Bowiem naturą inwestora (jak sama nazwa wskazuje) jest zarabianie pieniędzy na inwestycjach, a nie tracenie ich. Może to głupie, ale właśnie tak świat jest urządzony i obawiam się, że nie ma większych szans na zmianę. Każdy inwestor, który myśli inaczej, prędzej czy później staje się byłym inwestorem lub jak kto woli inwestorem zbankrutowanym. Cóż to […]
Bowiem naturą inwestora (jak sama nazwa wskazuje) jest zarabianie pieniędzy na inwestycjach, a nie tracenie ich. Może to głupie, ale właśnie tak świat jest urządzony i obawiam się, że nie ma większych szans na zmianę. Każdy inwestor, który myśli inaczej, prędzej czy później staje się byłym inwestorem lub jak kto woli inwestorem zbankrutowanym. Cóż to ma wspólnego z torem? Ano ma, bo moim zdaniem każde wpakowane pieniądze w taki pomysł, w polskich warunkach musi zakończyć się klapą finansową. Mam na myśli oczywiście budowlę z prawdziwego zdarzenia, homologowaną co najmniej do imprez rangi mistrzostw Europy. Bo przecież takich mniejszych, lokalnych torów to mamy kilka, żeby wymienić chociażby Kielce, czy CSP w Legionowie, więc po co nam kolejny? Potrzebny więc byłby nam tor „dorosły”, pełnowymiarowy, przygotowany do organizacji wyścigów nieco wyższej rangi niż mistrzostwa okręgu. Z taką tezą chyba zgodzą się wszyscy. I tu właśnie zaczynają się schody. Tor to nie tylko sama „asfaltowa wstęga”. To także cała infrastruktura pozwalająca nie tylko na rozegranie zawodów. Na tor przecież trzeba jakoś dojechać, gdzieś zamieszkać, coś zjeść. Przydałaby się więc może jakaś szeroka dwupasmowa droga w okolicy, bo o autostradzie to nawet nie marzę. Przydałoby się w okolicy (nie dalej niż 100 km) międzynarodowe lotnisko, jeżeli mieliby pojawiać się zawodnicy i kibice z odległych krajów. Pewnie wszyscy chcieliby gdzieś zamieszkać, więc przynajmniej (chociaż nie jestem przekonany, czy to wystarczy) cywilizowany kemping. Cywilizowany, to znaczy posiadający kanalizację, łącza elektryczne, pralnie, suszarnie, bary. Czyli taki, na który można przyjechać camperem, postawić go na utwardzonym miejscu, podpiąć do wody, prądu, kanalizacji i spokojnie udać się do baru w oczekiwaniu na rozegranie zawodów. I żeby jeszcze na takim kempingu mogło zmieścić się więcej niż 15 pojazdów. O rzeszach namiotowiczów nie wspomnę. A nie nadmieniłem jeszcze o samych zawodnikach i ich ekipach, które swoje wymagania też mają i lubią niekiedy porządnie przed wyścigiem się wyspać i skorzystać z gabinetu odnowy biologicznej. Co prawda nasi krajowi sportowcy przywykli już do mocno spartańskich warunków, jakie fundowane im są na Torze Poznań, ale przecież teoretycznie może się zdarzyć, że przyjedzie na taki tor kilka zagranicznych ekip, których oczekiwania są nieco inne. Jeżeli raz się sparzą na imprezie, drugi raz będzie bardzo ciężko namówić ich na przyjazd. Starałem się udowodnić, że toru wyścigowego nie da się postawić ot tak, byle gdzie, tylko muszą być spełnione pewne wymagania lokalizacyjne. I w dodatku na samym wylaniu asfaltu się nie skończy. Trzeba też co nieco dobudować. To jednak dopiero połowa drogi do sukcesu. Taki tor, żeby możliwe było rozegrania na nim poważniejszych zawodów, musi mieć homologacje międzynarodowych federacji. O torze mogącym spełniać warunki do rozgrywania F1, nawet nie wspominajmy, bo jest już ich tyle na świecie, że jeszcze jeden nie jest nikomu do szczęścia potrzebny. Ale przydałby się nieco skromniejszy, homologowany choćby do MotoGP. Żeby otrzymać taki certyfikat, też trzeba sporo się nabiegać, nalobbować, naprosić i opłacić. A mimo że tor będzie spełniał wszystkie warunki, i tak gwarancji nie ma, że Federacja homologację przyzna. Tak jak w każdym innym biznesie – konkurencja czuwa i wszystkimi możliwymi środkami będzie się starała, żeby nowy w branży nie wykroił sobie zbyt dużego kawałka tortu. To tyle po stronie kosztów, czyli wcale nie mało. Jak się coś wkłada w interes, to pewnie chciałoby się także coś wyjąć i to z nawiązką. Jak można zarobić na torze? Przede wszystkim wynajmując go. I w tym zakresie jestem przekonany, że nowo powstała budowla nie świeciłaby pustkami. Przecież oprócz samych wyścigów mogłyby tam odbywać się treningi, szkoły doskonalenia jazdy czy klubowe zawody. W zasadzie zależy to już tylko od pomysłowości i kreatywności właścicieli obiektu. Rodzi się tylko pytanie, czy z samego wynajmowania taki tor może się utrzymać. Poznań ma przynajmniej giełdę samochodową, która podejrzewam, przynosi Automobilkubowi całkiem przyzwoite zyski na takim poziomie, że działacze pewnie z chęcią w ogóle zrezygnowaliby ze sportu, a zajęli ustawianiem na placu używanych aut. Zakładam jednak, że nowo powstały tor nie zajmowałby się giełdą, więc potrzebne byłoby jakieś inne źródło dochodów. No cóż, każdy tor na świecie żyje z biletowanych imprez. Gdy na Hungarorig czy do Brna zjeżdża się kilkadziesiąt tysięcy widzów, to i zapewne z biletów i opłat parkingowych uzbiera się niezła sumka. W polskich realiach taka wersja wydarzeń jest niemożliwa do zrealizowania. Bo o ile do Brna, jeżdżą nasi motocykliści tysiącami, to do Poznania kibiców na moje oko przyjeżdża może dziesięciu. Jest to liczba szokująco mała i pewnie nawet na oko wygląda to nieco lepiej, wydaje mi się jednak, że nie mijam się dalece z prawdą. Jeżeli z „poznańskiej” publiczności, wyłączyć obsługę teamów, rodziny i przyjaciół zawodników oraz przypadkowych gapiów z giełdy samochodowej, to obawiam się, że liczba widzów spadnie do wartości dwucyfrowej. Z pewnością niebagatelną rolę odgrywa tu magiczna budowla zwana „trybuną”, której brak jest w Poznaniu. Z powodu konfiguracji terenu i zalesienia po prostu wyścigu nie da się oglądać i tyle. Nieliczni szczęśliwcy z dziennikarskimi akredytacjami mogą wejść na wieżę, ale ilość miejsc jest tam wyjątkowo ograniczona, żeby nie powiedzieć pomijalna. Jeżeli nowy tor nie będzie miał trybun, to idę o zakład, że ilość widzów będzie porównywalna z Poznaniem. Albo nawet jeszcze mniejsza, bo w końcu Poznań to duże miasto i na tor jest względnie blisko, a nowa inwestycja ma powstać niejako w szczerym polu. Więc na dochody z biletów nie ma co liczyć. To tyle, co miałem do powiedzenia w kwestii pomysłów na nowy tor. Mam nadzieję, że moje argumenty ostudzą nieco gorące głowy i przyczynią się do oszczędzenia paru ludziom czasu i pieniędzy. Na koniec jednak, żeby nie być całkowitym pesymistą, należy się jednak niewielki promyk nadziei. W Wielkiej Brytanii znajduje się dziś ponad setka torów wyścigowych. Czy wszystkie one przynoszą właścicielom zyski – trudno powiedzieć. Przynoszą jednak sporo radości i ogromną frajdę, a przede wszystkim pozwalają wyszaleć się wszystkim spragnionym adrenaliny na tyle, aby później nie przenosić sportowego stylu jazdy na ulicę. Może więc warto niekiedy nie oglądając się na koszty, kierować się w swych działaniach także pasją?