fbpx

A przecież to właśnie w głównej mierze od tych ludzi zależy sukces lub klęska całego przedsiębiorstwa. Ich poziom wiedzy, kompetencje, doświadczenia, stosunek do klientów i do maszyn powodują, że do jednego serwisu jeździmy chętniej, a drugi omijamy szerokim łukiem. Oczywiście ważne są także inne czynniki, jak lokalizacja, oprzyrządowanie, ceny usług, ale śmiem twierdzić, że to […]

A przecież to właśnie w głównej mierze od tych ludzi zależy sukces lub klęska całego przedsiębiorstwa. Ich poziom wiedzy, kompetencje, doświadczenia, stosunek do klientów i do maszyn powodują, że do jednego serwisu jeździmy chętniej, a drugi omijamy szerokim łukiem. Oczywiście ważne są także inne czynniki, jak lokalizacja, oprzyrządowanie, ceny usług, ale śmiem twierdzić, że to głównie czynnik ludzki przyciąga lub odstrasza motocyklową klientelę.

I wcale nie będę ściemniał, że na pomysł niniejszego felietonu wpadłem sam. Pewien młodzieniec zadał mi bowiem pytanie, na które w pierwszej chwili nie bardzo umiałem odpowiedzieć: jak zostać mechanikiem motocyklowym? Postanowiłem pochylić się głębiej nad tym zagadnieniem. Na początku można więc zadać sobie prostsze pytanie posiłkowe: skąd w ogóle biorą się mechanicy motocyklowi? I jak mawia nasz ekspremier Marcinkiewicz, jest to bardzo dobre pytanie. Szkoda tylko, że tak rzadko zadawane.

Z ustaleniem pochodzenia mechaników branży samochodowej nie ma problemu – przeważnie technikum samochodowe, których w całej Polsce jest sporo, praktyki w dużych zakładach, a później już losy toczą się same w zależności od chęci, uzdolnień i łutu szczęścia. I wydawałoby się, że taki wstęp do kariery jest całkowicie wystarczający również dla jednośladów. Już kilkanaście lat temu Ministerstwo Oświaty dostrzegło konieczność tworzenia w technikach samochodowych klas o profilu motocyklowym. Nie wiem nawet, czy ten projekt został kiedykolwiek wcielony w życie, jednak już sam zamysł był jasnym dowodem na to, że motocykl czymś różni się od samochodu i dostrzegają to nawet instytucje zdawałoby się żyjące w matriksie całkowicie oderwanym od rzeczywistości.

Oczywiście, chyba niczego lepszego w naszym kraju jak na razie nie wymyślono w dziedzinie nabywania wiedzy teoretycznej i praktycznej niż wyżej wspomniane technika, bo jednak podstawy są najważniejsze. Wiadomości z zakresu budowy maszyn, tolerancji pasowań, materiałoznawstwa, a także dziesiątków innych zagadnień, o których nie mam większego pojęcia, są raczej uniwersalne i przydają się przy obsłudze wszelkiego rodzaju mechanizmów. Jednak już wcześniej udowodniłem, że motocykl to nie to samo co samochód i posiada swoją odmienną specyfikę wymagającą specjalistycznej, odrębnej wiedzy, przynajmniej w kilku aspektach. Wygląda jednak na to, że młody człowiek planujący swoją karierę życiową jako „doktor od mechanicznych rumaków” (to chyba bardziej właściwie byłoby – motoweterynarz?) nie ma większych szans na specjalistyczne wykształcenie w tym kierunku.

Po ukończeniu szkół (lub też jeszcze w trakcie trwania nauki) samochodowiec ma (przynajmniej teoretyczne) szanse na praktyki w dużych zakładach produkcyjnych, których co prawda nie ma już wielu w naszym kraju, ale w odróżnieniu od wytwórni motocyklowych – jednak są! Drzewiej to i w Szczecinie, i w zakładach WFM w Warszawie, i w Świdniku oraz paru innych miejscach młody człowiek miał szansę przynajmniej liznąć nieco jednośladowej praktyki. Oczywiście było to wszystko mało nowoczesne i jakieś takie socjalistyczno-bylejakie, jednak w ogóle było i sam ten fakt stanowił spory plus.

Chcąc więc rozpocząć karierę motomechanika, młody człowiek nie ma większych szans ani na teorię, ani porządną praktykę. Mając więc nieco talentu i dobrych chęci, ćwiczenia rozpoczyna na maszynie własnej lub kolegów obdarzających go sporą dozą zaufania. Posługując się dostępną literaturą, trochę intuicją, trochę podpowiedziami starszych kolegów, dochodzi się do jakiego takiego doświadczenia. Wtedy można już starać się o pracę w serwisie motocyklowym lub założyć własne przedsiębiorstwo i swobodnie doszkalać na maszynach klientów. Przy odrobinie szczęścia można załapać się do pracy w którymś z autoryzowanych serwisów znanej marki. Importer co jakiś czas organizuje specjalistyczne szkolenia zakończone niemal zawsze wręczeniem dyplomów i świadectw ukończenia kursu. Wtedy właśnie mechanik staje się dyplomowanym mechanikiem motocyklowym, czego dowody przeważnie wywieszane są w serwisach na eksponowanym miejscu. Zaletą tego typu importerskich szkoleń jest przede wszystkim dostęp do nowoczesnych urządzeń diagnostycznych, które przeważnie są bardzo drogie i w rodzimym zakładzie pracy raczej nie występują, oraz dostęp do wiedzy nabywanej bezpośrednio u producenta. Tak czy owak są to chyba jedyne sytuacje, kiedy motomechanik może podnosić swoje kwalifikacje pod okiem w miarę kompetentnych osób.

Na koniec chciałbym zwrócić uwagę na jeden bardzo istotny, przeważnie pomijany aspekt zawodu motomechanika, odróżniający go zasadniczo od automechanika. Motomechanik to w naszych warunkach praca sezonowa! W samochodówce problem ten nie występuje w ogóle. O ile wiosną czy latem, serwisy robią bokami i nawet pięciu mechaników nie nadąża z ogarnięciem roboty, to jesienią czy zimą nie ma zajęcia nawet dla jednego człowieka. Tylko nieliczne firmy w Polsce potrafią tak rozłożyć sobie zajęcia, aby pracownik miał co robić „w długie zimowe wieczory”. Wtedy właśnie należy obrabiać prace żmudne, trudne i czasochłonne. Jednak większość firm stosuje bardzo prostą zasadę – zatrudnia kilku dodatkowych ludzi na najgorętszy okres, a pozostałą część roku jakoś usiłuje przewegetować, utrzymując jednego motomechanika i to najchętniej na pół etatu. Pozostali „pracownicy sezonowi” muszą sobie dawać radę sami.

Jak więc widać, życie mechanika motocyklowego nie jest usłane różami, bowiem od początku musi borykać się z uzyskaniem wykształcenia, praktyki, ze zdobyciem pracy, a potem jeszcze musi użerać się z upierdliwymi klientami. Na szczęście większość z nich łączy swoją pracę z ogromną pasją i miłością do motocykli i chyba jedynie dzięki temu mamy gdzie serwisować nasze maszynki.

KOMENTARZE