Człowiek uczy się całe życie. I całe życie musi weryfikować swoje poglądy i wyobrażenia o własnej wiedzy i doświadczeniu.
Wiele lat temu napisałem felieton pt. „Żwirek na zakręcie”, czy jakoś tak. Generalnie naśmiewałem się (co samo w sobie jest mało eleganckie) z motocyklistów, którzy wysypują się na zakrętach, a potem ze zdziwieniem, analizując przyczyny niepowodzenia, odkrywają na asfalcie jakieś drobnoziarniste luźne formy skał osadowych. Mówiąc po naszemu – piasek. Tu załączył mi się tryb „wujek dobra rada” i sugerowałem, co trzeba robić, aby nie dopuszczać do takich niemiłych dla ciała i portfela zdarzeń. Wydawało mi się wtedy, że już wiem i mam receptę na unikanie podobnych sytuacji. Miałem przecież na koncie jakieś 20 lat doświadczenia w siodle. Minęło kolejnych 20 lat, no i co? Ze 2 tygodnie temu, wchodząc w ciasnawy zakręt, wysypałem się na takim właśnie luźnym żwirku. Niby normalna sytuacja, prędkość nie była duża, szkody niewielkie, jeżeli nie liczyć oczywiście urażonej dumy.
To jednak nie koniec zdarzenia, bowiem ten niegroźny wypadek zweryfikował mój ogólny pogląd na motocyklizm. Otóż kilka dni wcześniej miałem także niewielką wywrotkę, tym razem nie w trasie, a w mieście, również bez większych szkód. Swoim zwyczajem podziękowałem od razu Bogu, że co prawda paciak był, ale ja i motocykl wyszliśmy z tego niemal bez szwanku. Moja teoria głosiła bowiem, że jak się wywalę podczas jazdy, znaczy to tylko tyle, że następne podobne zdarzenie będzie miało miejsce co najmniej za rok lub dwa, bo to jasno wynika z rachunku prawdopodobieństwa. Tymczasem „żwirek na zakręcie” spotkał mnie po trzech dniach. I cała moja konstruowana latami filozofia jazdy wzięła w łeb. A przy okazji wiara w nieomylność metod statystycznych także.
Po mniej więcej czterdziestu latach jazdy na motocyklu trudno jest zmieniać swoje wyobrażenia, ale wobec jednoznacznych faktów w miarę myślący człowiek musi to robić.
Jaki z tego płynie morał? Dobrze jest co jakiś czas się niegroźnie wywalić na motocyklu, żeby zbytnio nie popadać w rutynę i przy okazji nie uwierzyć we własną nieśmiertelność. Nawet przez moment nie przyszła mi do głowy myśl, żeby skończyć z motocyklami. Po prostu trzeba się podnieść, otrzepać i jechać dalej. Oczywiście przez jakiś czas byłem na siebie zły, że dałem się podejść temu żwirkowi jak małe dziecko. Gdy już wsiadłem na motocykl i jechałem dalej, miałem sporo czasu, aby przeanalizować, gdzie popełniłem błąd i jak uniknąć takich sytuacji w przyszłości. Doszedłem do w sumie satysfakcjonującego mnie wniosku, że błędu nie popełniłem – po prostu jak motocykl ma dwa koła, to czasami musi się wywrócić. Czy będę jeździł ostrożniej? Raczej nie, bo wydaje mi się, że jeżdżę ostrożnie, a do zakrętów nie będę podchodził z prędkością 5 km/h z obawą, że znowu uślizgnie mi się koło. Bo to odebrałoby całą radość z jazdy. Jeżeli miałbym wsiadać na motocykl i cały czas gdzieś z tyłu głowy miałaby kołatać myśl, że za chwilę być może spotka mnie mniej lub bardziej groźny paciak, to po prostu lepiej w ogóle nie jechać. Motocykl ma być przecież źródłem radości, a nie stanów lękowych.
To samo dotyczy ubierania się przed jazdą. W związku z zaistniałą wywrotką nie ma zamiaru od jutra zakładać dodatkowych ochraniaczy, żółwi, protektorów, a nawet pneumatycznych kamizelek. Pod tym względem w moim postrzeganiu świata na szczęście nic się nie zmieniło. Najlepszą ochroną motocyklisty jest opieka boska czy jak ktoś woli – fart. Albo się go ma, albo nie ma. Nawet najbardziej wymyślne ciuchy i najdroższe kaski nie uchronią Cię przed wypadkiem. Owszem, nieco zmniejszają prawdopodobieństwo odniesienia poważniejszych urazów, ale tylko tyle. Wiem, o czym piszę, bo przez lata motocyklowej kariery pochowałem już co najmniej kilkunastu kumpli, którzy po prostu nie mieli szczęścia.
Do czego zmierzają te nieco zawiłe dywagacje? Motocykle mają to do siebie, że czasami się wywracają i nie ma co robić scen z tego powodu. Róbmy jednak wszystko, co w naszej mocy, aby szczęściu pomóc, jeżdżąc bez zbytniej ekstrawagancji, przewidując sytuacje i mając oczy dookoła głowy. To oczywiście nie uchroni nas przed wypadkiem, ale zmniejszy jego prawdopodobieństwo. A drobny paciak nie powinien być nigdy powodem zerwania z ulubionym hobby.