Pasy niezgody, tak chyba powinny nazywać się warszawskie buspasy. Puste i szerokie zwłaszcza w godzinach szczytu, wciąż stanowią niedostępny teren dla motocyklistów. Tymczasem Łódź, Kraków czy Szczecin to przykłady miast, w których motocykliści mogą bezproblemowo korzystać z buspasów.
Pasy niezgody, tak chyba powinny nazywać się warszawskie buspasy. Puste i szerokie zwłaszcza w godzinach szczytu, wciąż stanowią niedostępny teren dla motocyklistów. Tymczasem Łódź, Kraków czy Szczecin to przykłady miast, w których motocykliści mogą bezproblemowo korzystać z buspasów.
Warszawscy urzędnicy swój sprzeciw argumentują względami bezpieczeństwa. Stereotyp motocykla szaleńca, pędzącego ponad 150 km/h przez zatłoczone miasto zdaje się być wiecznie żywy. ZTM twierdzi, że kierowcy autobusów wyjeżdżając z zatoki mogliby nie zauważyć motocyklistów, co w konsekwencji doprowadziłoby do licznych wypadków. Pozostaje zadać zatem pytanie, jak ci sami kierowcy radzą sobie na drogach, gdzie autobus nie ma wyodrębnionego dla siebie pasa?
Szybkość motocyklistów to temat rzeka, którego prawdziwość stwierdza policyjny radar, a nie urzędnicze przypuszczenia. W miastach, gdzie wpuszczono motocykle na buspasy zaobserwowano większą płynność i polepszenie bezpieczeństwo ruchu.
Kolejny argument ZTM-u to ekonomia. Autobus mieści nawet 170 osób, motocykl zazwyczaj jedną w porywach dwie. Idea promowania transportu zbiorowego to jedyny prawidłowy kierunek dążenia – przekonuje Wiesław Witek, szef ZTM.
ZTM nie chce nawet pozwolić na eksperyment uwolnienia choćby jednego pasa dla motocyklistów. Pomysł autorstwa radnego Daniela Łagi spotkał się ze stanowczym sprzeciwem i lawiną absurdalnej argumentacji. Być może pozostali urzędnicy boją się przyznać do własnych zaniedbań i przekłamań co do idei buspasów. Motocykliści nie zamierzają jednak rezygnować. Zapowiadana jest bowiem zbiórka podpisów, mająca zmienić absurdalność stołecznych przepisów. Trzymamy kciuki!