeczy…
– Człowiek w życiu dojrzewa do pewnych etapów: albo chce robić coś ze swoim życiem, albo chce, żeby życie robiło coś z nim. W moim przypadku to ja chcę kierować życiem. Oczywiście, pewne rzeczy od nas nie zależą, ale jest wiele sytuacji, na które mamy ogromny wpływ. Nie boję się próbować i będę robił to tak długo, aż w końcu powiem sobie „dosyć”. Maratonów już nie biegam, no chyba, że zgłosi się do mnie jakaś firma i zaproponuje zakład. Lubię mieć wyzwania, np. jeżeli przebiegnę 50 kilometrów, to firma, która się ze mną założy, przekaże 100 tysięcy na dom dziecka, który ja wyznaczę. Takie wyzwania mnie kręcą.
Jestem fizjoterapeutą z zawodu i od zawsze chciałem mieć swój gabinet. Otworzyłem w Toruniu prywatną klinikę zdrowia i urody. Leczę ruchem. Mam wielu pacjentów, których postawiłem na nogi w dosłownym tego słowa znaczeniu. Znam się na tym, co robię i przede wszystkim sprawia mi to ogromną przyjemność, jeżeli mogę komuś pomóc. To niesamowite, że pomóc można osobie w wieku 10 lat i komuś w wieku 85 lat. Nigdy nie jest za późno, żeby poczuć się lepiej.
„Będę walczyć tak długo, aż powiem sobie skromnie, że wszystko, czego chciałem, należy dziś do mnie” – to podobno Twoje życiowe motto. O co tak walczysz? Czego najbardziej chcesz od swojego życia?
– Tak, moje motto życiowe. Trochę skrócone, ale tak to mniej więcej szło. Do czego tak dążę? Myślę, że chcę stworzyć królestwo dla mojej mamy. Chce sprawić, żeby jej życie wyglądało jak bajka. Tyle trudu i wysiłku włożyła w moje wychowanie, teraz powinna odpoczywać i cieszyć się życiem. Powiedziałem sobie, że stanę na głowie, żeby to osiągnąć.
Niedawno odbyłeś trzecią w swoim życiu pielgrzymkę, o któreś poinformowałeś w mediach społecznościowych. Twoi fani zgłaszali się ze swoimi intencjami. Popularność to przywilej czy utrapienie?
– Popularność to przywilej i zarazem utrapienie. Niekiedy ludziom przeszkadza to, że ktoś jest popularny. Jedni się uśmiechają, pomogą Ci, a drugim coś zawsze nie pasuje. Poszedłem na pielgrzymkę, na którą zbierałem się już kilka lat wcześniej. Chciałem podziękować za program Top Model. Miałem wiele intencji, z którymi poszedłem na Jasną Górę. To się czuje, jeżeli masz potrzebę, żeby podziękować za dobro, które dostajesz. Musisz iść. Niesamowita przygoda. Polecam. Moi fani zasypali mnie milionem wiadomości. Prosili o modlitwę, przesyłali intencję, które mam złożyć na Jasnej Górze. Modliłem się za tych ludzi, modliłem się za te wszystkie intencje. Jak to pięknie jednoczyło ludzi.
Kiedy kupiłeś swój pierwszy motocykl? Już za barmańską pensję?
– A tutaj zaskoczenie: moim pierwszym jednośladem była motorynka! Pewnie już wielu nie pamiętam tego sprzętu, ale to były moje początki. Później – stopniowo – Komarek, WFM, WSK, skuter, „ścigacz” 50 i obecnie Kawasaki Z800.
Jestem bardzo oszczędną osobą. Lubię oszczędzać, żeby później móc wydawać. Kiedy pracowałem jako barman, nie ukrywam, że szklanki dobrze trzymały się mojej dłoni (ze śmiechem). Mam dobry kontakt z ludźmi, dobrą rękę do drinków. Czego chcieć więcej? Jeżeli dajesz ludziom to, czego oczekują, a co więcej starasz się, żeby każdemu wszystko pasowało i był obsłużony w ciągu dwóch minut od podejścia do baru, to napiwki same Cię znajdą. Odkładałem, odkładałem, aż wreszcie kupiłem sobie moją Zetkę.
Swój motocykl nazywasz „trzecią kobietą, którą kochasz nad życie”. Za co go cenisz?
– Zrozumie to tylko ten, kto jeździ. Jestem mężczyzną. Każdy mężczyzna chciałby, żeby jego kobieta go słuchała. Nie zawsze tak do końca jest. W naszym przypadku, kiedy siadam na motocykl, „Kawa” mnie słucha. To ja decyduję, w którą stronę jedziemy, czy ma być nerwowa czy spokojna. Zawsze wykonuje moje polecenia. W wielu sytuacjach mnie uchroniła od nieszczęść. Kiedyś mogła stać się wielka krzywda, a nie stało się nic. Jeżeli oddajesz serce motocyklowi, motocykl odda Ci swoje. Może to głupio brzmi, ale pięknie wygląda.
Często podkreślasz, że lubisz ryzyko. Sport, motocykle, wspominałeś kiedyś nawet o fascynacji sportami walki. Czy tę adrenalinę odnajdujesz też w swoim zawodzie?
– Ojoj, w moim zawodzie jest bardzo dużo adrenaliny! Do mnie do gabinetu przychodzą osoby po operacjach, przed operacjami, z kontuzjami, po wypadkach komunikacyjnych. Niekiedy jest po prostu tragedia. Na pierwszy rzut oka nie wiesz, gdzie włożyć ręce. Strach, że kogoś można uszkodzić jeszcze bardziej. Albo podejmujesz ryzyko i dajesz komuś drugie, lepsze życie, albo zostajesz w miejscu. Jeden niewłaściwy ruch i człowiek może być roślinką do końca życia. Przykre, ale prawdziwe. Muszę brać pełną odpowiedzialność za swoją pracę i często podejmować trudne decyzje, jakie leczenie zastosować. Dzięki temu, że jest tylu wykwalifikowanych fizjoterapeutów w Polsce, tysiące ludzi na nowo zaczęło chodzić, wstało z wózka inwalidzkiego, odzyskało czucie w dłoniach.
A „Świat Motocykli”, jak pojawił się w Twoim życiu?
– Nie tylko w moim życiu, ale nawet w dłoniach. Pamiętam, jak babcia zabierała mnie na zakupy. Zawsze chciałem gazetę ze sportowymi samochodami i motocyklami!
Być Michałem Baryzą to…
– …Prawdziwe szaleństwo!
Autorem zdjęć do sesji jest Łukasz Dziewic.