Tym razem felieton będzie namawiająco – agitacyjny, więc nie jestem pewien, czy w ogóle można nazwać taki gatunek twórczości (przez duże tfu) felietonem, ale trudno, w najgorszym razie stanę się prekursorem nowej formy literackiej.
Temat drażni mnie od dawna, a myślę sobie, że każdemu, kto jeździ motocyklem po polskich drogach, też nie jest obcy. Chodzi o płatne autostrady. Z faktem pobierania myta (tak to się dawniej nazywało) jakoś jeszcze mogę się pogodzić (chociaż w niektórych krajach ten przykry obyczaj wcale nie obowiązuje), tylko czemu k… tak drogo?
Przecież motocykliści zajmują na autostradach mniej miejsca, szybciej je, ze względu na osiągane prędkości, opuszczają, ale przede wszystkim znacznie mniej zużywają! Albo nawet zaryzykuję tezę, że nie zużywają ich w ogóle, ze względu na znikomy, a wręcz pomijalny parametr zwany dopuszczalnym naciskiem na oś. Więc jedyne szkody, jakie motocyklista może wyrządzić autostradzie, powstają wtedy, gdy nie trafia się w czarne. I cała cywilizowana część świata, godzi się z tym zjawiskiem, rozumie je i wyciąga jedyne możliwe logicznie wnioski – motocykliści płacą mniej lub wcale. Wszędzie, tylko nie w naszym kraju! W dodatku nie bardzo mamy komu się poskarżyć, bo nasze władze najwyższe (wszystko jedno już z której opcji) tak dogadały się umiejętnie z koncesjonariuszami, że delikatnie mówiąc, wszyscy teraz możemy im na pukiel naskoczyć. Znaczy tym koncesjonariuszom, a nie rządowi, który wykazując często resztki przyzwoitości, umawia się czasem z niezadowolonymi obywatelami na „konsultacje społeczne” czy jakoś tak. Ale w tym wypadku ze stroną społeczną umawiać się nie ma po co, bo jak wcześniej wspomniałem, umowy skonstruowane są tak, że możemy koncesjonariuszom nafiukać. I obie strony wcale nie kryją tego faktu. Rząd rozkłada ręce w geście bezradności, a koncesjonariusze śmieją się nam bezczelnie w twarz.
Denerwuje mnie ten fakt okropnie, zwłaszcza że firmy władające autostradami w sposób absolutnie jawny i bezwstydny dają nam do zrozumienia, gdzie mają nasze niezadowolenie wynikające zarówno z wysokości opłat, jak i jakości ich autostrad. Temu lekceważeniu dają upust w komunikatach serwowanych do mediów – cóż z tego, że jeden użytkownik wygrał z nami proces? Takich pozwów mamy znacznie więcej i powództwo przeważnie jest oddalane. Więc możecie sobie skarżyć nas do sądu ile chcecie, a na razie, jak macie ochotę korzystać z autostrady, to będziecie płacić tyle, ile nam się podoba.
Podzieliłem się moimi frustracjami z pewnym angielskim kolegą, a on ku mojemu zdziwieniu odparł: no właśnie, już dawno miałem cię zapytać, czemu motocykliści w Polsce nic nie robią z tym problemem? Na co ja, jak chłop krowie na pastwisku spokojnie mu tłumaczę to wszystko, co opisuję w akapitach powyżej. A Tim się tylko śmieje i odpowiada, że w Wielkiej Brytanii też kazano motocyklistom uiszczać wszelkie opłaty. Co prawda, u Angoli autostrady są bezpłatne, ale mają całą masę mostów, tuneli i podobnych budowli, gdzie każdy użytkownik musi wnieść myto. Każdy, ale nie motocyklista! Czemu tak się dzieje? Bo sami sobie to prawo wywalczyli. A metoda była bardzo prosta i skutecznie działająca na wszelkich „koncesjonariuszy”. Umówili się więc brytyjscy motocykliści, a jest ich rzeczywiście bardzo wielu, że kupami będą najeżdżać punkty poboru opłat i uiszczać te opłaty. Tylko po motocyklowemu. Podjeżdża więc motocyklista niespiesznie do bramki, zdejmuje rękawiczki, zdejmuje kask, rozpina kurtkę, szuka portfela, wygrzebuje (najdrobniejsze drobne, specjalnie przygotowane na taką okazję) moniaki, płaci, uśmiecha się grzecznie i ponownie zamyka portfel, chowa go do kurtki, zapina kurtkę, zakłada kask, zakłada rękawiczki i grzecznie odjeżdża. Opis wykonanych czynności specjalnie jest literacką dłużyzną, niczym w klasycznych scenach z „Nad Niemnem”, aby czytelnik mógł wyczuć klimat sytuacji. Bo cała operacja płacenia trwała ok. 3 minut. Niby niedługo, a jednak… w kolejce stoi już kolejnych pięćdziesięciu uśmiechniętych, grzecznych i uprzejmych motocyklistów. I tak do każdej kasy!
Domyślacie się zapewne, co czują w takiej sytuacji inni użytkownicy autostrady czekający w kolejkach. Ja znam to uczucie doskonale, bo gdy czekam przed bramką, a pacjent przede mną zbyt długo marudzi, natychmiast zaczynam się gotować. Oczywiście autostradowi koncesjonariusze mają gdzieś takie „zagotowanie”, ale boli ich co innego. I to strasznie boli! Nie ma wpływu do kasy. Bo zamiast 5 pojazdów na 1 minutę, przez bramki przejeżdża 1 pojazd co 5 minut. I to już dla właścicieli autostradowych bramek nie są śmichy-chichy, tylko bardzo realna strata. I właśnie w taki prosty sposób angielscy motocykliści w kilka tygodni uporali się z problemem.
Bo „autostradowcy” dobrze umieją liczyć kasę. Więc sobie szybko wyliczyli, że lepiej jest puścić kilku motocyklistów gratis, niż mieć godzinami zatkane bramki. Okazuje się więc, że nie zawsze musimy stać na straconej pozycji i tam, gdzie gapowaty rząd zwyczajnie daje ciała, przegrywając z kutymi na cztery łapy prawnikami prywatnych firm, zwyczajni obywatele z cwaniakami też potrafią dać sobie radę. Jak mawiał major Reszke, mój profesor od przysposobienia obronnego – „na sposoby są sposoby”.
I tak sobie myślę, że u nas może zadziałałoby to podobnie? Przecież polskie bramki są takie same, kask i rękawiczki zdejmuje się tak samo, bilonu jest pod dostatkiem, a i motocyklistów jakby ostatnio mocno przybyło. I nie myślcie sobie, że namawiam nas do jakieś akcji „obywatelskiego nieposłuszeństwa”. Co to – to nie! Bo w ramach takiego nieposłuszeństwa występuje się przeciw ustanowionemu prawu, które nie pasuje obywatelom. A przecież żadna ustawa ani nawet marne rozporządzenie ministra czy głupia unijna dyrektywa nie określa, jak długo należy zdejmować rękawiczki czy kask. Wygląda na to, że wszystko jest „na legalu”, tak zresztą jak działania koncesjonariuszy autostrad. Oni zgodnie z prawem – i my zgodnie z prawem! Pomyślcie – zobaczyć grymas bezsilnej wściekłości na twarzach ludzi, którym dotąd się zdawało, że już zrobili nas wszystkich w jajo – to bezcenne!
Ja akurat w Warszawie nie mam pod ręką żadnej autostrady do testowania tego pomysłu, ale na Śląsku jest doskonały poligon doświadczalny. A pod Łodzią, Poznaniem czy Gdańskiem też znalazłoby się kilka bramek autostradowych. Nikomu oczywiście niczego nie będę sugerował, ale może Kongres Klubów Motocyklowych, mający tak dobre doświadczenia w akcji zbierania krwi, mógłby spróbować jakiejś kolejnej ogólnopolskiej inicjatywy? Redakcja, jak i poprzednim razem z pewnością pomoże, na ile będzie mogła.