Dzień dobry. Mam na imię Piotr i jestem uzależniony od motocykli. Zajmuję się nimi zarówno w pracy, jak i w czasie wolnym. Pracuję dla miesięcznika ?Świat Motocykli? i chyba najwyższy czas, abym się przywitał i napisał o sobie kilka słów.
Zawsze powtarzam, że pierwsze kilometry na jednośladzie pokonałem jeszcze przed narodzinami, w brzuchu mamy… Była to trasa z okolic Szczecina do Polski centralnej, motocyklem CZ 350. Jako dzieciak pomagałem Dziadkowi naprawiającemu maszyny przyjaciół i podróżowałem, jako pasażer, na pokładzie WSK 125. Pierwsze próby samodzielnej jazdy podjąłem na Simsonie SR2 z roku 1959 (tak, to ten z pedałami), który pozostał w rodzinnym garażu do dzisiaj. Jako nastolatek stałem się szczęśliwym posiadaczem pięknej, czerwonej MZ ETZ 150. W wieku 16-stu lat, z okazji Dnia Dziecka, dostałem w prezencie od rodziców swój pierwszy, japoński sprzęt – Hondę CM 250 Custom. Dwa lata później wszystko nabrało zawrotnego tempa i w zasadzie całe moje dorosłe życie zostało podporządkowane dwóm kółkom.
fot. Mama…
Po przeprowadzce do stolicy i rozpoczęciu studiów na Politechnice, każdą wolną chwilę poświęcałem na jeżdżenie. Dominowała „weekendowa” turystyka na mojej Hondzie VFR 750 RC36II. Jeździłem niezależnie od pory roku, czy warunków pogodowych, najczęściej w małej grupie, razem z przyjaciółmi (pozdrowienia dla VFR Owners Club!). Wieczorami, zamiast uczyć się do egzaminów, przeglądałem książki serwisowe i tematyczne fora internetowe. Za wszelką cenę chciałem być jak najbliżej motocykli i… związać z nimi także swoje życie zawodowe. Cel był jeden – robić w życiu to, co naprawdę lubię i co napędza mnie do działania. Na drugim roku studiów zacząłem dorabiać na paliwo w jednej z redakcji motocyklowych. Na pierwszy ogień dostałem pod opiekę dział „Skutery”. To nie był szczyt marzeń, ale od czegoś trzeba przecież zacząć. W kolejnych latach testy pierwszych, „poważniejszych” motocykli i przygoda z tworzeniem kolejnego czasopisma. Z wykształcenia jestem inżynierem, a nie dziennikarzem, więc musiałem włożyć sporo wysiłku w zdobywanie podstawowych umiejętności pisania tekstów. Mam za sobą dość długą tułaczkę po kilku redakcjach motocyklowych, ale wciąż uczę się czegoś nowego. Uczymy się przez całe życie – ta zasada w przypadku testowania motocykli ma szczególne znaczenie.
fot. Barry, a raczej samowyzwalacz…
Ostatnie lata to spełnianie kolejnych motocyklowych marzeń z dzieciństwa. Dziesiątki przetestowanych motocykli, godziny spędzone na torach wyścigowych i tysiące kilometrów w trasie. Po drodze kilka egzotycznych akcji, jak zwiedzanie Wietnamu na skuterze. Pojawił się też kilkumiesięczny epizod związany z organizacją turystyki motocyklowej na Wyspach Kanaryjskich. Poza świetną przygodą i bagażem doświadczeń pozwoliło mi to także zrozumieć, że mimo wielu oczywistych zalet takich miejsc, jak Teneryfa, na stałe i tak wolałbym zamieszkać w Polsce. Po powrocie do kraju, zaangażowałem się w pomoc przy organizacji imprezy Speed Day na Torze Poznań. Atmosfera tworzona przez pozytywnie zakręconych ludzi zupełnie mnie pochłania. Nadal chętnie wracam do Poznania, nie tylko po to, żeby trenować, ale dla samego spotkania z przyjaciółmi, czy naładowania akumulatorów „dobrą energią”. Rozpocząłem także współpracę ze „Światem Motocykli”, a gdy dwa miesiące temu nadarzyła się okazja pracy w redakcji na pełnym etacie, długo się nie zastanawiałem. Możliwość współtworzenia motocyklowego czasopisma numer 1 w Polsce daje mnóstwo satysfakcji i jeszcze więcej frajdy. Uwielbiam tę robotę. Dzisiaj nie jestem w stanie sobie już nawet wyobrazić, jakby to było wstawać rano do pracy, której się nie lubi… Tutaj każdy dzień przynosi nowe wrażenia i dobrą zabawę. A bawić się lubię, bo chyba jak większość facetów, jestem wiecznym dzieciakiem.
fot. Dariusz 'Papuq’ Felis-Obrycki
Poznawanie motocykli jest o tyle fascynujące, że niezależnie od poświęconego im czasu, wciąż pozostaje wiele do zrobienia… W kolejnym sezonie chciałbym przede wszystkim spędzić jak najwięcej czasu na torze. Następny cel na liście jest ściśle związany z wyścigami, ale o tym innym razem. Postaram się również znaleźć trochę czasu na turystykę. Dodatkowo muszę zaliczyć kilka treningów off-road’owych i opanować przynajmniej podstawę techniki jazdy w terenie. To jedna z tych odmian motocyklowej zabawy, które wciąż są mi obce. Chcę też ogarnąć regularne treningi stuntu (tu będzie przydatny nasz redakcyjny kolega Simpson, który na jednym kole spędził więcej czasu niż przeciętny motocyklista na dwóch). Przyszły sezon z pewnością przyniesie dużo dobrej zabawy i tyle samo siniaków. Najważniejsze, że nie będzie nudno! Jestem przekonany, że moja dotychczasowa „zabawa z motocyklami” to dopiero początek. Jest jeszcze tyle rzeczy, które można, które wręcz trzeba zrobić na dwóch bądź jednym kole!