Włoską motoryzację kochamy przede wszystkim za historię, która nadaje jej wyjątkowego kolorytu. W końcu każda włoska marka ma, mniej lub bardziej, zawiłą opowieść o swoim powstaniu, za którym zwykle stały nietuzinkowe pomysły i rozwiązania techniczne.
Na skróty:
Kolejnym powodem do zakochania się jest oczywiście stylistyka tych maszyn. Włosi, jak nikt inny, z prostoty potrafią wyciągnąć niesamowicie dużo. Dotyczy to zresztą nie tylko motoryzacji, ale też kuchni. Jak jednak tego skosztować? Wcale nie trzeba udawać się do Włoch, choć umówmy się, kto odmówi podróży do Italii? Wystarczy pojechać do… Czech, gdzie mieszka twórca Meccanica Tricolore – nasz przyjaciel Jaroslav Hrabe, który kolekcjonuje włoskie motocykle z lat 70. Dzięki niemu, biorąc udział w wydarzeniach takich jak Classic Italian Weekend, możecie skosztować spaghetti popitego zimnym Pilsnerem w otoczeniu czeskiej Toskanii. Jakie jeszcze smaki oferuje „restauracja u Jarka”?
Laverda SFC 750
Któż z nas choć raz nie chciał spróbować pizzy Diavola? Skrzące się w świetle pepperoni, zatopione w zarumienionym na pomarańczowo serze… Wszystko wygląda prosto i kusząco, choć rozum podpowiada, że będzie ostro. Tak samo jest na Laverdzie SFC 750 – jest prosta i piękna, w jedynym słusznym kolorze. Przy moim wzroście przeciętnego Włocha jakoś się na ten jednoślad władowałem, a gdy sięgniemy do kierownicy, nasz mostek opiera się o długi zbiornik z tworzywa. Miejsca pod czterema literami więcej nie ma, możemy poruszać się na milimetry.
Odpalamy i mamy wrażenie, że siedzimy na zagęszczarce do bruku. Ale przecież tym motocyklem wygrywano Le Mans 24h. Wbijamy jedynkę po prawej stronie i tu miła niespodzianka – zarówno skrzynia, jak i sprzęgło chodzą bardzo przyjemnie. Oczywiście jeśli nie dostaliśmy skurczu. Nazwa Super Freni Corse (SFC) nie jest na wyrost – motocykl świetnie hamuje i jest lekki, jak na standardy wieku i pojemności. Nagle odkrywamy, że ostrość diavoli daje nam finisz w postaci wyjątkowego smaku – prostego, bezkompromisowego i pełnego. To sprzęt iście wyścigowy! Był moim marzeniem od lat, które mogłem spełnić dzięki Jarkowi…
Aermacchi Harley-Davidson 350
Każdy lubi risotto, a takie z zielonym groszkiem to już kwintesencja. Dodajmy do niego trochę sera z Ameryki i oto mamy model Aermacchi 350. Tego motocykla nie da się nie lubić. Jest piękny i dopracowany. Patrząc na risotto, początkowo mamy wrażenie, że się nie najemy. Tutaj jest dokładnie tak samo – motocykl jest malutki. Kierownica jest wąska, a siadając tuż za obłym bakiem, mamy wrażenie zgrania z maszyną. Wszystko tutaj wygląda i chodzi świetnie, a do tego zadziwiająco lekko. Teraz już wiem, że ta porcja zadowoli nawet obżartucha.
Ducati SS900 MHR
Ducati pochodzi z Bolonii, tak jak i spaghetti alla bolognese. Danie jest znane, lubiane i doceniane na całym świecie. Tymczasem ten konkretny egzemplarz Ducati to Mike Hailwood Replica, jeszcze na kopniaku. Samo jego odpalenie to rytuał. Motocykl jest duży, dostojny i piękny. Gdy już ogromne gaźniki z otwartym dolotem zaleją cylindry, a zawory upuszczą kompresję – zaczyna się koncert. Tak, to najlepiej brzmiący motocykl ze stawki. Soczysty bas przeplatany sykiem z dolotów to poezja dźwiękowa. Tutaj niespodzianek nie ma – motocykl prowadzi się i chodzi jak współczesne sprzęty. W zasadzie można odnieść wrażenie, że nie pasuje do reszty kolekcji, bo… jest za dobry.
Bimota SB3
Bimota z kolei jest jak ostrygi – wygląda oszałamiająco, inaczej niż wszystko, jest wyjątkowa i droga. Smak niby znany, a jednak w innym wydaniu. Wzięliśmy motocykl na zamknięte lotnisko, bo tylko tu można zbliżyć się do pełni jego osiągów. Jeśli Ducati SS900 MHR nie pasuje do reszty, to Bimota tym bardziej. Zaczynamy od podziwiania każdego kawałka konstrukcyjnego kunsztu, dostrzegamy skręcaną ramę kratownicową oraz wahacz łożyskowany na wysokości zębatki zdawczej. Po chwili widzimy, że zbiornik i zadupek to jedna część, a ażurowa półka to kolejny smaczek tego wykwintnego dania. Po odpaleniu nie ma złudzeń – silnik z Suzuki GS1000 brzmi znajomo. Wsiadamy i o dziwo jest bardzo wygodnie. Na lotnisku rozpędzenie się do 200 km/h nie stanowi problemu. Czujemy się jak na babci Hayabusie, z tą różnicą, że tutaj prowadzenie to coś niebywałego… a przecież mamy do czynienia z motocyklem z 1979 roku!
Te wszystkie motocykle należą do Jarka, ale każdy z Was może pojeździć na tych wyjątkowych jednośladach. Wystarczy, że wejdziecie na stronę www.meccanicatricolore.com, poszukacie kolejnego wydarzenia albo indywidualnie umówicie się na tę niewiarygodną przygodę z włoskimi motocyklami. Miłej zabawy!
Tekst: Michał Chylo
Zdjęcia: Bruno Tepes / Jaroslav Hrabe