Po emisji w TVP Kraków, od dziś w serwisie Świata Motocykli: dziewiąty odcinek telewizyjnego cyklu Motovblog 2014.
Trasa: Kakavia (Grecja/Albania) – Bar (Czarnogóra)
Kakavia, to przejście o małym natężeniu ruchu, położone wysoko w górach. Głównie stały tu autokary i osobowe samochody na albańskiej rejestracji. Pewnie wszyscy wracali z wakacji do domu.
Do Sarandë pozostało mi 45 km, po wszystkim okazało się, że było to najdłuższe 45 km. Teren, który musiałem pokonać, to jeden, wielki, niekończący się zakręt, połamany w prawo lub lewo. Nie należę do motocyklistów, którzy szaleją na drodze, ale również nie lubię się wlec, ale przez te 45 km nie mogłem znaleźć fragmentu prostej, żeby wyprzedzić jedno auto. Było bardzo wąsko.
Po dobrej godzinie udało mi się wreszcie dojechać do Sarandë. Przypomniało mi, bez cienia przesady, Monako. Zbudowane na zboczach gór, z dużą ilością wąskich, jednokierunkowych uliczek. Postanowiłem, że poszukam sobie miejsca na nocleg gdzieś przy porcie. I o cudzie! Udało się. W hotelu z basenem i śniadaniem w cenie dwuosobowego pokoju, który dostałem za 35 euro. Życie jest piękne!
Wyjechałem z Sarandë o 9:30 rano i od razu skierowałem się w stronę Czarnogóry. Wklepałem trasę w GPS, który pokazał, że na miejscu będę za osiem godzin. Najpierw po prostu przyjąłem to do wiadomości, to już kolejny dzień w podróży i zwykle tyle godzin jadę. Ale nagle zdałem sobie sprawę, że mam pokonać tylko 393 km. To jaka to będzie trasa?
Po 30 minutach znałem już odpowiedź. Okazało się, że droga pnie się w górę w postaci bardzo wąskich przejazdów i to jeszcze bez zabezpieczenia od strony skarpy.
Jadąc w stronę stolicy Albanii, Tirany, kierowałem się przez pasmo górskie. Mogłem oczywiście jechać alternatywną, prostszą trasą, ale chciałem, żeby to było zwieńczenie mojego pobytu w Albanii. Chciałem utrwalić sobie w pamięci te charakterystyczne dla całych Bałkan szerokie, rozłożyste góry, jeziora podchodzące pod same skały. I tę architekturę tak różną od naszej. Domy budowane są tu techniką pali żelbetonowych. Wiele z nich jest cały czas w budowie. Czuć, że próbują przeć do przodu i tak jak my chcą dogonić Zachód.
A ludzie? Przede wszystkim Albańczycy są otwarci, ciekawi świata, chcą nawiązać kontakt. Gdy podjeżdżałem zatankować przed wyjazdem w góry, przywitał mnie uśmiechem jakiś młody mężczyzna. Chciał, bym poczęstował go tabaką. Ot, tak po prostu! Nie wstydził się podejść, zapytać. U nas kojarzy się to źle, z bezdomnymi czy pijaczkami, którzy proszą wszystkich o papierosa lub 2 zł. A tu, normalni ludzie, po prostu ciekawi pytają, rozmawiają. My jesteśmy strasznie zamkniętym narodem, nie tylko wobec obcokrajowców, ale i wobec siebie nawzajem. Nie mamy czasu rozmawiać z ludźmi. Ale gdy spotykam Polaków w trasie, chętnie rozmawiają. I gdzie tu sens i logika?
Albanię pokonuję wzdłuż wybrzeża, mijam nadmorskie miejscowości i nie widać w nich turystów zagranicznych, odpoczywają tutaj głównie Albańczycy. Przez całą podróż minąłem dwa-trzy kampery na włoskich czy holenderskich rejestracjach i grupę niemieckich motocyklistów. A szkoda, tu naprawdę jest potencjał! Myślę, że Albania mogłaby swobodnie konkurować z Bułgarią.
Jednym minusem Albanii są drogi. Jadąc tu trzeba się na to przygotować. Z tego, co wiem i tak miałem szczęście, bo tu jest asfalt! W głębi kraju, gdzieś przy granicy z Macedonią nie jest już tak kolorowo. Trasa z Sarandë do Durrës na wysokości Tirany, może nie była taka dziurawa jak na przykład drogi na Ukrainie, ale jakość asfaltu pozostawiała wiele do życzenia. Asfalt był bardzo miękki, więc latem wszystko się zapada. Gdy na postojach próbowałem zostawić motocykl na nóżce, to zaraz się wbijała w asfalt i motocykl tracił oparcie.
Niestety albańskie autostrady też pozostawiają wiele do życzenia i nie przypominają w niczym tych zachodnioeuropejskich. Po pierwsze, dopuszczalna prędkość to 90 km/h. Po drugie, autostrady łączone są za pomocą ronda. Uwaga! Na rondzie obowiązuje zasada pierwszeństwa większego samochodu, najczęściej są to tiry! Nie wiem, czy to tak się przyjęło, czy takie są oficjalne przepisy? Do tego dochodzi fatalny sposób łączenia asfaltu, ta złączka jest tak naprawdę progiem zwalniającym. Jechałem autostradą, według oznaczenia, że to autostrada, bo nią nie była, mniej niż 100km/h i w pewnym momencie wjechałem na próg. Po prostu mnie wybiło! Myślałem, że rozwaliłem przednią felgę, cały motocykl gruchnął. Takie głuche tąpniecie. I poczułem, że zaczyna mi coś spadać na plecy, popatrzyłem w lusterka, a to rzeczy z tylnego kufra. Tylny kufer otworzył się od tego wyskoku! A tam kamera, laptop, tablet, ładowarki, sama elektronika. Jak to zobaczyłem, zdębiałem, skręciłem na boczny pas. Zacząłem pobieżnie sprawdzać, czy nic się nie uszkodziło. Wtedy myślałem, że nic się nie stało i ruszyłem dalej.
Przejechałem parę metrów i czułem, że coś jest nie tak, że coś mi się z przodu nie podoba, coś za jasno było, pod owiewką, pod zegarami. Po chwili dotarło do mnie, że odleciał dekiel od przednich świateł, leżał wśród przewodów hamulcowych, wiec żeby go nie zgubić, zjechałem znów na pobocze. Założyłem go i jeszcze raz sprawdziłem felgę. I w tym momencie, kątem oka zobaczyłem na przeciwległym pasie lawetę, która właśnie przymierzała się do odjazdu. Pewnie wyleciałoby mi to z głowy po sekundzie, gdyby ta sama laweta nie chciała mnie przejechać. Minęła mnie moim pasem, jadąc pod prąd! Zapamiętajcie! W Albanii lawety jeżdżą pod prąd autostradami! Dobrze, że stałem na poboczu!
Otrząsnąłem się ze zdziwienia, sprawdziłem jeszcze raz felgę i ruszyłem dalej. Powoli robił się skwar, 35 stopni, a ja jadę. Zachciało mi się pić, więc z przyzwyczajenia sięgnąłem ręką do prawego kufra, gdzie mam umieszczoną wodę i nic. Nie ma jej! Patrzę, a kufer jest odchylony od motocykla, urwało się jedno ucho. Zatrzymałem się od razu, jeszcze jedna dziura lub próg i komuś jadącemu za mną mogłoby się coś stać, gdyby ten kufer się oderwał. Rok temu w Rumunii też urwało mi się ucho od kufra, więc mniej więcej wiedziałem, co robić.
Tu mała dygresja: akcesorium pierwszego ratunku, zaraz po taśmach MacGyvera, są tretetki, czyli paski zaciskowe. Wyjąłem więc tretetki i zacząłem je zapinać tak, by zabezpieczyć kufer. Mam w Krakowie znajomego, który spawa plastik, więc może uda mu się to naprawić.
Ostatnie kilometry do granicy były już znacznie lepszej jakości, długie i proste. Niestety, prowokowały kierowców do wyprzedzania na trzeciego! Ja mogłem się schować, ale momentami robiło się nieprzyjemnie. Do tego standardowo trzeba doliczyć zwierzęta na drodze, stada krów, dzikie psy stojące na środku drogi. Trzeba uważać i mocno skupić się na jeździe.
Przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz, w Albanii bardzo trudno zapłacić kartą, a w szczególności VISĄ. U nas w ogóle nie zwracamy na to uwagi, jakie karty płatnicze honorują na stacjach czy w sklepach, a tu nie przyjęli mi VISY. Chcąc zapłacić gotówką, musiałem sięgnąć po leki albańskie (tak nazywa się ich waluta), euro też nie przyjmują.
Tak więc po 8 godzinach jazdy, dokładnie jak przewidział GPS, przejechałem całe wybrzeże Albanii i wjechałem do Czarnogóry. Na nocleg wybrałem miasto Bar, położone tuż przy granicy z Albanią. To największy port morski Czarnogóry. Samo miasto podzielone jest jakby na dwie części: nową i starą, ze średniowieczną fortyfikacją. Niestety niewielu tu turystów, a szkoda, wielka szkoda.