fbpx

Wczoraj w TVP Kraków, od dziś w serwisie Świata Motocykli: ósmy odcinek telewizyjnego cyklu Motovblog 2014.

Zapiski z podróży

Kulata Promachon (Bułgaria/Grecja) – Sindos (Grecja), długość: 480 km

Po przekroczeniu granicy poczułem przede wszystkim upał. Temperatura osiągnęła 35 stopni. Byłem zmęczony, ale musiałem jechać dalej. Funkcjonariuszka na granicy greckiej kazała mi ściągać kask, żeby sprawdzić, czy to rzeczywiście ja jadę. Bardzo zachowawczo wjechałem do Grecji, pomny na drogie mandaty. Od Sofii jechałem zgodnie z nurtem rzeki Strumy, która zaprowadziła mnie aż do Sidirokastro, 90 km przed Salonikami. Struma wypływa gdzieś z wąwozu Witoszy, znajdującego się na południe od Sofii, a kończy swój bieg w sztucznie utworzonym jeziorze Kerkini.

Po godzinie jazdy autostradą, wjechałem do Salonik. Poczułem się jak w południowych Włoszech: ruch, hałas, brud, słaby asfalt, ludzie na skuterach chaotycznie jeżdżących między samochodami, auta zajeżdżające sobie drogę. Trochę pokręciłem się po mieście, żeby zobaczyć centrum i port. Na nocleg obrałem sobie hotel poza granicami miasta, na przedmieściach Salonik, w Sindos. Hotel mieścił się w jednym z osiedlowych bloków, skromny, ale tani i z pięknym widokiem na port. Cieszyłem się, że udało mi się tutaj dojechać, że wreszcie udało mi się wreszcie nadrobić zaległości w trasie. I że wreszcie jestem tam, gdzie mam być.

Trasa: Sindos (Grecja)-Chalkida (Grecja), długość: 446 km

W samej Grecji spędziłem dwa dni. Najpierw, jadąc z północy na południe. Ładowałem akumulatory, zwiedzając wszystkie zakątki kraju oraz popołudniami wypoczywając na plaży lub przesiadując w lokalnych knajpach próbując nawiązać kontakt z miejscowymi.

Potem cały dzień zwiedzałem Ateny. Tu znów czułem się jak w dużym południowym mieście, hałas, korki, trąbienie, wymuszanie pierwszeństwa. Jeździłem po ulicach, rozglądając się po mieście, szukając tego najsłynniejszego. Nigdy tu nie byłem, ale na podstawie pocztówek wyobrażałem sobie, że Akropol znacznie góruje nad miastem. A tu nic! Nie mogłem go zlokalizować. Dopiero po kilkukrotnym przejechaniu, zobaczyłem na wzgórzu świątynię Zeusa, który leży po drugiej stronie Akropolu. Niesamowity widok, ta przestrzeń, jaka to musiała być ogromna budowla! Usytuowana wokół nowoczesnych bloków. Na nocleg zatrzymałem się w Chalkidzie w pobliżu Aten.

Trasa: Chalkida (Grecja)- Rion (Grecja), długość: 500 km

Wyjechałem z Chalkidy po 9-tej i od razu skierowałem się na zachód, jechałem wzdłuż wybrzeża Peloponezu aż do Rion, do Albanii miałem 500 km. Pierwsze 100 km za Atenami to była męczarnia, brak kawy, zmęczenie, monotonna jazda autostradą, z nudów polegiwałem na baku. Musiałem się w końcu zatrzymać, zatankowałem wypiłem 2 kawy, napiłem się wody, bo upał był niemiłosierny. Usiadłem w cieniu i czekałem, aż kofeina zacznie działa. Po chwili ruszyłem w dalszą drogę, jak nie autostrada, to jednopasmowe drogi z nieustannymi remontami i ograniczeniami do 50 km/h. Na szczęście wolniejsze tempo rekompensowały widoki: górskie przesmyki, niesamowite winkle, choć jak się później okazało, nie tak imponujące jak albańskie. I tak przez 300 km wjeżdżałem i zjeżdżałem z autostrad płacąc od 0,5-2 euro. Z nudów i gorąca pląsałem, tańczyłem i śpiewałem.

Dojechałem do Rion, gdzie w 2004 został wybudowany podwieszany most, łączący Peloponez z kontynentem. O długości prawie 3km. Jego konstrukcja robi wrażenie, grube liny, pylony, a wszystko to po to, by zapobiec ewentualnemu zniszczeniu mostu przez wstrząsy tektoniczne. Oczywiście po zjeździe z mostu trzeba uiścić opłatę w wysokości 2 euro. Alternatywą były oczywiście promy.

Cały czas byłem nastawiony na dojechanie do Albanii. Im byłem bliżej granicy, tym wolniej musiałem jechać ze względu na zwężającą się drogę, bardziej wymagającą, z większą ilością zakrętów pośród skał i jezior. Dzięki temu poczułem, że odżywam. Że jadę, że mogę składać się w tych winklach.

KOMENTARZE