Junak 123 w Bieszczadach
Na skróty:
Junak 123 w Bieszczadach
Zadzwoniłem do Almotu z propozycją startu na Junaku w Rajdzie. Oferta została przyjęta więc poprosiłem tylko o zmianę opon na takie, które sobie poradzą. Junak dostał na tył gumy Pirelli MT60, a z przodu Heidenau K41.
Miałem startować na motocyklu o pojmności. 150 ccm, ale w ostatniej chwili dostałem model z eksperymentalnym tłokiem, który posiada wkładkę z tytanu. W warunkach laboratoryjnych daje to 10 % więcej mocy, niższe spalanie o 12% i większy moment obrotowy.
Jako, że miałem więcej czasu niż wymagał tego rajd, postanowiłem trochę się powłóczyć po Polsce i tym sposobem byłem na Mazurach, zwiedziłem okolice Włocławka wraz z zamkiem w Gołubiu, dalej trasa wiodła do Częstochowy i w Góry Świętokrzyskie, na szlak Orlich Gniazd. W Bieszczady dotarłem tydzień po moim wyjeździe z domu. Jak zawsze gościny udzieliła mi Bieszczadzka Przystań Motocyklowa.
Junakiem na start
Na imprezie zobaczyłem same maszyny BMW, japońskie oraz włoskie. Mój Junak 123 był jedynym przedstawicielem tego gatunku, prawie jak ostatni Mohikanin.
– Rood czy advenczer? Pyta jeden z organizatorów.
– Advenczer – odpowiadam.
– Przesuń się na początek.
Nie obyło się jednak bez przygód. Po kilku zakrętach zdałem sobie sprawę, że nie mam paliwa i zamiast na trasę poleciałem na stację.
Junak 123 na nocnej trasie
Nie było zbyt wielu odcinków offroad, tylko dwie przeprawy przez San i kilkaset metrów polnymi drogami. Jednak te dwie przeprawy dostarczyły tyle emocji, że wybaczyłem brak większych atrakcji tego wieczora. Obserwowałem inne motocykle, jeden za drugim wjeżdżające w rzekę, tylne koła prawie całe zanurzone, widać było tylko tylną lampę. Byłem przekonany, że zaraz będę pływał, a nie brodził. Kiedy przyszła moja kolej wrzuciłem jedynkę, dwójkę i pojechałem. Woda sięgała prawie do kolan, ale Junak szedł i już po chwili byłem na drugim brzegu!
Potem do kolejnego punktu kontrolnego. Na pierwszym trzeba było wbić trzy bile, aby nie było zbyt łatwo śliczne dziewczyny lały nas kijami po tyłkach. Udało się jednak i wskoczyłem na Junaka. Jechałem już w ciemności. Nagle pęd powietrza zerwał ze zbiornika moje karty z punktami orientacyjnymi trasy! Szukałem ich w tych egipskich ciemnościach, ale odzyskałem tylko cześć i nie tą akurat potrzebną. Na szczęście nadjechały dwa GS-y. Przez jakiś czas udawało mi się utrzymać z nimi kontakt wzrokowy. Na krętych drogach nie mogły rozwinąć większej prędkości, co pozwoliło mi utrzymać się w szyku, ale kosztowało sporo wysiłku. Ich spacerowe tempo dla mnie było prędkością prawie maksymalną. Zgubili mnie dopiero na dłuższych prostych. Całe szczęście przejeżdżał następny motocykl. Kierowca jechał spokojnie więc mogłem za nim nadążyć. Na kolejnym punkcie kontrolnym w rekach trzymaliśmy beczki po piwie na czas. Do karty wbito mi punkty i wyjechałem na szlak, tym razem już w kompani z napotkanym wcześniej motocyklistą.
Junak 125 ccm na mecie nocnego odcinka!
Kiedy przyjeżdżałem na metę, na trasę ruszali ostatni zawodnicy. Miło było popatrzeć na miny wszystkich tych do, których dotarło, że mój Junak ukończył nocny etap, bez taryfy ulgowej.
Kolejnego dnia czekał na nas kolejny etap, tym razem dzienny o długości około 150 km po Bieszczadach. Dopiero o świcie zrobiłem przegląd Junaka. Nic nie odpadło, nic nie trzeba było dokręcać, a tylko łańcuch wymagał naciągnięcia i smarowania.
Po starcie do odcinka od razu miałem problem z podjechaniem pod górkę. Wąska dróżka i zgniłe liście. Koś pchnął mnie jednak i jakoś się udało! Tego dnia, szczerze powiedziawszy, szło mi trochę opornie.
Na szlaku spotkałem Jacka i Pawła na GS-ach. Obaj mieli problemy z kolejnym podjazdem. Mój Junak akurat tutaj spisał się i bardzo szybko pokonałem wzniesienie. Kolegów na BMW trochę zatkało! Potem jechaliśmy już razem, chociaż ja musiałem ostro cisnąć motocykl by nadążyć za dużymi GS-ami. Junak leciał jak wariat, myślałem, że zaraz się rozpadnie, ale nie, on jeszcze przyspieszał. Jedyną rzeczą, którą zgubiłem były nożyczki, wypadły mi z sakwy.
Junak w Bieszczady? Tak!
Organizatorom należą się duże brawa, za dobór tras pod względem wizualnym, było po prostu pięknie. Na pokonanie 150 km potrzebowałem przy GS-ach około ośmiu godzin. Nie obyło się bez wywrotki, ale na szczęście nic wielkiego się nie stało. Rajd okazał się świetną imprezą.
Na początku Junak jak szara mysz nie budził zainteresowania, za to po każdy kto poznał jego przygody chciał mieć z nim zdjęcie. Junak 123 był najmniejszą maszyną na Rajdzie, a mimo to ukończył go bez taryfy ulgowej.
Więcej znajdziecie na http://trokakrzysztof.blogspot.com/