Od kilku już lat Erwin Gorczyca organizuje dla członków Oldtimer Clubu jesienny Rajd Pienińsko-Bieszczadzki cieszący się powodzeniem u najbardziej zatwardziałych weterańskich podróżników. Impreza nie jest wyjątkowo łatwa o tyle, że pogoda w połowie października bywa w górach niekiedy wyjątkowo niesprzyjająca dla motocyklowych eskapad, a w dodatku dojechać w rejony Krosna z centralnej Polski to też […]
Od kilku już lat Erwin Gorczyca organizuje dla członków Oldtimer Clubu jesienny Rajd Pienińsko-Bieszczadzki cieszący się powodzeniem u najbardziej zatwardziałych weterańskich podróżników. Impreza nie jest wyjątkowo łatwa o tyle, że pogoda w połowie października bywa w górach niekiedy wyjątkowo niesprzyjająca dla motocyklowych eskapad, a w dodatku dojechać w rejony Krosna z centralnej Polski to też jest parę kilometrów, nie mówiąc już o regionach położonych bardziej na północ. Tradycja nakazuje bowiem przyjeżdżać do Erwina na kołach, chociaż gdy ktoś z zaproszonych gości zjawi się z lawetką, też nie jest z miejsca wypraszany. Tym razem aura dla uczestników rajdu była wyjątkowo łaskawa, temperatury niemal letnie i nie zmoczyła ich ani jedna kropla deszczu. Jedynie drugiego dnia imprezy musieliśmy poczekać do południa, aż mgła się uniesie, bo rankiem nie było widać dalej niż na wyciągnięcie ręki.
Do bazy rajdu – gościnnego domu Erwina – goście ściągali już od wtorku, chociaż zasadniczy start miał się odbyć dopiero w piątek 13 października, ale tak to już bywa ze starymi przyjaciółmi, że zawsze mają sobie wiele do powiedzenia i nigdy nie starcza na to czasu, zwłaszcza że płynie ona jakoś dziwnie szybko przy przygotowanej przez gospodarza orzechówce i domowego wędzenia wędlinach.
Na starcie stanęło kilkanaście maszyn z różnych stron Polski, poczynając od Tomaszowa Mazowieckiego, Brzegu, Radomia, na Warszawie kończąc. Co ciekawsze, taka sama liczba uczestników zameldowała się na mecie, co w rajdach weterańskich niezbyt często się zdarza. Okoliczni mieszkańcy mieli więc okazję podziwiać pędzące i ryczące na pełnych obrotach Indiany, Harleye i jednego Rudge’a, którego gościnny gospodarz użyczył znajomemu. Ciekawostką imprezy był motocykl Iż, do którego dziwną i nie do końca zrozumiała miłością zapałało dwóch dżentelmenów z Anglii, kupili go więc na miejscu, objechali rajd i postanowili zabrać ze sobą do domu.
Oprócz wspaniałych krajobrazów uczestnicy mieli także okazję podziwiać najstarszą na świecie kopalnię ropy naftowej, działające jeszcze szyby, okoliczne cerkwie, zamek w Odrzykoniu, muzeum kultury łemkowskiej oraz muzeum Marii Konopnickiej. W sumie przez dwa dni ujechano prawie 200 km. Niby niewiele, ale każdy, kto jeździ weteranem, wie, że maszyny te miewają niekiedy swe kaprysy i wymagają odrobiny wyrozumiałości. Ważne, że wszystkim udało się zaliczyć całą trasę, chociaż nie obyło się bez kilku gleb, bowiem trasa wiodła nie tylko asfaltami, ale mieliśmy okazję zapoznać się również z lokalnymi szutrami i leśnymi drogami, które sprawiają trudności nawet współczesnym motocyklom.
W tym sezonie był to chyba mój najbardziej udany wyjazd i pozostaje tylko mieć nadzieję, że Erwinowi nie odechce się w przyszłym roku organizacji kolejnego rajdu, bowiem goszczenie ponad 20 chłopa przez kilka dni może być czasami uciążliwe. Przy okazji podziękowania dla Erwinowej żony Zosi i całej rodziny za cierpliwość i wyrozumiałość.