fbpx

Baba na skuterze | Wszystko. Wszędzie. Naraz.

Kurczę się z każdym przejechanym za nią metrem. Trzy skrzyżowania dalej, z metra osiemdziesięciu trzech centymetrów, została ze mnie najwyżej połowa.

Przeprowadziłem się do Hiszpanii. 36 lat dziwiłem się w Polsce. Miłą odmianą jest nie musieć przywdziewać onuc, grubego płaszcza i uszanki, by w drodze do śmietnika nie zamienić się w słup lodu. No dobra, przesadzam. Dawno w Polsce nie było tak ekstremalnej zimy, ale muszę przecież zbudować dramatyczny klimat, by uprawomocnić niezbyt przemyślaną decyzję. Choć informacja o tym, że w grudniu w Warszawie było 6 słonecznych godzin, nadaje mojemu pomysłowi wektor sensu.

Od kilku miesięcy dziwię się więc na południu Europy. Dziwię się, że wzdłuż chodników rosną pomarańcze, w styczniu zbierane są nocami, by trafić do dżemów w Wielkiej Brytanii. Dziwię się, że na każdym rogu zamiast jednolitej Żabki, mam sklepy chińskie, będące bramą do zupełnie innego wymiaru. Dziwię się, że policjant zatrzymujący mnie za jazdę na skuterze z dzieckiem siedzącym przede mną, nie wlepia mi na start mandatu, a spokojnie tłumaczy, że u nich to niedozwolone, po czym proponuje mi zakup szelek dla dziecka, by z tyłu było bezpieczne. Dziwię się, że podczas przerwy lunchowej, co chwilę ze stolików w kierunku kelnera leci „Una caña, por favor”, a jednak nikt nie wraca pijany do pracy. Dziwię się, że Hiszpanów dziwi fakt, iż w Polsce nikt nie kończy pracy o 14:30 w piątek, by spędzić czas z dziećmi. Dziwię się, że w knajpach wieczorem zjem coś najwcześniej o 20:30. Dziwię się, że pomimo wypijanego piwa i wciąganych hurtem chocos fritos schudłem 8 kilogramów. Dziwię się, że staruszka na widok odpalanego Thruxtona, nie wali mnie laską w łeb, a opowiada historię o wyprawach z mężem.

I gdy po kilku miesiącach myślałem, że zdziwiłem się już na wszystko, co mogło mnie tu spotkać, pojawiła się ona. Baba na skuterze. Nie taka klasyczna baba, jak z filmiku „Chytra baba z Radomia”. Ja, prawilny motocyklista w ochronnych laczkach, spodniach podszytych kevlarem, atestowanej kurtce, rękawicach i kasku wiodącej japońskiej marki. Ona, z wyglądu bliźniacza siostra Penélope Cruz, z wyrysowanymi przez słońce Sewilli pięknymi zmarszczkami. Strój? Wysokie szpilki, poszerzane na dole dżinsy, jasnobrązowy płaszcz, a do tego kask typu orzeszek. Jako mieszkaniec Siedlec, zachwyt iście żurnalowym stylem skuterzystki, szybko zabiłem szyderą w stylu „Baba na skuterze. W takim stroju przecież zaraz się zabije!”. Człowiek z Siedlec wyjedzie, ale Siedlce z człowieka nigdy. Nie ma dwóch zdań. Gdy tylko czerwone zmieniło się w migające pomarańczowe, mój szyderczy uśmiech zaczął w okamgnieniu zmieniać się w koparę typu miarowo opadającej. Nim mózg wysłał informację do nogi, że trzeba wbić jedynkę, ona zjeżdżała już z ronda. Ale jak zjeżdżała! To był wielopoziomowy taniec między samochodami, skuterami elektrycznymi, bryczkami konnymi, dziurami w asfalcie, końskimi plackami, a wybrzuszeniami zrobionymi przez korzenie drzew. Pomimo przewagi mocy, nie byłem w stanie jej dogonić, bo na Triumphie leciałem przez to wszystko, jak słoń wozem drabiniastym.  Pomyślałem, że nadrobię na prostej. Nic z tego! W tych szpilach leciała buspasem, niczym Ci kolesie na ścigaczach w Rosji, co to dla wyświetleń na YouTube są w stanie zginąć na klapie Łady Nivy.

Dalej sekwencja zakrętów. Jadę i oczom nie wierzę. Penelope na Vespie jedzie, jakby przed chwilą wróciła z treningu z Marquezem. Kurczę się z każdym przejechanym za nią metrem. Trzy skrzyżowania dalej, z metra osiemdziesięciu trzech centymetrów, została ze mnie najwyżej połowa. Gdybym tylko wiedział, jak powiedzieć „potwarz” po hiszpańsku, darłbym się wniebogłosy. Przejeżdżam mój skręt, bo w głowie szok i niedowierzanie robią sobie wegańskiego szejka z mojego stereotypowego myślenia. Między przechodniami na Puerta de Jerez, przejeżdżam, jakbym kroczył po polu minowym. Ona dalej tańczy swój taniec, jak gdyby miała telepatyczny kontakt z każdym turystą pchającym się jej pod koła. Podjeżdżam do niej z gałami w stylu „Daj 2 Euro” i mówię „Doskonale prowadzisz!”. Ona na to „No. Robię to całe życie”. Makao i po makale. Każdemu, kto ma córkę, która chce jeździć na motocyklach, polecam, by zaczęła jak najwcześniej. Może dzięki temu skończą się czasy hasła „Co nie dojedzie, to dowygląda na Instagramie”.

KOMENTARZE