Kto choć raz jeździł motocyklem w terenie wie, że jest to jedna z najprzyjemniejszych form spędzania wolnego czasu. Niestety, nie jest to najtańsze hobby, o czym przekonał się każdy kto próbował przynajmniej raz w tygodniu pohasać po torze, czy w terenie.
Na skróty:
Tym razem nie będziemy poruszać kwestii dotyczących kosztów wyjazdu na tor czy zakupu niezbędnego sprzętu, który uchroni nas przed skutkami gleb i różnych niezbyt ciekawych przygód. Zajmijmy się sprawą samych motocykli, bo nie jest to tak prosty temat, jak wielu może się wydawać.
Utrzymanie silnika w dobrym stanie kosztuje!
Znalezienie motocykla crossowego/enduro w naprawdę dobrym stanie nie należy do najprostszych spraw, przynajmniej jeśli ogranicza nas budżet, o którym mowa w tytule tego artykułu. Chociaż z drugiej strony, kupując sprzęty z wyższego pułapu cenowego również musimy się liczyć, że nie wszystko zawsze będzie w porządku. Motocykle terenowe poruszają się w bardzo trudnych warunkach i pod ogromnymi obciążeniami. Dodatkowo musimy pamiętać, że aby uzyskać moc, która będzie satysfakcjonować bardziej zaawansowanych użytkowników, inżynierowie wyciskają praktycznie wszystko z niewielkich silników. Finalnie odbija się to na wytrzymałości materiałów, z których wykonane są poszczególne komponenty. Właśnie dlatego w crossach czy endurówkach tak często mówimy o remontach i zazwyczaj nie wynikają one z faktu, że coś jest nie tak z silnikiem – takie są interwały serwisowe tych konstrukcji.Dzięki takim wymianom unikamy większych kosztów związanych ze zużyciem całej jednostki napędowej, np. dzięki wymianie tłoka, co zalecaną ilość godzin pracy, możemy być spokojni, że koszty remontu ograniczą się tylko do jego wymiany bez konieczności wymiany cylindra, tulei czy korbowodu. Oczywiście wszystko ma swoją wytrzymałość i tak jak wymiana tłoka, tak i wymiana korbowodu, łożysk oraz innych podzespołów jest dokładnie opisana w serwisówce.
Zakup motocykla po remoncie
Najczęściej jedyną możliwością ustalenia czy należy już wymienić któryś z elementów, jest jego wyjęcie oraz zmierzenie. Nie ma to jednak większego sensu, bo skoro wszystko jest już na wierzchu, to zwyczajnie lepiej to wymienić. Poza tym możemy sugerować się słowami sprzedającego, który twierdzi, że wymienił tłok 20 motogodzin temu. Jeśli tłok dla danego modelu ma wytrzymałość na poziomie 50 mth i mamy zaufanie do sprzedawcy to przez kolejne 30 godzin nie powinniśmy się martwić. Jednak kto ma zaufanie do sprzedawców?
Po prześledzeniu najpopularniejszych portali aukcyjnych szybko może się okazać, że w naszym kraju znajdują się same zadbane motocykle, które właśnie zakończyły proces docierania po generalnym remoncie. Problem zaczyna się w sytuacji, w której jest to zwykłe kłamstwo, a po dogrzebaniu się do tłoka, okazuje się, że nikasil (powłoka wewnątrz cylindra) jest w stanie opłakanym, korba najlepsze ma za sobą, a łożyska wywierciły dziury w obudowach silnika. W takim przypadku zaczyna się płacz i zgrzytanie zębami. Właśnie dlatego powinniśmy się liczyć z remontem silnika tuż po zakupie motocykla. Może on wynieść grubo ponad 3 tysiące złotych, ale wszystko uzależnione jest od cen części silnikowych. Remonty niektórych maszyn naprawdę potrafią zrujnować portfel, a nadal mówimy tylko o silniku.
Jestem oczywiście daleki od generalizowania, ale mam prostą poradę: zakup starego offroadowego trupa jest po prostu nieopłacalny (mam takie dwa i każdego dnia żałuję). Wiem, że jest to bolesne, ale koszty zakupu to jedno. Powiedzmy, że zakup leciwej Hondy CR 250 na stalowej ramie wyniósł mnie 5 tysięcy złotych. Zdecydowałem się na zakup tego motocykla w myśl zasady: „Klasyk! Będę robić!” I faktycznie robię. Dużo robię i mało jeżdżę.
No to remont!
Na samym początku padł tłok. Po rozebraniu okazało się, że nikasilu już dawno nie ma i trzeba tulejować cylinder. Skoro już to wszystko było na wierzchu, to poprosiłem znajomego mechanika o dogłębną analizę całego silnika. Werdykt był prosty: sprzęgło: out, wał korbowy: out, łożyska wału oraz skrzyni: out. Głośno przełknąłem ślinę płacąc za remont 60% ceny samego motocykla i zacząłem jeździć. Było wspaniale! Oczywiście do momentu, w którym nie zdałem sobie sprawy, że właśnie przestał mi działać przedni hamulec, bo uszczelniacze na lagach puściły. Wymieniłem uszczelniacze, nalałem świeżego oleju , założyłem nowe klocki hamulcowe, pojeździłem chwilę i ponownie ta sama historia. Znowu leci. Okazało się, że zawias jest już tak zużyty, że uszczelniacze padają jeden po drugim. Nadal bym to był w stanie udźwignąć, ale…
Koła nadawały się do wymiany, zawieszenie tylne do remontu, a napęd? Nawet już mi się nie chce gadać. W końcu to wszystko zrobiłem. Kwota 5 tysięcy złotych już dawno została osiągnięta, ba! Może nawet 6 tysięcy. Nie wiem, przestałem liczyć ponieważ zaczęło mnie to przerażać. W końcu się udało. Mogłem oddać się przyjemności jazdy. Minęło trochę czasu i zdarzył się mały wypadek, albo po prostu potężna gleba. Jej następstwem było uszkodzenie kilku elementów, na których poszukiwaniu spędziłem dłuższy czas, a panowie, którzy mieli do sprzedania używane graty do CR 250 śmiali mi się w twarz, mówiąc: „chłopie, do Sokoła 1000 prędzej bym to miał niż do starej Ceerki”.
Powolna agonia
Tak to właśnie jest, że stare enduraki i crossówki poddawane są naturalnemu rozkładowi. Są topione, katowane, a ich agonia o tyle jest wolniejsza, że w szalonych latach 90-tych konstruowano naprawdę odporne sprzęty. Chciałoby się rzec, że takie odrestaurowanie motocykla terenowego ma sens. Jednak to syzyfowa praca, która nigdy się nie kończy, a finalnie ten motocykl i tak wygląda jak kupa złomu, no chyba że nie masz zamiaru nim jeździć tylko postawić go w salonie. Ostatnio zaczynam nawet myśleć o zakupie nowego enduraka – bo szybko może się okazać, że spłata rat wyjdzie taniej niż notoryczne kupowanie kolejnych gratów.
Poza tym ważny jest czas. To nie jest tak, że w nowym motocyklu nie urwę dźwigni sprzęgła, nie zużyje silnika czy nie pokrzywię kół. Jednak mam wrażenie, że w przypadku, w którym do wymiany masz tylko koło albo dźwignię hamulca dużo łatwiej jest zapanować nad takimi sprawami niż nad remontem wszystkiego i wymianą na kolejne używane (czyt. zniszczone), stare części. Mimo wszystko zakup używek do kilkuletnich motocykli wydaje się rozsądniejszy, bo przecież cięgno hamulca ma 3 lata, a nie 20 lat.
Przygotowanie sprzętu do jazdy pochłania sporo czasu i o ile w przypadku świeżego sprzętu może to zająć godzinę, o tyle kiedy szykuję się na dłuższy wyjazd moją starowinką, to wiem, że przede mną wiele godzin spędzonych w garażu – to w zasadzie byłoby przyjemne, gdyby nie dziesiątki innych spraw, z którymi muszę się mierzyć każdego dnia.
Syndrom sztokholmski?
Oczywiście taki luksus kosztuje i wiem, że dzisiaj nie mogę sobie na niego pozwolić, dlatego mam w garażu dwa trupy, którymi mogę jeździć na zmianę i zbytnio się nie przejmować brakiem czasu na zrobienie pierwszego, gdy drugi nadal jeździ. Jest to najbardziej kretyński pomysł na jaki mogłem wpaść i totalnie nieopłacalny. Wydatki zostały zdublowane, ale co tam, życie jest za krótkie żeby nie jeździć!