Od niemal roku bujamy się ze zjawiskiem zwanym kryzysem, ale dopiero teraz czkawką zaczyna się on odbijać na naszym rynku motocyklowym. Zjawisko ma zasięg globalny, a że przepływ informacji odbywa się teraz z prędkością światła, wieści nawet do nieco zaściankowej części Polski docierają natychmiast. Amerykański Harley nagle zaczął zaciskać pośladki, zamyka linie Buella i wystawia […]
Od niemal roku bujamy się ze zjawiskiem zwanym kryzysem, ale dopiero teraz czkawką zaczyna się on odbijać na naszym rynku motocyklowym. Zjawisko ma zasięg globalny, a że przepływ informacji odbywa się teraz z prędkością światła, wieści nawet do nieco zaściankowej części Polski docierają natychmiast. Amerykański Harley nagle zaczął zaciskać pośladki, zamyka linie Buella i wystawia na sprzedaż świeżo zakupioną MV Agustę, a my dowiadujemy się o tym prawie w tej samej chwili. Yamaha likwiduje swoje oddziały produkcyjne w Europie. Jeszcze na dobre nie zamknęły się wrota fabryki, a my już możemy oglądać w necie relację z zamknięcia zakładów. Za ograniczeniami produkcji niestety idą też inne działania, może nie tak spektakularne i widoczne okiem nieuzbrojonym, jednak jednoznacznie świadczące o całkiem solidnym zastoju w branży. Pisząc niniejszy felieton, nie byłem jeszcze co prawda na wystawie EICMA w Mediolanie, jednak większość poważnych producentów pokazała już swoje „nowości”, więc z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa możemy określić, czym zaskoczą nas producenci. A zaskoczą nas głównie tym, że nas nie zaskoczą w zasadzie żadnymi nowymi konstrukcjami. Zdecydowana większość przyszłorocznych premier, to udoskonalone, przekonstruowane, poprawione i restylingowane dobrze znane nam motocykle. Na usta (a raczej klawiaturę) cisną się słowa – odgrzewane kotlety, ale takie stwierdzenie byłoby po pierwsze mało grzeczne, a po drugie – nie ma się czemu dziwić. Nadszedł akurat taki czas, że ludzie w całym świecie skłonni są wydawać mniej pieniędzy na różnego rodzaju zabaweczki i dotyczy to niestety także motocykli.Regres w branży jednośladów jest bardzo wyraźny, więc domyślać się można, że i przychody są mniejsze, a co za tym idzie nakłady na nowe konstrukcje też proporcjonalnie skromniejsze. Tak więc konstruktorzy szyją, jak pozwala im budżet i cały czas muszą lawirować między cięciami działów finansowych a rozbuchanymi żądaniami marketingowców. A wyniki tych lawirowań będziemy mogli podziwiać najpierw na wystawie w Mediolanie, a następnie, za czas jakiś w naszych salonach. Owszem, jest kilka wyjątków (jak np. nowe maszyny Hondy), ale one jak to zwykle bywa, potwierdzają jedynie regułę, bowiem w większości przypadków ograniczono się do zabiegów upiększających. Tu dołożono ABS, tam kontrolę trakcji, lekko zmieniono kształt plastików i kolorystyki i już mamy kolejną nowość. A ja, jako obywatel średnio-starszej daty, przyzwyczajony byłem za młodu, że nowość, to powinno być coś całkiem innego, żeby nie powiedzieć innowacyjnego. Ale może teraz tak wyglądać ma współczesny świat, że coraz trudniej jest o jakieś rewolucyjne rozwiązania, a konstrukcje motocyklowe posuwają się do przodu niewielkimi kroczkami. W sumie, jak spojrzeć choćby na Suzuki GSX-R, maszynę obecną na rynku od 25 lat, to dopiero porównując pierwowzór z obecnym modelem możemy dostrzec, jak bardzo świat poszedł do przodu. Jednak bezspornym pozostaje fakt, iż światowa branża motocyklowa przędzie ostatnio nieco jakby cieniej.Wobec niezaprzeczalnej globalizacji, powinniśmy chyba być w związku z tym globalnie solidarni z resztą świata i umartwiać się razem z nimi. Tyle tylko, że podobno nasz kraj, jako jedyny na starym kontynencie, nieźle radzi sobie z kryzysem i w związku z tym, oczekujemy od uznanych światowych producentów nieco więcej niż inni. Bo bogatemu wszystko wolno! Oczywiście Polska to nie USA czy Niemcy z tak przeogromnym rynkiem motocyklowym, więc z naszymi pobożnymi życzeniami producenci niespecjalnie muszą się liczyć. Robią więc swoje, redukują jak mogą koszty, ograniczają produkcję, jednym słowem bronią się, jak mogą przed recesją. A że są to ogromne korporacje, ich kłopoty odbijają się czkawką także na naszym rynku. Bo polityką sprzedaży i marketingu wbrew pozorom nie żądzą lokalni dystrybutorzy, tylko centrale, umieszczone gdzieś daleko w Japonii. I jeżeli tam tną koszty, wprowadzają politykę oszczędnościową, to chciał nie chciał polscy dystrybutorzy muszą się do niej stosować. I jeżeli w Mediolanie w wystawie oficjalnie nie uczestniczy np. Yamaha Europa, to możemy być pewni, że na lokalnych rynkach w skali importera obowiązywać będzie taka sama zasada. Tu obowiązuje zasada solidaryzmu – jak tniemy, to wszystkim po równo. Możemy się więc spodziewać, że mimo względnie zadowalających wyników gospodarczych w kraju, nie będziemy świadkami jakichś spektakularnych akcji promocyjno reklamowych, czy nawet oszałamiających, wielkopowierzchniowych stoisk z wodotryskami na krajowych wystawach. W dodatku różne wróbelki ćwierkają już po mieście o sporych turbulencjach, które mają nastąpić w sieciach najpoważniejszych graczy na naszym rynku. A zjawisk takich trudno nie powiązać także z ogólnoświatowymi tendencjami, Bo przecież gospodarcza sytuacja w Polsce, wbrew twierdzeniom kręgów zbliżonych do opozycji, nie jest wcale taka dramatyczna. Nawet prosta analiza rynku wskazuje na fakt, że potencjał kupiecki naszych ziomków stale rośnie. Objawem tego może być spory wzrost zainteresowania maszynami produkcji europejskiej, które z natury rzeczy są postrzegane jako nieco droższe, ale będące za to segmentem klasy „premium”, czyli dobrem luksusowym. Przedstawiciele takich firm jak Triumph czy BMW w mijającym sezonie rzeczywiście mieli powody do zacierania rąk z radości, bowiem ich słupki sprzedażowe wyglądają imponująco. Zwłaszcza że bądź co bądź mamy „kryzys”. Większe zainteresowanie „europejszczyzną” świadczy nie tylko o zrównaniu się technologicznym (a w praktyce także cenowym) z maszynami japońskiej produkcji, ale także o zmieniających się możliwościach finansowych Polaków. Może i skala tego zjawiska nie jest przytłaczająca, w końcu te przyrosty sprzedaży tak imponująco wyglądają jedynie w procentach. W liczbach bezwzględnych w dalszym ciągu są to jedynie setki maszyn w skali całego kraju. Ale liczy się tendencja! A ona jest jednoznaczna, przynajmniej jeżeli chodzi o motocykle. Coraz bardziej chcemy wyróżniać się z tłumu, cieszyć indywidualnością i podkreślać swoją wyjątkowość. A taka zabawa zawsze sporo kosztuje. Ale skoro ludzi na to stać, to tylko należy się z tego cieszyć. Życzyć sobie jedynie można, by nasi krajowi importerzy jakoś przyjęli na klatę ciśnienie ze strony central i nie czynili żadnych pochopnych a nieskoordynowanych ruchów w sieci, bo potencjał w rynku ciągle jest duży i nie ma co pękać! Trzeba tylko przeczekać ostatnie porywy kryzysowej burzy krążącej gdzieś po świecie i robić swoje!