Wczoraj w TVP Kraków, dziś w serwisie Świata Motocykli: piąty odcinek telewizyjnego cyklu Motovblog 2014.
Zapiski z podróży
Dzień 9
Czas rozpocząć drugi etap mojej podróży. Chwila oddechu i znów ruszyłem w drogę. O Ukrainie myślałem już od dawna, wielu kolegów zachwalało mi tę trasę. Ale nie wiedziałem czego się spodziewać Od marca trwa konflikt z Rosją. Media podają przeróżne rzeczy. Do Rumunii mogłem jechać przez Słowację i Węgry, ale tę drogę znam doskonale. Postanowiłem spróbować, kto nie ryzykuje ten dwa razy traci Drugi etap podróży rozpocząłem wyjazdem z Polski w kierunku granicy z Ukrainą, przekroczyć postanowiłem ją w Koroczwej. Po naszej stronie to bajka, a tam..
Bałem się kontroli paszportowej i celnej. Na granicy sporo służb wojskowych, wszyscy poważni i spięci, więc automatycznie i ja się zacząłem denerwować. Ale sam przejazd był spokojny, wzbudzałem niemałe zainteresowanie, będąc motocyklistą, na dużym motocyklu i z kamerą na kasku.
Najpierw dostałem białą kartkę, z która nie wiedziałem co zrobić. Później podjechałem do stanowisk odprawy paszportowej, szybko i prosto. Ale wsiadłem na motocykl, a zebrani tam ludzie, Ukraińcy, pewnie zaznajomieni już z procedurami, machali do mnie i pokazali, żebym podszedł jeszcze do jednego okienka do odprawy celnej. Oczywiście było zamknięte! Stałem tam, zastanawiając się czy każą mi wszystko pokazywać? Wyciągać z kufrów? Denerwowałem się. Podszedł do mnie wreszcie żołnierz, wziął paszport i białą kartkę, i poszedł, zamknął się w budce. I tyle go było widać.
Nikt po polsku nie mówił, nie wiedziałem co się dzieje. 10 minut go nie było, gdy wrócił, rozdał paszporty zgromadzonym ludziom, popatrzył na mnie, przytrzymał w ręce moje dokumenty. Zacząłem się pocić, wreszcie zapytał czy przewożę leki, odpowiedziałem, że nie. I puścił mnie. Po 20 minutach kotłowania się na granicy, byłem na Ukrainie.
Jadąc pierwsze kilka kilometrów, rozglądając się dookoła, zauważyłem, że tam nie ma w ogóle znaków. To znaczy są znaki stopu, czasami znaki pierwszeństwa, ale nie ma ograniczenia prędkości. Jechałem 50 km/h, bo nie wiedziałem, ile mogę! Krążą legendy o milicjantach wymuszających łapówki. Nie chciałem, żeby mnie złapali, dopiero rozpocząłem drugi etap swojej podróży.
Na przestrzeni tych 10 km, było ze 20 stacji benzynowych, oczywiście żadna nie przyjmuje płatności kartą. Różnica w cenie paliwa miedzy naszą a ich jest ogromna. Wszyscy tankują przed wjazdem do Polski. Tak samo jak my, kiedy wyjeżdżamy na zachód, np. do Niemiec, wolimy zatankować u siebie, bo taniej.
W pewnym momencie wyprzedził mnie tir, wtedy wiedziałem, że już jestem bezpieczny, że mogę schować się za nim i jechać stałą prędkością. Podczepiłem się i jechałem za nim ponad 50 km, w stronę Lwowa.
Jadąc przez wsie ukraińskie, chłonąłem to, co mnie otaczało. Nie można ich porównywać do naszych wsi, nawet tych przy granicy wschodniej, np. na Podlasiu. Polska dzięki funduszom europejskim jest na 100 razy wyższym poziomie. U nich gołym okiem widać olbrzymie rozwarstwienie społeczne, 10% bogaczy, to właśnie ich samochody widzimy w Polsce, to oni przyjeżdżają do nas na zakupy. Wszystkie te luksusowe samochody mają przyciemniane szyby.
Większa część Ukrainy to biedni ludzie, którzy gdzieś w tym kulawym ustroju próbują żyć, tak jak w ZSRR. Mijałem chłopów na furmankach, rolników pracujących na polach. Pola orały nie maszyny, lecz konie i nie był to rzadki widok. Przaśny, skontrastowany świat, domy ze złotymi bramami, kolumnami, a obok domki z papy lub strzechy. Czas się tam zatrzymał.
Dojechałem do Lwowa po ponad dwóch godzinach. Lwów przywitał mnie zgiełkiem, ale nie był to rodzaj hałasu, do jakiego przywykłem, będąc na południu Europy. Miasto wypełniał gruchot spod kół starego tramwaju, warkoty samochodów z dziurawymi tłumikami, stukoty opon o kocie łby.
Samo miasto jest piękne, Opera Lwowska, wybudowana w tym samym czasie co nasz krakowski Teatr Juliusza Słowackiego, reprezentująca ten sam eklektyczny styl, potem Dworzec Główny, Sobór św. Jura, majestatyczne budynki pośród szarych kamienic. Od razu zwolniłem.
Mało jest nowych inwestycji, ale jeśli coś budują, to solidnie. Nie to, co u nas. W latach 70. bloki wytwarzane były z prefabrykatów, żelbetonowych, taki blok powstawał w krótkim czasie. We Lwowie 10-piętrowy blok budują z cegły!
Kręcąc się po mieście, dojechałem do gigantycznego korka. Kto by pomyślał, korek o 13-tej! Gdzieś słyszę werbel, podjechałem bokiem, wjechałem na samo czoło i… przede mną odbywała się parada. Młodzi chłopcy i dziewczyny w strojach ludowych, wojskowi, rodziny z dziećmi, wszyscy trzymający flagi państwowe. Zrobiło się podniośle.
Okazało się, że trafiłem na święto państwowe, Dzień Konstytucji. W ogóle Lwowiacy bardzo podkreślają swoją przynależność, prawie w każdym samochodzie jest flaga Ukrainy.
Wyjechałem z Lwowa po 14-tej, miałem do pokonania 350 km, do granicy z Rumunią. Wybrałem drogi gorszej jakości, brak asfaltu, już najeździłem się dość autostradami na Zachodzie.
Nie wiem do czego porównać tę trasę pierwsze 150 km od Lwowa było znośne, choć musiałem uważać, filmiki z YouTuba o stylu jazdy na wschodzie się potwierdziły, tiry wyprzedzały się na trzeciego czy czwartego!
Ostatnie 150 km do miejsca postoju to była gehenna. Doszło do tego, że zatęskniłem za rzymskimi drogami, tam groziła mi najwyżej stłuczka w mieście, a tu na drodze ”szybkiego ruchu„ mogłem zostać zmiażdżony. Do tego okazało się, że na Ukrainie nikt nie posługuje się euro, to dla nich egzotyczna waluta, a miejsc, gdzie można płacić kartą jest jak na lekarstwo. Tak jak w Polsce 15 lat temu. Gdy chciałem zatankować, nie miałem za co. Gdyby mi wtedy pękła felga, zabrakło paliwa, nie wiem kto by mi pomógł, pusta trasa, przez las, zero właściwej gotówki!
Postanowiłem dojechać jak najbliżej granicy z Rumunią i poszukać gdzieś w okolicy noclegu i znów to samo, nikt nie chciał przyjąć karty lub euro. Do tego nie mogłem się dogadać: gdy mówiłem słowo motel lub hotel, nikt mnie nie rozumiał. Ludzie tutaj są zamknięci i nieufni. Na takich jak ja patrzy się wilkiem, jestem sam, nie wiadomo, co tu robię, nie ma hrywien. Po wielu próbach znalazłem przydrożny motel. Ale właścicielka nie wie, że nie mam hrywien. Mam nadzieję, że mnie nie wyrzuci z bagażami, a jeśli zostanę, to że uda mi się zapłacić euro. Mimo tych problemów, chciałbym tu wrócić, pojechać do Kijowa, zobaczyć Czarnobyl. Może jeszcze się uda.