Napisałem, co wiedziałem (po szersze wyjaśnienie odsyłam do lektury felietonu „ „), a potem dostało mi się nieco (przyznam, że przypadki były to nieliczne) od czytelników, że nie dbam o bezpieczeństwo motocyklistów i ogólnie rzecz ujmując, nie powinienem wypisywać takich bzdur. Doszedłem więc do wniosku, że muszę się odrobinę bronić, a jednocześnie dokładniej objaśnić swój […]
Napisałem, co wiedziałem (po szersze wyjaśnienie odsyłam do lektury felietonu „
„), a potem dostało mi się nieco (przyznam, że przypadki były to nieliczne) od czytelników, że nie dbam o bezpieczeństwo motocyklistów i ogólnie rzecz ujmując, nie powinienem wypisywać takich bzdur. Doszedłem więc do wniosku, że muszę się odrobinę bronić, a jednocześnie dokładniej objaśnić swój punkt widzenia w tej materii. Założenia są proste i jedynie dwa, aby łatwiej szło je spamiętać. Założenie pierwsze: w naszym kraju, ani pewnie nigdzie indziej na świecie, nie ma konstytucyjno-prawnego przymusu jazdy motocyklem. Kto nie chce, nie jeździ, kto chce – jeździ. Sprawa wydawałaby się oczywista, ale przy nieco głębszym spojrzeniu okazuje się, że wcale taka nie jest. Współczesna cywilizacja w zasadzie wymusza na człowieku mobilność i konieczność korzystania ze środków transportu. Dojeżdżamy codziennie do pracy, do szkoły, a i coraz większa liczba sklepów tak jest skonstruowana, że łatwiej jest do niego podjechać, niż podejść. W zasadzie bez środka transportu trudno jest się obejść. Oczywiście są tacy, którzy dają radę, ale jest to raczej znikomy odsetek społeczeństwa. Większość pragmatycznie myślących ludzi wybiera samochód, bo: deszcz nie pada na głowę, latem chłodzi, zimą grzeje, mniej się trzeba koncentrować przy prowadzeniu, można zapakować do niego całą rodzinę, bagaże, psa i wyjechać gdzieś w siną dal. Na motocyklu jest zgoła przeciwnie: człowiek jest całkowicie uzależniony od kapryśnej aury, piasku, plamy oleju czy dziury w asfalcie. Właściwie zawsze pod górkę. A jednak znajdują się ludzie, którzy mimo tych niedogodności wolą dwa koła niż cztery. Czemu? Bo motocykl to nie jest jedynie środek transportu! To właśnie jest moim drugim założeniem. Motocykl to nie jest środek transportu. A w zasadzie źle skonstruowałem tę myśl. To oczywiście jest środek transportu, ale funkcja ,,transportowości” nie jest w nim najważniejsza. Motocykl to styl, sposób na życie, to coś, co odróżnia nas od całej reszty zmotoryzowanego świata. Motocykl to zloty, kręte i wąskie górskie drogi, to taplanie się w błocie, to żar wyścigowego toru, to nierówne dudnienie harleyowej V-ki. Motocykl to rzucane przelotnie z chodnika spojrzenia dziewczyn, to wyprawy z kumplami i zazdrosny wzrok tarabaniących się na parkingach z rozgrzanych puszek rodzin zmierzających na wywczasy nad morze. Po co ja to z resztą piszę? Przecież każdy z Was doskonale zna takie uczucia i sam lepiej ode mnie umie je na własny użytek zdefiniować. Nie mówcie mi więc o większym lub mniejszym bezpieczeństwie, bo każdy człowiek siadający na motocykl w sposób całkowicie dobrowolny i świadomy decyduje się na wszystkie związane z jazdą niebezpieczeństwa. Przecież najbezpieczniej jest po prostu w ogóle nie jeździć na motocyklu. I jak pisałem wcześniej, przymusu nie ma. Ale właśnie przyszedł mi do głowy jeszcze jeden świetny pomysł. Tak jak poprawiacze świata ustanawiając dla motocykli normy EUR 3 (to rozwiązanie uważam akurat za bardzo słuszne), wymusili na producentach motocykli zmiany konstrukcyjne maszyn, aby nie emitowały szkodliwych substancji do atmosfery, w ramach dbania o nasze bezpieczeństwo mogliby wprowadzić normy fabrycznie ograniczające maksymalną prędkość motocykli do, powiedzmy, 60 km/h. A cóż to kosztuje wydać taką dyrektywę? Nic – tyle co papier i drukarnia. I wreszcie byłoby bezpiecznie. I niczego by nie było (cyt. klasyka). To oczywiście tylko taki sarkastyczny żarcik, bo wydaje mi się, że jeżeli gość pałuje po trasie katowickiej 220 km/h, to nie ma to absolutnie żadnego znaczenia, czy jest w kamizelce odblaskowej, czy bez. Bo problem nie leży w tym, czy motocyklista ma kamizelkę czy nie, tylko w tym, że samochodziarze po prostu nie patrzą w lusterka wsteczne. Ale ku pokrzepieniu serc motocyklowych od razu dodam, że zauważyłem ostatnio sporą zmianę na naszych drogach. Sam nie wiem, czy jest to wynikiem akcji nalepkowej ,,Motocykle są wszędzie”, czy też monstrualnej (jak na polskie warunki) ilości skuterków kręcących się po szosach, ale kierowcy aut wyraźnie są czujniejsi. Zapewne wynika to z faktu, że bardziej drżą o stan lakieru i wystających elementów swoich wozów, niż o bezpieczeństwo motocyklistów, jednak skutek jest ten sam, w dodatku coraz bardziej zadawalający. Na wiecznie zakorkowanej i praktycznie cały czas stojącej Wisłostradzie w Warszawie kierowcy już nauczyli się grzecznie robić miejsce dla przemykających między sznurami aut setkami skuterów i motocykli, usuwając się na boki o kilkanaście centymetrów. Praktycznie nikt (no, powiedzmy prawie nikt) złośliwie nie zajeżdża drogi, ani tym bardziej nie otwiera nagle drzwi. Pewnie musi minąć jeszcze kilka lat, polskie drogi jeszcze bardziej muszą ,,nasycić się” jednośladami i jeszcze bardziej zakorkować, żeby kierowcy nawet w mniejszych miastach nauczyli się mieć oczy naokoło głowy. Piszę oczywiście o kierowcach samochodów, bo motocykliści to raczej mają tak z definicji. A jak już nauczą się patrzeć w lusterka w mieście, to i w terenie niezabudowanym odruch zapewne też im pozostanie. I na zakończenie niewielka impresja ze zdarzenia, którego nie tak dawno byłem uczestnikiem. Jadąc ze średnią prędkością łukiem Trasy Toruńskiej nagle z lewego boku zaatakował mnie samochód, którego właściciel postanowił zmienić pas ruchu. Moja reakcja była chyba dosyć typowa: ustąpienie miejsca, klakson, uniesiony środkowy palec w geście pozdrowienia i głośno wywrzeszczane słowo na k… z mocno położonym akcentem na literę ,,r”. I to wszystko, pojechałem dalej, bo na jakiekolwiek inne działania prewencyjne zwyczajnie szkoda mi było czasu. Tymczasem na najbliższych światłach, ówże kierowca do mnie podjeżdża, opuszcza szybę i przeprasza, że nie zauważył i w ogóle jest mu bardzo przykro. Nieco mnie zamurowało, bo pierwszy raz w mojej motocyklowej karierze spotkałem się z takim zjawiskiem. Muszę przyznać, że nawet zrobiło mi się nieco głupio, że tak potraktowałem gościa. Przecież mnie też (a myślę, że i każdemu z Was) zdarzyło się zajechać komuś drogę lub spowodować jakiekolwiek inne zburzenie ruchu drogowego w sposób całkowicie nieświadomy, nieumyślny i niechcący. Wystarczy wtedy uśmiechnąć się, unieść rękę w przepraszającym geście, a gwarantuję, że w 90 procentach przypadków konflikt zakończy się w sposób szybki, pokojowy i bezstresowy. A co do kamizelek odblaskowych, to nadal sądzę, że w większości motocyklowych przypadków ich noszenie niczego nie zmienia, choć jeśli ktoś ma na to ochotę, niechaj je nosi. Nawet zamiast pidżamy. Dlaczego pidżamy? Bo i w łóżku bywa niebezpiecznie!