Nikt chyba nie ma wątpliwości, że miniony sezon upłynął nam w Polsce pod znakiem skutera i to w dodatku dalekowschodniego. Już kilka lat temu zwracałem uwagę, że pewnie zaraz Chińczycy przełamią panującą od lat japońską hegemonię. I chyba nikt nie ma wątpliwości, kto w tej chwili rządzi, jeżeli chodzi o najmniejsze skutery. A ponieważ ilość […]
Nikt chyba nie ma wątpliwości, że miniony sezon upłynął nam w Polsce pod znakiem skutera i to w dodatku dalekowschodniego. Już kilka lat temu zwracałem uwagę, że pewnie zaraz Chińczycy przełamią panującą od lat japońską hegemonię. I chyba nikt nie ma wątpliwości, kto w tej chwili rządzi, jeżeli chodzi o najmniejsze skutery. A ponieważ ilość tych maluchów wprowadzanych na polski rynek jest dla nas ciągle szokująca i wielokrotnie przewyższa liczbę sprzedawanych pełnowymiarowych motocykli, to myślę sobie, że nie tylko ilościowo, ale także kapitałowo udziały w rynku importerów chińskich skuterów są proporcjonalnie wysokie. Świadomie używam słowa „skuterów”, bo jak na razie tylko w tym segmencie można uznać, że „jest pozamiatane”, ale nie martwcie się – chłopcy zza Wielkiego Muru zaraz wezmą się też za większe motocykle. A w zasadzie już się wzięli, tylko na razie się uczą. A że zdobywanie wiedzy – jak wykazała praktyka – idzie im bardzo sprawnie, to i pewnie za kilka lat Hondy i Yamahy będą przez motocyklistów traktowane jak maszyny europejskie, czyli drogie, ekskluzywne i niezbyt często spotykane na drogach. A GSX-R 1000 będzie czymś w rodzaju Ducati 916 czy MV Agusta. No cóż, świat cały czas kroczy, a chyba bardziej adekwatnym określeniem byłoby pędzi do przodu i takie są koleje losu, że zmiana liderów w branży jest nieunikniona. Dalekowschodnie firmy wymościwszy sobie solidne gniazdko na naszym rynku, teraz zastanawiają się, w jaki sposób odgryźć większy kawałek tortu i rozepchnąć się łokciami. Przepraszam za dygresję z zupełnie innej bajki, ale czy pamiętacie, jak do niedawna reklamowała się jedna z większych sieci supermarketów: „L… jest tani!” A teraz się im odmieniło i ze wszystkich reklam wołają do nas: „L… ceni jakość”. I mało kto już pamięta, że głównym atutem tej sieci sklepów była właśnie cena. No to podobnie sprawa wygląda ze skuterkami. Najpierw obowiązywała dobrze znana w handlu maksyma CCC (cena czyni cuda), a teraz puchary, wyścigi, sponsoring imprez masowych, akcje propagujące bezpieczeństwo i różne inne przedsięwzięcia, mają na celu zbudowanie prestiżu marki. I dobrze – bogatemu wszystko wolno! Tak czy owak wygląda na to, że nasz rynek skuterów jest już dosyć dobrze i skutecznie zagospodarowany, a każda kolejna firma, która chciałaby poważnie myśleć o pojawieniu się na nim, będzie musiała mocno się nagłowić, jak znaleźć sobie klientów. A nieco antycypując – to pewnie skuterowe Eldorado w najbliższym czasie przestanie być już taką żyłą złota. Wiem, że najgorsze, co może nas dotknąć, to myślenie antyżyczeniowe (o ile taki termin w ogóle istnieje), czyli sposób podejmowania decyzji w sposób opierający się o wizje pesymistyczne. Mówiąc po naszemu: jak media donoszą, że jest kryzys, to pewnie jest i na wszelki wypadek, choćby w firmie działo się całkiem przyzwoicie, to należy zwalniać ludzi, kroić budżety i ogólnie zaciskać pasa. Muszę jednak bezchmurne niebo naszego skuteryzmu przesłonić kilkoma niewielkimi obłoczkami. I tu mała dygresja skierowana w stronę mediów i wszelkiego autoramentu ekspertów straszących nas od kilku miesięcy tym brzydkim słowem na literę K. Więc tak dla przypomnienia, a myślę sobie, że w Polsce znajdzie jeszcze całkiem spore grono, które potwierdzi moje słowa: kryzys to jest wtedy, gdy bezrobocie dobiega 25%, inflacja szaleje na poziomie kilkusetprocentowym, a na półkach sklepowych stoi tylko ocet. Więc piszę do wszystkich tych, którzy prognozują nam szybki i wieloletni koniec świata: nie strasz, nie strasz, bo się z… Ze szwagrem w Pułtusku, to nie takie kryzysy widzieliśmy. Koniec dygresji. Nie bierzcie więc sobie tak bardzo do serca mojego pokrakiwania na temat rynku skuterów, ale…. No właśnie, jest kilka takich malutkich „ale”, które branża skuterowa powinna brać pod uwagę przy planach na najbliższe lata. Po pierwsze: wspomniany powyżej niby-kryzys, niezależnie od tego, czy będzie bardziej poważny, czy mniej (a wygląda na to, że u nas nikt jeszcze nie jest w stanie nawet w przybliżeniu ocenić jego rozmiarów), to pewnie jakoś wpłynie na poziom sprzedaży. Drugie „ale”, to ciągle niepewna sytuacja z prawem jazdy kategorii AM. Bo że musi ono wreszcie zacząć funkcjonować, to pewnik. Tyle tylko, że w chwili gdy piszę te słowa, nie wiadomo jeszcze, jaki kształt ma ono przybrać. Czy będzie to egzamin tylko teoretyczny, czy również i praktyczny, kto ma go przeprowadzać i na jakich zasadach? A przecież jest to sprawa niemal zasadnicza w skuterowym biznesie. Bo jeżeli ma to wyglądać, tak jak w pełnowymiarowych motocyklach, to sprzedaż motorowerów na dotychczasowym poziomie będziemy mogli sobie tylko powspominać. I kolejne malutkie „ale”, to siła nabywcza naszej złotówki. Zdaje się, że anonimowi potężni finansiści całkiem przyzwoicie się obłowili, spekulując polską walutą i windując jej wartość w ostatnich kilku miesiącach do cyfr z kosmosu. Ale dzięki temu wszystko, co było importowane, było tanie. Teraz już tak nie będzie i dotyczy to także skuterków z Dalekiego Wschodu. Na pocieszenie można dodać, że w związku ze zmianą kursów złotówki, to wszystko, co sprowadzamy, podrożeje, więc „chińszczyzna” i tak pozostanie relatywnie tania, ale chyba to marna pociecha. Kolejnym „ale” jest granica chłonności naszego rynku. Niestety, nikt nie potrafi powiedzieć, gdzie ona przebiega i czy nie stoimy właśnie nad jej krawędzią. Te wszystkie drobne „ale” sumują się pewnie w jedno większe „ALE”, nad którym można by się mocniej pochylić, jednak wygląda na to, że w branży cały czas panuje optymizm i to zapewne uzasadniony. Domyślam się nawet jego powodów. Przecież jak ma ogarnąć nas mroczna era kryzysu, to ludzie zmuszeni będą oszczędzać. A co stosunkowo najłatwiej oszczędzać? Paliwo. Więc w ramach oszczędności statystyczny kryzysowy Polak przesiądzie się z samochodu na coś, co pali mniej, czyli skuterek. Więc tak czy owak, motorowery będą miały się dobrze, a o kryzys niech się martwi branża samochodowa!