Na spotkanie z przyjaciółmi
Na skróty:
Na spotkanie z przyjaciółmi
Fot. powyżej: mosty łączące japońskie wyspy robią ogromne wrażenie.
Słońce nie szczędziło promieniowania UV i atakowało przez cały tydzień temperaturą 32-36°C. Wyruszyłem z Osaki, gdzie mieszkam, do Hiroszimy (320 km). Opuszczając metropolię liczącą 19 milionów mieszkańców, której częścią jest również plażowe i bardziej zrelaksowane K?be, podziwiałem Akashi Kaiky? – najdłuższy most wiszący na świecie. Bardzo chciałem wrócić nim, aby domknąć pierścień wokół morza Seto. Niestety, z uwagi na status drogi ekspresowej, mogą się nim poruszać jednoślady o pojemność minimum 125 ccm… Musiałem zrezygnować.
Fot. Wojciech Paul
Fot. Wojciech Paul
Fot. powyżej: w Japonii jest 9760 tuneli drogowych.
Poruszałem się na zmianę drogami krajowymi i lokalnymi. Te pierwsze liczbą pasów ruchu oraz tuneli przebitych pod górami przypominają raczej autostrady, te drugie mają zazwyczaj tylko po jednym pasie w jednym kierunku i wiją się zakrętami niczym wąż. Oczywiście wybrałem wolniejszą trasę, aby upajać się zakrętami i widokami.
Fot. Wojciech Paul
Fot. Wojciech Paul
Fot. powyżej: typowy krajobraz wzdłuż wybrzeży morza wewnętrznego Seto.
Seto słynie z rybołówstwa. Wiele zatok wypełniają zacumowane tam bambusowe tratwy, służące hodowli małż i innych owoców morza. Ludzie żyją tutaj znacznie wolniej i w zgodzie z naturą.
Fot. Wojciech Paul
Fot. Wojciech Paul
Fot. powyżej: Genbaku-Dome – pozostałość miejskiego ratusza, symbol Hiroszimy.
Do Hiroszimy dotarłem po 13 godzinach. Miasto znane głównie z pierwszego w dziejach ataku atomowego, jest obecnie orędownikiem światowego pokoju. Oprócz muzeów poświęconych temu wydarzeniu, znajdziemy tu też muzeum Mazdy (bo to rodzinne miasto tego producenta aut). Możemy tu zjeść wyśmienite okonomiyaki albo odwiedzić jeden z trzech cudów Japonii – „pływające” świątynie Itsukushima na słynnej wyspie Miyajima. Wspominając ze szkolnymi przyjaciółmi moją wymianę studencką z Hiroshima University of Economics sprzed czterech lat, spędziłem tu w miłej atmosferze dwa dni.
Fot. Wojciech Paul
Fot. Wojciech Paul
Fot. powyżej: brama Tori – jeden z ważniejszych zabytków Japonii. Celem pielgrzymów oraz turystów jest przepłynąć pod nią i dotknąć jej.
Drogi jak tor kartingowy
Fot. powyżej: mały skuter, ale wariat…
Kierując się dalej na południowy-zachód, przejechałem mocno zalesioną prefekturę Yamaguchi (dosłownie „wrota do gór”), docierając na kraniec wyspy Honshiu w mieście Shimonoseki. Główny ruch odbywa się mostem Kanmon, natomiast przeprawa pieszych, rowerzystów oraz lekkich motocykli 700-metrowym tunelem Kanmon pod dnem morskim. Opłata to symboliczne 20 jenów.
Fot. Wojciech Paul
Fot. Wojciech Paul
Fot. powyżej: witaj Kyushu!
Wyspa Kyushu wita malowniczym Kitakyushu – miastem nieco przywodzącym na myśl wybrzeża znane z południa Europy. A może to tylko piękny zachód słońca wprowadził mnie w taki nastrój?
Skierowawszy się na południe, w stronę prefektury Saga, napotkałem wiele bocznych, górskich tras. W całej Japonii wyglądają one identycznie – jak tor kartingowy na łonie natury. Na wielu zakrętach widać ślady spalonej gumy – pozostałość po popisach nocnych drifterów.
Po nocy spędzonej przy dźwiękach wodospadu na przyjemnym, górskim polu namiotowym, wyruszyłem do Nagasaki, najbardziej wysuniętego na zachód punktu mojej wyprawy. Miasto historyczne, które jako jedyne pozostawało otwarte na cywilizację europejską w czasie polityki izolacjonizmu Japonii – Sakoku. Widać to do dziś w architekturze miasta. Jedną ze słynnych jego atrakcji turystycznych jest wyspa-skansen – Dejima, opowiadająca historię mieszkających tam kupców holenderskich.
Podobnie jak Hiroshima, miasto to padło podczas II wojny światowej ofiarą nowej broni. Dla Polaków jednak jest szczególnie ważne z uwagi na naszych Franciszkanów ze Św. Maksymilianem M. Kolbe na czele, którzy założyli tam w 1931 roku kompleks klasztorny. Do dziś nieprzerwanie publikuje się tu gazetę Seibo no Kishi (Rycerz Niepokalanej). Znajdziemy tam też małe muzeum poświęcone założycielom.
Fot. Wojciech Paul
Fot. Wojciech Paul
Po dokładnym zbadaniu miasta, jeszcze tego samego wieczoru udałem się na kamping do miasteczka Unzen, usytuowanego na szczycie czynnego stratowulkanu o tej samej nazwie. Góra robi spore wrażenie swoją posturą i dymiącym czubkiem. W mieście pełno gorących źródeł, tzw. onsenów, a para wodna uchodząca z ziemi w samym centrum wypełnia całe miasto zapachem siarkowodoru, znanym z niektórych polskich wód zdrojowych.
Nazajutrz, skorzystawszy z przeprawy promowej, udałem się w stronę Kumamoto – dużego miasta w tym regionie, które cztery miesiące wcześniej nawiedziło silne trzęsienie ziemi. W samym mieście zniszczenia były umiarkowane (poza zabytkowym zamkiem), jednak w wioskach położonych na wschód nie było już tak ciekawie. Do dziś połowa domów ma braki w poszyciu dachów przysłonięte niebieską folią. Praktycznie każda droga jest w jakimś miejscu kompletnie nieprzejezdna, często kończąc się przepaścią po oberwaniu stoku górskiego. Zbocza większości gór wyglądają, jakby miały rozstępy, odsłaniające jasną, zwietrzałą już glebę.
Stan okolicznych dróg sprawił, iż krążyłem w kółko, próbując przebić się dalej. Musiałem też zrezygnować z wjazdu na wulkan Aso – lokalną atrakcję. Każda z dróg dojazdowych była zerwana.
Fot. Wojciech Paul
Fot. Wojciech Paul
Fot. powyżej: trzęsienie ziemi pokrzyżowało także mój plan podróży.
Strzał w dziesiątkę
O północy (jak zazwyczaj) dotarłem do kolejnego, darmowego, publicznego kempingu w mieście Oita. Nazajutrz mogłem poznać geotermalne atrakcje pobliskiego Beppu (np. kuchenki na parę wodną), oraz piękne krajobrazy okolic góry Yufu. Przeprawiłem się nie najtańszym (4000 jenów), wycieczkowym promem na wyspę Shikoku – najmniejszą z czterech głównych wysp Japonii.
Na kemping w położonej na północnym cypelku miejscowości Imabari dotarłem nocą, więc zbyt dużo nie widziałem. Ranek obudził mnie spektakularnym widokiem cieśniny usłanej dziesiątkami malutkich wysepek, tętniącej ruchem wodnym: motorówki, rybacy, tankowce – jest tu wszystko.
Kemping był mocno obłożony turystami. Dwaj motocyklowi podróżnicy zaprosili mnie na pogaduszki, częstując świeżo przyrządzoną kawą i tostem.
Aby uniknąć horrendalnych kosztów kolejnej przeprawy promowej z powrotem na Honshiu, wybrałem jedyną otwartą dla rowerzystów i lekkich motocykli trasę mostami łączącymi Imabari z Onomichi (prefektura Hiroshima). To był strzał w dziesiątkę: 70-kilometrowa trasa obejmuje bowiem cztery wielkie mosty. Za przekroczenie każdego uiszcza się symboliczne 50 jenów. Jest to bez wątpienia jedna z najbardziej widokowych tras w czasie całej wyprawy. Szlak stworzony z myślą o rowerzystach i silnym naciskiem na turystów zagranicznych oferuje rzadko tu spotykaną obsługę w języku angielskim w sklepach i wszelakich punktach usługowych.
Fot. Wojciech Paul
Fot. Wojciech Paul
Fot. powyżej: japoński Niepokalanów w Nagasaki.
Gdy znalazłem się z powrotem na największej wyspie archipelagu japońskiego, skierowałem się głównymi drogami w stronę Osaki. Po drodze zaliczyłem nocny widok zamku Himeji, uznawanego za najpiękniejszy w całej Japonii. Jeszcze tego samego wieczoru wylądowałem we własnym łóżku, obolały, z odparzonym tyłkiem, ale szczęśliwy. Piętnastoletni motorower z fizycznym ograniczeniem prędkości do 55 km/h pokonał liczącą 1840 km trasę bez żadnych problemów technicznych. Nawet słabawy z początku akumulator odzyskał wigor, na dobre przywracając życie rozrusznikowi.
Czułem się bezpiecznie
Fot. powyżej: sarny mieszkające w świątyni są oswojone i bardzo przyjacielskie.
Japończycy są z reguły przyjaźnie nastawieni do „gaidzinów” (obcokrajowców o urodzie zakaukaskiej – z ich perspektywy rzecz jasna), szczególnie do takich w podróży. Wielokrotnie zostałem spontanicznie poczęstowany napojami i jedzeniem. Zaciekawieni dopytywali o szczegóły mojej wyprawy, co nie jest takie oczywiste w tym bardzo introwertycznym społeczeństwie.
Zdjęcia: Wojciech Paul
Zdjęcia: Wojciech Paul
Fot. powyżej: klasyczna latarnia wskazuje, że jesteśmy gdzieś w pobliżu światyni buddyjskiej.
Jak przystało na najwyżej rozwinięty kraj świata (według OECD), drogi są przemyślane, mają doskonałą nawierzchnię (o ile nie zniszczyło jej akurat trzęsienie ziemi) i są bardzo dobrze oznakowane tablicami, sygnałami świetlnymi i (zazwyczaj w górach) znakami wymalowanymi na jezdniach. Tam są dosłownie zalane kolorową farbą (o dziwo o dobrej przyczepności).
Japońska infrastruktura naprawdę robi wrażenie. Wystarczy wjechać do dużego miasta, takiego jak Osaka, Nagoya czy Tokio aby poczuć w pierwszym momencie mieszankę ekscytacji i przerażenia. Lecz jazda na motocyklu sprawia w tych warunkach sporo frajdy. Korki zdarzają się rzadko, a kierowcy „puszek” są dość ostrożni, zazwyczaj nie szarżują. Chociaż mają – podobnie do Polaków – nieco lżejszy stosunek do ograniczeń prędkości, naprawdę rzadko można spotkać na ulicach patrole drogówki. Choć mój motorower miał ograniczone możliwości, na drodze czułem się bezpiecznie. Jednoślady są tak popularne, że kierowcy samochodów nauczyli się zwracać na nie uwagę.
Fot. Wojciech Paul
Fot. Wojciech Paul
Fot. powyżej małpia kraina w Oita.
Kiedy jechać?
Fot. powyżej: taniec dziękczynny za pomyślność petrobiznesu…
W Japonii występują cztery pory roku. Najbardziej komfortowe termicznie a przy tym najpiękniejsze jeśli chodzi o widoki są wiosna i jesień. Odradzam planowanie podróży w porze deszczowej (z oczywistych względów). W ciepłym sezonie warto korzystać z publicznych, darmowych kempingów. Jest ich naprawdę dużo, a standardem jest ogrodzony teren, dobrze wyposażone toalety, altanki, ławeczki czy strefa grillowa.
Fot. Wojciech Paul
Fot. Wojciech Paul
Fot. powyżej: na dejimie nie ma już Europejczykow, ale nadal czuć tu historię.
Trasa podróży
Wyspy i miasta na trasie: Honshu (Osaka, Okayama, Onomichi, Hiroszima, Shimonoseki), Kyushu (Kitakyushu, Saga, Nagasaki, Kumamoto, Beppu), Shikoku (Matsuyama, Imabari), Oshima, Hakata, Omishima, Ikuchi, Innoshima, Mukoujima, Honshu (Onomichi, Osaka).
Fot. Wojciech Paul
Fot. Wojciech Paul
Fot. powyżej: pagoda to niemal nieodłączny element każdej świątyni szintoistycznej.