Piotr Baryła: Wolisz zadawać pytania czy na nie odpowiadać?
Piotr Baryła: Wolisz zadawać pytania czy na nie odpowiadać?
Michał Figurski: Ja kompletnie nie potrafię udzielać wywiadów i rozmawiać o sobie. Wiesz, jak jest: wystarczy wyrwać dwa słowa z kontekstu, zaserwować to jako supernews i skandal gotowy…
P.B.: Przez pewien czas, jak sam zwykłeś mawiać, miałeś zawód skandalisty…
M.F.: Właściwie to nie do końca skandalisty, bo nie chodziło przecież o skandal, tylko pewien rodzaj poczucia humoru. Wcześniej ten styl był zupełnie nieobecny w polskich mediach. Nikt nie pozwalał sobie na takie żarty jak my w radiu. Wydawało mi się wtedy, że cel uświęca środki i dopóki publiczność dobrze się bawi, to można wszystko. Okazuje się, że jednak nie…
P.B.: Czy to już zamknięty rozdział?
M.F.: Balansowanie na krawędzi doprowadziło mnie do upadku, więc musiałem wyciągnąć wnioski. Byłbym skończonym idiotą, gdybym tego nie zrobił. Ale nie jest też tak, że nagle postanowiłem się zmienić o sto osiemdziesiąt stopni. Nie będę niczego udawał. Jestem, jaki jestem. Niekiedy mam ciężki dowcip, choć teraz wiem, że muszę to bardziej kontrolować na forum publicznym.
P.B.: Jakieś wielkie plany na nowy rozdział życia zawodowego?
M.F.: Całe mnóstwo. Ciągle stawiam sobie nowe cele i je realizuję. Jestem typem ambitnego lenia. To znaczy, że potrafię wstawać wcześniej tylko po to, żeby móc się lenić godzinę dłużej… (śmiech)
P.B.: Teraz prowadzisz telewizyjny program publicystyczny. Jak się w tym odnajdujesz?
M.F.: Kiedy dostałem tę propozycję i okazało się, że to program w poważnej, informacyjnej stacji (Polsat News 2 – przyp. red.), pomyślałem, że ktoś robi sobie ze mnie żarty. Byłem przecież po dwuletnim okresie ostracyzmu zawodowego i moja wiara we własne siły podupadła. A tu nagle zadanie poprowadzenia codziennego programu na żywo. Byłem przerażony. Zastanawiałem się, czy podołam.
P.B.: Jak widać – podołałeś. Spodobało Ci się?
M.F.: Dzisiaj, po prawie roku prowadzenia tego programu mogę powiedzieć, że to jedna z najciekawszych rzeczy, które robiłem w życiu. Fajnie jest poszerzać wiedzę, a tutaj muszę przygotowywać się do rozmów na tematy z różnych dziedzin – od polityki przez obyczajówkę po gospodarkę i ekonomię. Jestem też w Muzo FM. To również daje mi mnóstwo frajdy, bardzo tęskniłem za radiem.
P.B.: Gdybyś musiał wybrać – wolałbyś radio czy telewizję?
M.F.: Nie możesz mi zadawać tego trudnego pytania, bo jakkolwiek odpowiem, strzelę sobie gola… I tu, i tu mam pracodawcę, więc sam rozumiesz… (śmiech)
P.B.: W takim razie porozmawiajmy o motocyklach…
M.F.: Z przyjemnością!
P.B.: Kiedy je odkryłeś?
M.F.: W 2003 roku dostałem propozycję stworzenia rockowej stacji radiowej. Radio wtedy nazywało się „94”. W?oparciu o nie po roku zaczęliśmy tworzyć Antyradio. Pamiętam, jak przyszedł do mnie Olek Ostrowski, który prowadził u nas program popołudniowy. Powiedział, że dyrektor rockowego radia nie ma prawa nie jeździć na motocyklu i trzeba to zmienić. Przyprowadził Suzuki Intrudera i mnie na nim posadził. Po paru przewrotkach (sorry, Olek!) w końcu pojechałem.
P.B.: I jeździsz tak do dzisiaj, od 12 lat?
M.F.: Od razu się w tym zakochałem. Wcześniej motocykle kojarzyły mi się z jakimś kryzysem wieku średniego. Dopiero kiedy sam zacząłem jeździć, zrozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi. To uczucie, którego nie da się nikomu wytłumaczyć. Nagle droga, po której jeździłeś kilkanaście lat, staje się zupełnie nowym miejscem…
P.B.: A skąd wziął się w Twoim życiu Harley?
M.F.: Po drodze była przygoda z enduro, ale – jak się okazało – to niekoniecznie moja bajka. Byłem bardzo niezdecydowany. Ze względu na własne gabaryty lubię duże motocykle. Zawsze podobał mi się BMW R 1200GS, ale to zupełnie inna historia. Któregoś dnia zobaczyłem po raz pierwszy model Night Rod. Natychmiast złapaliśmy nić porozumienia i byliśmy sobie przeznaczeni. Napiąłem się na koszmarny wydatek, którym był ten motocykl w 2008 roku, wówczas totalna nowinka. Nie potrafię się z nim rozstać do dziś. To autentycznie mój przyjaciel. Mówię do niego za każdym razem, kiedy schodzę do garażu…
P.B.: Nie kuszą Cię inne motocykle?
M.F.: Oczywiście, że kuszą. Kiedy wsiądę na inny motocykl, pojawia się chwila satysfakcji, bo to coś nowego, bo wygodniejszy albo lepiej skręca. Na początku przychodzi myśl, że może jednak zmienię, po czym wsiadam z powrotem na swojego Night Roda i już wiem, że nic z tego. Na stronie Harleya jest zakładka zatytułowana „give it a home”, czyli „daj mu dom”, zaadoptuj sobie Harleya. W tym jest sto procent prawdy!
P.B.: Czyli Harley ma u Ciebie dożywotnią emeryturę?
M.F.: Nie widzę możliwości, żebym się go kiedyś pozbył. Romansuję z innymi motocyklami, ale ten jest mój. Jak w słowach piosenki: „Harley mój…”.
P.B.: Spędzasz na motocyklu dużo czasu?
M.F.: Gdziekolwiek jadę, staram się to robić na motocyklu. Potrafię tak od marca do października, chociaż nie jestem zwolennikiem jazdy, gdy jest zimno.
P.B.: Wiem, że masz też na koncie naprawdę dalekie wyjazdy…
M.F.: Przejechałem duży kawałek Europy. Najtrudniejsza była wyprawa na południe Francji. Kręte dróżki, górzysty teren i szutrowe odcinki – na H-D Electra Glide zapakowanym po brzegi to było dla mnie duże wyzwanie. Niezwykle ciekawa była też podróż z kumplami po Stanach. Przejechaliśmy Nevadę, Arizonę i Kalifornię. Przygoda nie do opisania. Okazało się też, że to wcale nie taka droga wycieczka. Największym kosztem są bilety lotnicze. Wynajęcie motocykla w Stanach to nie majątek.
P.B.: Naprawdę? A ile Was ta przygoda kosztowała?
M.F.: Może trudno w to uwierzyć, ale ośmiodniowa podróż, jeśli wliczyć w to zupełnie wszystko, kosztowała nas około 7 tys. zł za osobę. To było jakieś trzy lata temu. Teraz ceny pewnie poszły trochę w górę.
P.B.: Narodziły się już pomysły na kolejne wyprawy?
M.F.: Przymierzamy się do Florydy. Chcemy pojechać do Key West. Już mamy wstępnie rozpisaną trasę. Inny kolega namawia mnie na Maroko, a gdzieś z tyłu głowy wciąż jest Kazachstan… Planów mamy tysiąc.
P.B.: Ze swojej strony mogę zaoferować patronat medialny Świata Motocykli i poprosić o obszerną relację…
M.F.: Z przyjemnością!
P.B.: Zauważyłeś, że media w Polsce źle traktują środowisko motocyklowe i wykorzystują każdą okazję, żeby zrobić z nas szaleńców i zwyrodnialców?
M.F.: Wiadomo, że to potwornie krzywdzące. Ale może dzięki temu, że żyjemy ze świadomością bycia napiętnowanymi społecznie, bardziej się staramy i robimy tak dużo dobrego? Wydaje mi się, że środowisko motocyklowe już tyle razy pokazało klasę, iż w końcu świadomość społeczna zmienia się. A ostatnia sytuacja z Nocnymi Wilkami była wręcz wzruszająca. Ludzie pokazali, w jak głębokim poważaniu mają politykę i polityków oraz szczucie się nawzajem. Najfajniejsze jest to, jak bardzo się szanujemy, o czym świadczy choćby fakt, że cały czas pozdrawiamy się na drodze. W czasach upadku ideałów i dobrych obyczajów to coś niebywałego.
P.B.: Czy w ramach tej motocyklowej solidarności pożyczysz mi swojego Harleya do testu?
M.F.: Nooo, pożyczę, ale jeśli Ty pozwolisz mi pojeździć swoim…
P.B.: To testówka od importera, jakoś się dogadamy. Dzięki za rozmowę!