fbpx

Jako obywatel nieco starszej daty pamiętam siarczyste mrozy, kuligi za samochodami, wycieczki narciarskie do Puszczy Kampinoskiej czy lodowiska wylewane przez dozorców i szkolnych woźnych niemal na każdym podwórku i boisku. Dzisiejsza młodzież, szczególnie ta zamieszkująca wielkie miejskie aglomeracje, żeby zobaczyć naturalne lodowisko musi zerknąć do pamiątkowego albumu rodziców, albo…pojechać na wycieczkę na Mazury. Od paru […]

Jako obywatel nieco starszej daty pamiętam siarczyste mrozy, kuligi za samochodami, wycieczki narciarskie do Puszczy Kampinoskiej czy lodowiska wylewane przez dozorców i szkolnych woźnych niemal na każdym podwórku i boisku. Dzisiejsza młodzież, szczególnie ta zamieszkująca wielkie miejskie aglomeracje, żeby zobaczyć naturalne lodowisko musi zerknąć do pamiątkowego albumu rodziców, albo…pojechać na wycieczkę na Mazury. Od paru lat na nikim nie robią już wrażenia motocykle pomykające po drogach w miesiącach teoretycznie już tylko nazywanych zimowymi. Owszem – nie przeczę, zdarza się w sezonie jeden czy dwa tygodnie siarczystych mrozów, gdy temperatura spada do, pożal się Boże, minus 10°C i wtedy jedynie co bardziej zahartowani dostawcy pizzy i skuterokurierzy dosiadają swoich stalowych rumaków, ale zasadniczo jest to tak krótki okres w roku, że nawet ortodoksyjny motocyklista może go nie zauważyć.

Jednak wygląda na to, że nie jedynie same zmiany klimatyczne wpływają na znaczne wydłużenie „okresu wegetacyjnego” motocyklistów. Co bardziej doświadczeni jeźdźcy od dawna wiedzą, że nie ma złej pogody do jazdy – są tylko nieodpowiednie ubrania. Jednak dzięki syzyfowej pracy mediów (w tym Świata Motocykli) również coraz szersze kręgi polskich obywateli zarażonych chorobą motocyklową przekonują się, że kilkadziesiąt, a może nawet i kilkaset kilometrów przejechanych w temperaturach zbliżonych do zera i w siąpiącym deszczu, wcale nie musi zakończyć się zapaleniem płuc i przewlekłym reumatyzmem. Oczywiście, jazda w takich warunkach jest nieco mniej przyjemna niż w słoneczny dzień w środku lata, ale nie musi od razu kojarzyć się z syberyjskim obozem pracy.

Pomocnym w przedłużeniu sezonu jest również zmieniające się spojrzenie naszych motocyklistów na różnego rodzaju nowinki techniczne. Jeszcze kilka lat temu tak wyśmiewane, publicznie wyszydzane i traktowane jak wymysł zgniłego kapitalizmu podgrzewane manetki kierownicy, czy systemy ABS, zaczynają cieszyć się coraz większym powodzeniem. Taka ciepła manetka – niby niewielki gadżet, a potrafi wyjątkowo skutecznie poprawić komfort jazdy. A i cena tego luksusu wydaje się być niezbyt wygórowana. Jeżeli komuś mało – może sobie fundnąć grzałeczkę w siedzeniu motocykla, kurtce czy nawet w butach. Jest więc ciepło sucho i bezpiecznie, jeżeli wziąć pod uwagę systemy wspomagająco-abeesujące układ hamulcowy. Niemal jak w luksusowym samochodzie. Trudno więc przy takich udogodnieniach nie skusić się na motocyklowy wypad za miasto nawet w styczniu czy lutym. Minie jeszcze sezon czy dwa, a na pytanie, „jak przygotować motocykl do zimy?”, będziemy odpowiadać: założyć bardziej miękkie opony i sprawdzić akumulator.

Tyle tylko, że właśnie taka łagodna aura w połączeniu z nowinkami technicznymi i wbrew pozorom stale poprawiającym się stanem naszych dróg, bezlitośnie obdziera zimowego motocyklistę z mitu twardziela i macho-mena. Niezależnie od pory roku coraz częściej na miejskich drogach możemy zaobserwować hoże dziewczę pomykające na skuterku do szkoły czy pracy w różnych warunkach pogodowych. A co gorsze, to dziewczę wcale nie uważa się za współczesnego Amundsena, tylko zwyczajnie wybrała szybszy tańszy i bardziej punktualny sposób na przedzieranie się przez zakorkowane arterie. Mało kogo dziwi też widok gościa ubranego od stóp do głów w oddychające tekstylia raźno zeskakującego ze swej kobyłki i dziarskim krokiem zmierzającego w stronę eleganckiego biurowca. Na miejscu zapewne przebierze się w wyjściowy garnitur i zajmie obsługą klientów. I wcale nie będzie wyglądał jak zmokła i przemrożona kura. Ech, gdzie te dawne dobre czasy, gdy człowiek na samą myśl o październikowej czy listopadowej wycieczce motocyklowej zaczynał delikatnie trząść się z zimna i zacierał zgrabiałe na wszelki wypadek ręce. Co prawda wtykane w tamtych czasach za skórzaną kurtkę gazety działały prawie taka dobrze jak windstopery i goreteksowe membrany, ale w tym przypadku słowo „prawie” rzeczywiście czyniło sporą różnicę.

Współczesny polski motocyklowy poszukiwacz arktycznych wrażeń ma więc zadanie mocno utrudnione. Nie dość, że jego widok mocno spowszedniał na naszych drogach, to jeszcze trzeba sporo się najeździć, żeby znaleźć te mroźne warunki. Wydaje się, że jedynym takim miejscem, w którym spotykają się prawdziwi twardziele, są austriackie Alpy i Zlot Słoni. Bo nawet zimowy zlot w Giżycku od kilku lat miewa problemy z puchowym śniegu trenem i coraz częściej są to raczej imprezy deszczowo- błotne i wcale nie jest łatwo wyszukać odrobinę białego puchu, żeby cyknąć sobie pamiątkową fotkę. W Alpach (szczególnie wyższych partiach) śniegi i mrozy są póki co gwarantowane, a co ciekawsze motocykliści z Polski południowej mają znacznie bliżej do Austrii niż do Giżycka. A tam dopiero może spotykać się z ludźmi o podobnych gustach i upodobaniach, którzy zimą zlatują się z całej Europy w poszukiwaniu prawdziwej zimy.

I na koniec zimowych rozważań pozwolę sobie na dygresję nieco ogólniejszej natury. Tak jak widok motocyklisty zimą zaczyna powszednieć, tak również motocykl jako taki zaczyna w Polsce być zjawiskiem masowym. Z jednej strony to miło, że na ulicach spotykamy coraz więcej wspaniałych maszyn, ale z drugiej strony ta otaczająca nas powszechność motocykli bezwzględnie odziera je z mitu ekskluzywności, specjalności i wyjątkowości. Stalowy rumak na naszych oczach degradowany zostaje do poziomu deski do serfowania, górskiego roweru czy kompletu kijów golfowych. Stał się zwykłą zabawką, jeszcze jednym przedmiotem zapełniającym schowek na sprzęt sportowy w domu rodzącej się właśnie klasy średniej.

Motocykl po prostu wypada mieć. Trochę dla zabawy, trochę dla pokazania znajomym, a trochę dla zaakcentowania własnej nietuzinkowej osobowości. Bo przecież ogólnie wiadomo jest, że motocykl to: wiatr we włosach, umiłowanie wolności i dzikość serca. Prezentowane oczywiście w wolnych chwilach między pracą, ogródkiem, tenisem i polem golfowym. I w zasadzie nie ma w tym nic złego, bo jak lepiej się zastanowić, to motocykl jest właśnie taką zabaweczką, tylko niektórzy ludzie jakoś bardziej kochają swoje zabaweczki, a inni mniej. Niektórzy widzą w nich coś więcej niż stertę poskręcanych do kupy kawałków żelaza, inni po prostu przyrząd do lansowania. Trudno orzec, czy to dobrze czy źle. Po prostu musimy pogodzić się z zachodzącymi zmianami, tak jak musimy pogodzić się z problemem globalnego ocieplenia i bez wykrętów wsiadać zimą na motocykle.

KOMENTARZE