Na początek – symulator
Na skróty:
Na początek – symulator
Panowie z Milwaukee zabrali się do tego projektu bardzo metodycznie. Tylko takie działanie może zmniejszyć ryzyko wtopy finansowej na wielką skalę. A przy takim projekcie ryzyko jest duże.
Pierwsze wieści o „Harleyu na prąd” dochodziły do nas (czyli do Europy) już ponad 2 lata temu. Traktowane były raczej w kategorii plotek, jednak po jakimś czasie komunikaty wysyłane przez koncern stały się bardziej konkretne. Pierwsze pokazy w USA, połączone z kampanią reklamową, miały na celu zbadanie, jak rynek zareaguje na tak ekstrawagancki konglomerat – legenda amerykańskich motocykli i alternatywny napęd elektryczny.
Pierwsze próby podejścia do tematu rozpoczęły się już w roku 2013 i… nie miały wiele wspólnego z realną jazdą na motocyklu. Stworzony został bowiem specjalny symulator – Jumpstart. Przez wiele miesięcy obwożono go po całych Stanach i każdy, nawet nieumiejący jeździć na motocyklu, mógł spróbować swoich sił. Były oczywiście także „prawdziwe” motocykle z napędem elektrycznym, dla obytych w praktyce z 2 kołami. Tourne projektu po ponad 30 wybranych dilerach Harleya (w sumie chyba niezbyt wielu) rozpoczęło się jazdą po legendarnej Route 66 i zakończyło się pod koniec 2014 roku.
Po USA przyszła kolej na Kanadę i Europę. Podczas całej trasy testerzy musieli odpowiadać w ankietach na szczegółowe pytania dotyczące cech przyszłego motocykla: ceny, zasięgu, osiągów, wyglądu, dźwięku itd. Podstawowe pytanie brzmiało jednak: czy akceptujesz elektrycznego Harleya i czy chciałbyś go mieć? Odpowiedzi chyba były dla koncernu zadowalające albo przynajmniej do zniesienia, bowiem projekt nie został przerwany. Tak czy owak, zanim elektryczny Harley wejdzie w fazę produkcji seryjnej, konstruktorzy (i marketingowcy) zdobyli bardzo szczegółową wiedzę dotyczącą potrzeb potencjalnych klientów. I jeżeli tylko owe potrzeby zostaną spełnione, to Harley na baterie znajdzie się w salonach. Właśnie, jeżeli zostaną spełnione…
Harley-Davidson LiveWire – wierząc w cuda
Harley rozpisał plan pracy na atomy i wydaje się, że nie ma w nim miejsca na błędy. Inżynierowie zdając sobie sprawę z niedoskonałości współczesnych baterii elektrycznych, założyli, że LiveWire nie wejdzie do produkcji przed rokiem 2020. Możliwości są więc dwie: albo wierzą w cud, że nagle ktoś wynajdzie lepszy sposób na magazynowanie energii elektrycznej, albo już mają tajne „coś”, nad czym pracują, a badania pozwalają optymistycznie spojrzeć w przyszłość. Wydaje mi się, znając amerykański pragmatyzm, że druga wersja jest bardziej prawdopodobna. Bo na razie to pozyskiwanie energii elektrycznej poprzez reakcje chemiczne daje marne rezultaty.
Pamiętajmy, że jeszcze pod koniec XIX w Ferdynand Porsche, pracując w firmie Jacob Lohner & Co., budował elektryczne samochody, a stworzony w pierwszych latach XX wieku pojazd na prąd dla dworu cesarskiego nie miał wiele gorszych parametrów niż współczesne „elektryki”. Jak na ponad 120 lat badań w tej dziedzinie, postęp jest mizerny i oficjalnie nie ma żadnych sygnałów, aby nastąpił przełom. Największymi magazynami energii elektrycznej, wynalezionymi przez ludzkość, są spiętrzone w zalewach masy wody, napędzające elektrownie szczytowo-pompowe. Ale dla celów motocyklowych są one mało praktyczne.
To prawda, ostatnimi czasy udoskonalono odrobinę ogniwa i sposób ich ładowania. Specjaliści z Harleya zapewniają, że do pełnego naładowania baterii wystarczy niewiele ponad 3 godziny, jednak wciąż jest to wielkość mało akceptowalna w podróży. Owszem, dojechać do roboty, podładować, wrócić do domu i postawić – to jeszcze sobie wyobrażam. Ale kilkugodzinne kiblowanie pod wtyczką prądową w trasie, po przejechaniu 100 kilometrów – to nie na moje nerwy. Może do roku 2020 pojawią się nowe rozwiązania, albo urzędnicy UE wprowadzą zakaz jazdy motocyklami ze względu na liczbę generowanych wypadków, a wtedy problem sam się rozwiąże.
Ucieczka do przodu, czyli elektryczny motocykl inaczej
Harley postanowił odskoczyć nieco konkurencji. Kojarzony dotychczas z konstrukcjami – nazwijmy to łagodnie – „zachowawczymi”, tym razem chce motocyklistom zaproponować coś zupełnie innego. Nawet jeśli pominiemy sam elektryczny napęd, konstrukcja – jak na Harleya – jest absolutnie nowatorska. Magnezowa rama główna i reszta z lekkich kompozytów – to rzeczy nie do pomyślenia dla tradycyjnej, amerykańskiej marki. A tymczasem mamy w nowym projekcie pełen wypas technologiczny i to na najwyższym, światowym poziomie.
Zadbano także o odpowiedni wygląd maszyny. Konstruktorzy biedzili się, w jaką formę ubrać silnik elektryczny, by atrakcyjnie wyglądał i chyba im się to udało. Jednostka napędowa ma przypominać (i gdy się lepiej przyjrzeć, chyba tak jest) sprężarkę z samochodów startujących w klasie top fuel w wyścigach na 1/4 mili. Rzeczywiście, użebrowana aluminiowa obudowa bardziej przypomina sprężarkę niż maszynę do szycia.
Motocyklowi nadano także futurystyczny i nieco sportowy charakter. Jeśli ma być nowocześnie, to już po całości. Ten Harley może się (ale nie musi) podobać i gdyby wszedł do produkcji, z pewnością znalazłby nabywców. Jeżeli nie z powodu własności trakcyjnych to na pewno ze względu na totalny lans. Dawno już zauważono, że nieważne co o nas mówią, byleby mówiono dużo.
LiveWire – lepiej niż przypuszczałem
Na potrzeby projektu stworzono 40 prototypów, które na wszelkie sposoby były męczone przez ponad 7 tysięcy amatorów i zawodowców. Zebrano ponad 15 000 opinii, więc powstał dosyć wyraźny wizerunek motocykla przyszłości.
Gdy LiveWire objeździł najważniejsze dla amerykanów rynki, trafił w końcu do Europy. Tu również do prezentacji zostały wybrane kraje, które dla Harleya są ważne. Testy odbywały się kolejno w Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech i Holandii. Nasza redakcja rzutem na taśmę załapała się na ostatnią edycję testów. Tak oto w temperaturze niemal 40C na doświadczalnym, holenderskim torze miałem okazję pomęczyć „elektryka” w dwóch sesjach… po 12 minut. Z tego powodu nie jestem w stanie powiedzieć niczego na temat zasięgu motocykla (a to jednak parametr podstawowy), jednak muszę stwierdzić jedno: jeździ zdecydowanie lepiej, niż przypuszczałem.
Pełen moment obrotowy (jak to w silniku elektrycznym) dostępny jest od 1 obr./min, więc wystarczy energiczny ruch nadgarstkiem, aby Harley, wydając z siebie podejrzane dźwięki, wystrzelił jak z katapulty i osiągnął szybkość 152 km/h. Wówczas następuje zjawisko, które w klasycznym motocyklu zwiemy odcięciem zapłonu, a w przypadku LiveWire chyba „odcięciem prądu”. Jak zwał, tak zwał, w każdym razie nikomu z testowych jeźdźców nie udało się przekroczyć tej prędkości.
Wyświetlacz, choć nie należy do wyjątkowo skomplikowanych, wymaga, by się do niego przyzwyczaić. Nie pokazuje on przecież żadnych parametrów (poza szybkością) znanych ze zwykłych motocykli, tylko jakieś dziwne ikony, z których najistotniejszą zawsze będzie stopień naładowania (czy też rozładowania) baterii.
Turbośmigłowiec czyli odkurzacz (czyt. motocykl elektryczny)
Podczas prezentacji prelegent określił odgłosy wydawane przez Harleya jako zbliżone do turbośmigłowca, ale mnie kojarzyły się raczej z przemysłowym odkurzaczem. Po prostu nigdy jeszcze nie słyszałem pracującej turbiny w śmigłowcu, a odkurzacz – owszem.
Zawieszenia pracowały bez zarzutu. Z hamulcami było już trochę gorzej. O ile przód był wystarczająco skuteczny i dobrze dozowalny, to z tyłem było bardzo źle. Inżynierowie muszą coś pokombinować. LiveWire ma bowiem wmontowany system odzysku energii. Po ujęciu gazu silnik zaczyna pracować jak generator prądu i podładowuje baterie. Wrażenia są odrobinę takie, jak przy hamowaniu silnikiem w konwencjonalnym motocyklu. Jeżeli jednak do ujęcia gazu dołożymy jeszcze choćby muśnięcie dźwigni tylnego hamulca, to koło blokuje się niemal natychmiastowo, a opona łapie taki poślizg, że za motocyklem niezawodnie zostawimy długą czarną krechę smażonej gumy.
Oczywiście, system ABS rozwiązałby problem. Lecz on też „żre prąd”, który w elektrycznym motocyklu trzeba maksymalnie oszczędzać. Nie zwracałem uwagi na inne drobne niedociągnięcia, mając świadomość, że testuję prototyp i jestem pewny, że wersja produkcyjna będzie pozbawiona tych wad.
Powód do dumy
Jakie będą dalsze losy projektu LiveWire? To jeszcze nie jest przesądzone. Ja jestem wybitnie zadowolony, bo jako jeden z pierwszych miałem okazję go dosiadać i jeżeli tylko dożyję roku 2020, kiedy to miałby wejść do produkcji, będę mógł powiedzieć z dumą: jeździłem już na nim dawno temu! Czy chciałbym go mieć na własność? Nie mam zdania. Jeden z 40 prototypów, jako lokatę kapitału z pewnością tak!
Dane techniczne Harley LiveWire
SILNIK
Typ: elektryczny, trójfazowy, indukcyjny
Moc: 74 KM (55 kW) przy 8000 obr./min
Moment obrotowy: 70,5 Nm
PRZENIESIENIE NAPĘDU
Skrzynia biegów: brak
Przeniesienie napędu: pasek zębaty
PODWOZIE
Ramal aluminiowa, przestrzenna, kratownicowa
Zawiesznie przednie: upside-down
Zawiesznie tylne: wahacz dwuramiennym z lekkich stopów, z centralnym elementem resorująco-tłumiącym, z regulacją wstępnego napięcia sprężyny
Hamulec przedni: hydrauliczny pojedyncza tarcza, zacisk dwutłoczkowy
Hamulec tylny: hydrauliczny, pojedyncza tarcza, zacisk jednotłoczkowy
DANE EKSPLOATACYJNE
Masa: 208 kg
Czas ładowania: 3,5 h