Niniejszy felieton zainspirowany został częstymi zarzutami dotyczącymi, delikatnie rzecz ujmując, marnego poziomu obsługi w sklepach branży motocyklowej.
Trudno powiedzieć, czym utyskiwania te zostały spowodowane. Tak czy owak, ma my do czynienia z systematycznie powiększającym się gronem motocyklistów, którzy od obsługi w sklepie oczekują już nie tylko sprzedaży towaru, ale także fachowej porady, a w skrajnych przypadkach nawet podjęcia decyzji za nabywcę. Niejednokrotnie byłem świadkiem sytuacji, gdy w salonie motocyklowym zjawiała się mama z wyższym o głowę synem i to ona, jako główny sponsor, decydowała o marce czy rozmiarze kupowanych butów czy kasku. I zamiast konsultować się z dziecięciem, czyli przyszłym użytkownikiem sprzętu, zakupu dokonywała na podstawie sugestii obsługi sklepu, wykazując przy tym mocno ograniczony poziom zaufania do własnej latorośli.
Z jednej strony jest to słuszne podejście, bo warto wykazywać wzmożoną czujnością wobec poczynań dorastających potomków, z drugiej jednak strony na leży brać pod uwagę, że być może sprzedawca ma nieco inną optykę patrzenia na ten sam przedmiot. O ile kupującemu chodzi o zyskanie maksymalnego bezpieczeństwa, komfortu i trwałości przy zachowaniu rozsądniej ceny, o tyle druga strona bardziej myśli o pozbyciu się złogów magazynowych i wysokości prowizji. Takie zjawisko nazywa się konfliktem interesów i w handlu znane jest od momentu, gdy starożytni Fenicjanie wynaleźli pieniądze.
Opisywany rodzaj klienta, jest gatunkiem idealnym (z punktu widzenia sprzedawcy). Gorzej jest, gdy w sklepie pojawia się klient bardziej dociekliwy i mniej więcej wiedzący, co chciałby kupić. Naczyta się taki w różnych fachowych pismach nie wiadomo czego, a potem zadaje pytanie: czy Cordura użyta do uszycia spodni to pięćsetka czy osiemsetka, a czy ochraniacze na łokciach i barkach mają europejski certyfikat bezpieczeństwa? To mniej więcej tak, jakby panią w dziale mięsnym supermarketu zacząć egzaminować z ilości wody w szynce czy rodzajów zastosowanego środka konserwującego. A niby skąd sprzedawca ma wiedzieć takie rzeczy, jak w salonie pracuje dopiero od miesiąca i ogarnia zagadnienia podstawowe: co gdzie leży i jaką ma cenę? Nie umiejąc odpowiedzieć na pytania dotyczące gęstości Cordury, klasy twardości klocków hamulcowych czy różnicy w DOT-ach płynów hamulcowych, czuje się nieco sfrustrowany, a swoje zdenerwowanie przelewa na klientów lub też stosuje taktykę odwrotu, chowając się za ekran monitora, nerwowo dziobiąc w klawiaturę. Nadmienić muszę, że przeważnie pytania klientów nie są pozbawione sensu, a wiedza, której spodziewamy się po sprzedawcy, nie należy do kategorii wiedzy tajemnej i jest raczej do ogarnięcia, wymaga jednak przyswojenia, a do tego potrzebny jest czas.
I tu docieramy do sedna sprawy: do czasu. Jest on niezbędny do zdobycia wiedzy i doświadczenia w każdej dziedzinie życia, również i w motocyklach. A niestety większość młodych ludzi stawiających dopiero pierwsze kroki w branży takiej szansy nie dostaje. Po wód jest bardzo prosty – w naszym kraju sprzedawca w sklepie motocyklowym to zawód sezonowy! Owszem wczesną wiosną nie ma problemu z załapaniem się do roboty w salonie, jednak jesienią, gdy większość motocyklistów odstawia swe maszyny do zimowych mateczników, popyt na sprzedawców gwałtownie spada i muszą sobie oni znajdować inne zajęcie i nie bardzo ma ją czas na zdobycie gruntownej wiedzy, nie wspominając już o doświadczeniu.
Z jednej strony nie można dziwić się przed się – biorcom, bo ich firmy to nie instytucje charytatywne, więc powinny zajmować się zarabianiem pieniędzy. Jeżeli nie ma obrotu (a zimą przeważnie go nie ma), to nie ma i zysku, zatem nie ma czym płacić pracownikom i taki tok rozumowania wydaje się być całkiem logiczny. Z drugiej jednak strony stoi sprzedawca, który w jakiś sposób chce stabilizować swoje życie i sezonowość pracy nie bardzo mu pasuje. Każdy (aby być bardziej precyzyjnym powiedzmy, prawie każdy) młody człowiek chce się rozwijać, ma jakieś określone cele do osiągnięcia, a zimowe kiblowanie na bezrobociu wyraźnie takim planom nie sprzyja. Szuka więc sobie taki młody człowiek zajęcia mniej sezonowego, na przykład w pokrewnej branży samochodowej, bowiem tam sezon trwa cały rok i niezależnie od pogody zawsze znajdują się chętni do zakupów. Z problemu sezonowości pracy w branży motocyklowej jest jednak wyjście, tyle tylko, że średnio satysfakcjonujące pracobiorców. Przedsiębiorca dosyć łatwo jest w stanie policzyć zyski, jakie przynosi mu sprzedawca w ciągu roku, jakoś tam je uśrednia i proponuje odpowiednio niską pensję, jednak gwarantującą ciągłość etatu. A jako czynnik mobilizujący dodaje niewielki procencik od obrotu. Jednak takie rozwiązanie daje sprzedawcy wartość dodatkową: czas na zdobycie doświadczenia. Jednak w porównaniu z branżą samochodową trzeba uczciwie powiedzieć, zarobki nie należą do oszałamiających i rzeczywiście trzeba mieć sporo samozaparcia albo poczucie misji, żeby wy trwać na stanowisku. Owszem gdy człowiek jest całkiem młody, misyjność to bardzo miła rzecz, jednak gdy pojawia się problem usamodzielnienia, założenia własnej rodziny, gdzieś z kąta wypełza szara rzeczywistość nakazująca gwałtowne zwiększenie dochodów.
Ponieważ branża rozwija się wyjątkowo dynamicznie, wszelkiego rodzaju importerzy ubiorów, kasków, olejów i części zamiennych w walce o klienta powoli zaczynają dobierać się do sprzedawców, urządzając im właśnie zimową porą przeróżne prezentacje, pokazy i szkolenia. Podczas takich zajęć sprzedawca nabiera szczegółowej (nie przeczę, że niekiedy prezentowanej tendencyjnie) wiedzy dotyczącej gęstości Cordury, jakości szwów i klejeń, twardości klocków hamulcowych, parowalności szybek w kaskach czy temperatury wrzenia płynu hamulcowego. I po pracowicie spędzonej zimie żaden klient już nie zagnie dobrze wyedukowanego handlowca. No, zgoda, zagnie, bo przecież nie ma ludzi wszystkowiedzących, ale w znacznie mniejszej ilości zagadnień. I im więcej zim przetrwanych przez sprzedawcę za ladą, tym większa jego wiedza i doświadczenie.
Wniosek nasuwa się więc jeden: to od Was, drodzy motocykliści, w głównej mierze zależy poziom obsługi w sklepach. Jeżeli będziecie więcej kupowali jesienią i zimą, to właściciele firm będą mieli mniejszą ochotę do zwalniania pracowników w tym okresie i tym większe będą dochody pracowników, pozycja stabilniejsza, a więc i kompetencje, wiedza oraz doświadczenie też większe.
A na koniec coś, co pojawia się w tym miejscu i czasie od początku istnienia Świata Motocykli, czyli świąteczno-noworoczne życzenia. Życzę więc Wam wszystkim, oprócz tradycyjnego „wszystkiego, wszystkiego naj „, również cierpliwości i wyrozumiałości dla pracowników sklepów branży motocyklowej. A wszystkim pracownikom wyrozumiałości, cierpliwości dla klientów, ale przede wszystkim, aby ich tyrka przestała być wreszcie sezonową.