Zaczęło się kilka lat temu, kiedy pewnego, zimowego dnia postanowiłem sprawdzić jak będzie się jeździć w takich warunkach motocyklem. „Pod parą”, jak zwykle, był Harley WLA, czyli emeryt pamiętający czasy Lend Leas i i frontu wschodniego II W. Św. Z pewnością jego koła widziały śnieg nie raz a sam motocykl zrobił więcej kilometrów w skrajnych warunkach niż jego kierowca – czyli ja.
Odludna okolica, gdzie mieszkam, sprzyja wszelkim próbom. Można testować sprzęty bez tłumików, hamulców, bez kasku (co się już raz źle skończyło po spotkaniu z sarną) i bez papierów. Takie miejsce, które opiera się zmianom cywilizacyjnym (czytaj – niszczącym normalność). Tak więc oprócz śniegu i lodu pewnym utrudnieniem był niełatwy do opanowania motocykl, gdzie nożne sprzęgło trochę przeszkadza. Próby wypadły wystarczająco dobrze aby stwierdzić, że normalne opony dają radę i po kilkudziesięciu minutach piruetów i uślizgów stwierdziłem, że zaczynam panować nad zjawiskiem. Cóż począć z taką wiedzą? Kilka tygodni później odpowiedziałem sobie na to pytanie decydując się na udział w Zimowym Zlocie Motocyklowym w Dołżycy koło Cisnej w Bieszczadach. Z miejsca gdzie mieszkam miałem do przejechania około stu kilometrów. Zima trzymała w najlepsze, temperatura – minus 9 stopni, padający śnieg czyli idealnie. Dojechałem po czterech godzinach dwukrotnie zaliczając glebę na niewielkiej prędkości (wuelce to nie szkodzi). I taki był mój pierwszy zimowy zlot. Fajna przygoda, która zachęciła mnie do podejmowania wyzwania co roku. Kolejne lata okazały się coraz mniej zimowe i w tym roku pomimo daty (zawsze koniec lutego), która powinna gwarantować zimę w pełni, jazda była po czarnym.
Towarzyszyło mi kilku kolegów z Oldtimer Club Poland, którzy przyjechali na swoich „staruszkach”. Najstarszym był Harley JD z 1929 roku, na którym pojawił się Mateusz z Brzegu pokonując całą drogę z domu do Cisnej na kołach. Ja w tym roku zapakowałem się na Harleya model U z wózkiem bocznym, do którego wsiadł Rysiek Brodziak wciąż niesprawny po poważnym wypadku motocyklowym w sierpniu.
Warunki bardziej jesienne niż zimowe ułatwiły jazdę (trochę padało) ale utrudniły biwakowanie tym, którzy zdecydowali się na opcję namiotową. Jednym słowem była to rzeźnia. Nocleg pod dachem pozwolił nam uniknąć błotnych kąpieli. A tak w ogóle jako ekipa dość dojrzała wiekiem i wyszumiana w przeszłości, bawiliśmy się bardzo spokojnie i kulturalnie. Zaimprowizowana scena i występy kilku zespołów uatakcyjniały pobyt, chociaż muzycy mogli mieć niedosyt widowni, która w większości siedziała pod wiatą przy ognisku.
Z roku na rok liczę na prawdziwą zimę planując udział w tym wydarzeniu. Może w 2025 w końcu się uda. Żeby się tylko organizator nie zniechęcił.
Do zobaczenia gdzieś w drodze!
Autor: Erwin Gorczyca