Zasada jest prosta. Ekipa zawsze jedzie z taką prędkością, z jaką jest w stanie poruszać się najwolniejszy pojazd i to bez względu na to czy przyczyną jest dychawiczność maszyny, czy mierne umiejętności jeźdźca. Znacznie łatwiej (a przede wszystkim bezpieczniej) jest zredukować prędkość komuś bardziej doświadczonemu, a w dodatku na szybkiej maszynie, niż jechać powyżej swych […]
Zasada jest prosta. Ekipa zawsze jedzie z taką prędkością, z jaką jest w stanie poruszać się najwolniejszy pojazd i to bez względu na to czy przyczyną jest dychawiczność maszyny, czy mierne umiejętności jeźdźca. Znacznie łatwiej (a przede wszystkim bezpieczniej) jest zredukować prędkość komuś bardziej doświadczonemu, a w dodatku na szybkiej maszynie, niż jechać powyżej swych możliwości.
Najskuteczniej jest wypuścić na początek uczestników wyjazdu dysponujących słabszymi czy mniej zwrotnymi maszynami, a od razu będzie wiadomo, w jakim tempie kolumna będzie podróżować. Jeżeli komuś to nie odpowiada – droga wolna i rozstajemy się bez żalu. Trudno przecież wymagać, aby gość na GSX-R jechał w jednym tempie z majestatycznym Gold Wingiem. Jeden dopiero zapina czwórkę, a drugi już szlifuje podnóżkami po asfalcie. Nie jest to przyjemne ani dla jednego, ani dla drugiego kierowcy. Sytuacja taka dotyczy jedynie motocykli nowych i całkowicie sprawnych. Jeżeli jednak w startującej ekipie znajdzie się chociaż jeden osobnik na motocyklu weterańskim lub takim, co do którego zachodzą uzasadnione obawy, że bez remontu generalnego nie dotrze do zaplanowanego celu, to trudno, trzeba się przemęczyć, ale elementarne poczucie przyzwoitości i solidarności nakazuje pilotować taką maszynę od początku do końca wyprawy niezależnie od osiąganych prędkości. Tak jest po prostu fair.