Jeszcze w zeszłym roku wydawało mi się, że nie zbieżność kanikuły i napastliwych artykułów dotyczących jednośladów jest przypadkowa, jednak jeżeli jakieś zjawiska powtarzają się cyklicznie od wielu lat, należy dopatrywać się w tym czegoś więcej niż tylko zrządzenia losu. W poprzednim i pozapoprzednim sezonie media ogólne (w rozumieniu niebranżowe) rzucały się na motocyklistów systematycznie, i […]
Jeszcze w zeszłym roku wydawało mi się, że nie zbieżność kanikuły i napastliwych artykułów dotyczących jednośladów jest przypadkowa, jednak jeżeli jakieś zjawiska powtarzają się cyklicznie od wielu lat, należy dopatrywać się w tym czegoś więcej niż tylko zrządzenia losu.
W poprzednim i pozapoprzednim sezonie media ogólne (w rozumieniu niebranżowe) rzucały się na motocyklistów systematycznie, i to właśnie zawsze w okolicach lipca i sierpnia. Wszyscy pamiętamy afery z bydgoskimi Motodawcami, bitwę z policją w giżyckim pubie Tequila czy nielegalnymi wyścigami na opuszczonych pasach startowych lotnisk. Ileż to było wrzawy wokół straceńców, morderców i piratów drogowych. Motocykl jest oczywiście zabawką sezonową i można by pomyśleć, że pastwienie się nad jego właścicielem związane jest z letnim wyrojem jednośladowych maszyn, ale takie wnioski określiłbym jako bardzo płytkie i powierzchowne. Przecież takie „rewelacje” dotyczące jednośladowej braci powinny wstrząsać społeczeństwem już od marca, na październiku kończąc, czyli mniej więcej wtedy, kiedy wypuszczamy nasze maszynki na wypas, a tymczasem dziennikarstwo śledcze (pisane, niestety, przez małe, a nawet bardzo małe d) uaktywnia się jedynie w okolicach lipca i sierpnia.
Miałem cichą nadzieję, że może w tym roku jakoś nikt nie wpadnie na pomysł prezentowania szerokiemu społeczeństwu apokaliptycznej wizji polskich dróg opanowanych przez straceńców na motocyklach. Niestety, myliłem się. Już w połowie lipca ukazał się bowiem w „Kulisach” – dodatku „Życia Warszawy” (?) tekst popełniony przez Włodzimierza Szczepańskiego – zwiastun sezonu ogórkowego. Może nie byłoby w tym nic złego, bo poczytność tego zacnego periodyku jest prawdopodobnie odwrotnie proporcjonalna do ilości publikowanych tam głupot, więc tekst nie miał szans dotarcia do szerszych kręgów odbiorczych, niestety wydawca podparł się jeszcze okładką z fotografią kasku z trupią czaszką i krzyczącym napisem: „uliczni terroryści”. Żeby wypas był pełen, artykuł podwieszono jeszcze na stronach internetowych jednego z najpopularniejszych portali. No i zaczęło się kolejne sezonowe polowanie na czarownice.
Czytelnikom, którzy nie mieli okazji zapoznać się z utworem literackim pana Szczepańskiego (chociaż jestem przekonany, że większość motocyklistów go czytała), należy się parę słów wyjaśnienia. Otóż żądny w sezonie ogórkowym tematów sensacyjnych dziennikarz udał się do skądinąd bardzo miłego warszawskiego pubu 2 Koła i tam posłuchał kilu historyjek, które później skwapliwie przelał na papier, nie bardzo nawet starając się zweryfikować ich autentyczność. Kolesiom, którzy naopowiadali panu bajek wcale się nie dziwię, bo pamiętam jak za młodu sam uwielbiałem zasuwać podobne gadki ludziom mniej zorientowanym w motocyklowej branży i z przyjemnością obserwować, jak chłoną z otwartymi ustami opowieści „dziwnej treści”. Na starość trochę jednak mi przeszło, bo okazało się, że niekiedy można trafić na słuchacza obytego w motocyklach i wtedy łatwo jest wyjść na pajaca zamiast na krajowego Maksa Biaggi. Widać jednak panowie szybko się zorientowali, że za słuchacza mają osobnika, który łyknie wszystko „jak kibel wodę” i nieco sobie poużywali. Prawdopodobnie nie przewidzieli jednak tego, że dziennikarz skrzętnie wszystko zanotuje, dla wywołania lepszego samopoczucia obejrzy na wideo „Mad Maksa”,a potem całość skompiluje i przedstawi w odpowiednim świetle z własnym komentarzem.
Wcale nie twierdzę, że pan Szczepański mija się z prawdą, opisując wybryki jakichś typów na motocyklach, którym po wciągnięciu do nosa pewnej dawki mąki nieco rozregulował się układ nerwowy i parę razy przejechali się po mieście w sposób, w jaki z pewnością nie uczynili by tego, będąc w stanie poczytalnym. Nie twierdzę nawet, że motocykliści nie usiłują jechać między sznurami stojących w korkach samochodów. Sam tak często czynię, nie wstydzę się tego, po to w końcu(między innymi) jest motocykl, aby sprawniej i szybciej poruszać się w ruchu miejskim. Mało tego! Tak właśnie czynią wszyscy motocykliści na świecie i nikomu to nie przeszkadza, a stojące w korkach auta nawet usuwają się na boki. I w przeciwieństwie do pana, który pisał jakieś bzdury o motocyklach wbijających się w korki z prędkościami powyżej 100 km/h, wiem o czym piszę, bo w cywilizowanych miastach wielkiego świata widywałem takie sytuacje nieraz, a właściciele samochodów nie dość, że nie czuli się terroryzowani, to jeszcze mając odrobinę miejsca, usuwali się na bok, traktując sprawę jako rzecz absolutnie naturalną – skoro sam muszę stać, to cierpliwie stoję, ale motocyklistę mogę przepuścić, bo i tak niczego w mojej sytuacji to nie zmieni.
Twierdzę natomiast, że autor artykułu w poszukiwaniu sensacyjnych wiadomości mogących nieco rozdmuchać nudę sezonu ogórkowego czepił się jak pijany płotu motocyklistów i patologię (występującą przecież w każdym środowisku) przedstawił jako normalne zachowania posiadaczy dwóch kółek. Czy nie ma wśród nas kolesi zdejmujących z maszyn tłumiki i latających w środku nocy po mieście? Oczywiście, że są. Tak samo jak zdarzają się kochający inaczej wśród biskupów, pedofile wśród psychologów, czy nawet złodzieje wśród policjantów. Czy to znaczy, że ze strony każdego księdza należy spodziewać się molestowania seksualnego, a każda karetka pogotowia czyha za rogiem z gotowym zastrzykiem z pavulonu? Nie wydaje mi się. Taki brak dziennikarskiej rzetelności i obiektywizmu nie służy niczemu dobremu. Wpadł do mnie ostatnio znajomy, tuż po kłótni z ojcem, który po przeczytaniu wypocin wymienionego wyżej dziennikarza stwierdził: No nareszcie! Ktoś zrobi z nimi porządek. Mojego kolesia oczywiście zalała krew i tak oto motocyklowe dywagacje pewnego frustrata przelane na papier stały się przyczyną pogorszenia stosunków rodzinnych. To oczywiście najmniejsza ze szkód, jaką wyrządził swym tekstem pan Szczepański. Nasze społeczeństwo w większej masie, niestety pozbawione umiejętności krytycznego, racjonalnego i niezależnego myślenia, przyjmuje takie teksty jak prawdę objawioną i wierzy w nie święcie. Jestem przekonany, że kierujący autem pod wpływem podobnej lektury, stojąc w korku, postanowi przyłączyć się do ogólnopolskiej walki z bandytami na motocyklach i w odpowiednim momencie, zerkając w lusterko wsteczne, otworzy drzwi samochodu albo zajedzie drogę, aby jak samotny szeryf rozprawić się bezprawiem.
Gdyby autor rzeczywiście chciał podejść rzetelnie do zagadnienia, mógłby przecież sięgnąć do statystyk i zbadać, ile wypadków powodują motocykle, a ile samochody, ile w takich sytuacjach ginie ludzi, lub chociażby jaki jest odsetek łapanych „po pijaku” motocyklistów, a ilu samochodziarzy? Niestety, obawiam się, że tekst powstał raczej z chęci wywołania sensacji tanim kosztem (za statystykami trzeba trochę się nabiegać) albo braku lepszych tematów. No cóż, sezon ogórkowy rządzi się swymi twardymi prawami…