Ci dwaj Polacy to nie gęsi. Sroce spod ogona też nie wypadli. Nasze „orły pustyni” dzielnie walczyły w rajdzie Dakar 2004!
Na skróty:
Już pierwszego dnia w Clermont-Ferrand Jacek Czachor i Łukasz Kędzierski wyruszają na test motocykli KTM LC4 660 Rally. Oczywiście nie byliby sobą, gdyby nie urządzili małej próby sił. Okazuje się, że ich maszyny pomimo różnic w pojemności i mocy silnika (JC – 700 ccm i ok.70 KM, ŁK – 660 ccm i 65 KM) mają podobne osiągi. Na sylwestra, obchodzonego w pokoju hotelowym, mechanicy przygotowują pokaz pirotechniczny. Jednak już o pierwszej w nocy wszyscy grzecznie śpią. No, przynajmniej próbują. Czekamy na jutrzejszy start.
– Tu się zrobi jezioro, tu kilka zakrętów, a tam postawimy górkę – i tak mniej więcej powstał równoległy prolog rajdu Dakar 2004. Należy go po prostu przejechać na przyzwoitym poziomie i nie upaść. Zimno i zacinający śnieg nie zniechęcają 35 tys. kibiców. Tyle mieści stadion uwielbianej przez polskich motocyklistów Legii Warszawa. Na trzech meczach.
Organizator rajdu Dakar w lecie urządza rowerowy objazdowy cyrk po Francji. Nas też czeka coś à la Tour de France, a dalej La Vuelta a España. Najpierw jednak zmiana planów: na liczącym 540 km odcinku z Clermont-Ferrand do Narbonne motocykle mogą jechać w busach serwisowych. Nasi są zachwyceni. Podobnie kibice, którzy pomimo deszczu i niskich temperatur czekają na trasie. Radośnie pozdrawiają każdego, kto w jakikolwiek sposób kojarzy im się z rajdem. Dakar jest we Francji prawdziwym świętem.
Młody, wstrzymaj konie!
Nocujemy w okolicy Narbonne, w hotelu tuż nad brzegiem morza. Całe miasto wygląda jak wymarłe. Jedynym otwartym domem jest uruchomiony specjalnie z okazji Dakaru hotel Neptun. Drugi odcinek to 25 km na śliskim, grząskim szlaku, czyste enduro. Czyste? Łukasz i Jacek zjeżdżają z próby oblepieni błotem. Uczeń pokonuje mistrza – Kędzierski melduje się jako 17., a Czachor 22. Tak naprawdę kolejność na etapach europejskich ma drugorzędne znaczenie. Trzeba je spokojnie przejechać, nie uszkadzając siebie i motocykla. – Coś ty zrobił z nową owiewką? – pytam Łukasza. Dopiero po zmyciu kilkunastu kilogramów błota widać, że przód w jego KTM-ie wygląda jak po spotkaniu z wygłodniałym niedźwiedziem. Okazuje się, że ten dysponował mocą 100 KM: – To pamiątka od KTM-a LC8. Jechał na nim przede mną Amerykanin, strasznie się guzdrał i sypał kamieniami. Musiałem go w końcu wyprzedzić – wyjaśnia. Kolację jemy już w Castellon w tradycyjnym hiszpańskim stylu. W chińskiej restauracji. Kędzierski jak zwykle domaga się pizzy.
Rano obowiązkowe danie z Norwegii, którego nazwa w wolnym tłumaczeniu brzmi „Ojej, jaki pyszny kurczak w proszku o sile 700 kalorii!” oraz sprawdzian na plaży. Ciepło, słonecznie, tysiące kibiców. Obaj motocykliści ORLEN Teamu osiągają ten sam czas. Codziennie do Jacka i Łukasza dzwoni z Warszawy Marek Dąbrowski, unieruchomiony z powodu złamanej na treningu nogi. Tym razem wydaje stanowcze polecenie: „’Małolat’ ma zwolnić!”. Kędzierski zmieszany przytakuje: „OK, ale w grząskim piasku, takim jak tu, po prostu trzeba trzymać gaz. Inaczej motor się kopie i zapada”. Szybki załadunek i wyjazd do oddalonego o 900 km portu w Algeciras. Nocą karawana odpływa do Maroka, żeby tam zacząć prawdziwe ściganie. Razem z Pawłem Świderskim (zawodnikiem kadry w Enduro) czeka nas powrót busem przez całą mapę Europy. Żegnając wzrokiem znikający w oddali prom, obaj czujemy to samo. Za rok będziemy na pokładzie.
Afrykański zwierzyniec
Naszą podróż przerywa wybuch silnika, ale to już temat na inną opowieść, np. pod tytułem: „Dlaczego bus pewnej niemieckiej marki to Scheißewagen?”. Tymczasem na uczestników Dakaru czeka inna niespodzianka. W Maroku w nocy i nad ranem panują temperatury bliskie zera, a trasę pierwszego afrykańskiego odcinka specjalnego pokrywa błoto. Zawodnicy pławią się w ogromnej błotnistej kałuży niczym hipopotamy. Nasze orły zamieniają się rolami. W Afryce to Łukasz jest gościem na zawodach Jacka. Przede wszystkim ze względu na ich trasę i osiągane wyniki, ale również z powodu zwyczajów. Podczas pierwszego obiadu na biwaku Kędzierski szuka stołów. „No, proszę cię, przestań. Jakie stoły? Chciałbyś je rozstawiać dla 1500 osób? Jemy na ziemi!” – kończy sprawę Czachor. Na piątym etapie zaczyna się tzw. wielbłądzia trawa (ang. camel grass), przez Polaków nazywana po prostu kamelgrasem. Chociaż nazwa brzmi niewinnie, to zatrzymała na pustyni wielu zawodników. Twarde jak kamień kępy trawy zmuszają do męczącego slalomu. Jacek Czachor narzeka na coś innego: „Jestem zawiedziony. Miały być duże wydmy, a to, co zobaczyłem, właściwie można by było nazwać autostradami. Ale i tak się zakopałem. Nie było widać ani przedniego, ani tylnego koła. Potrzebowałem pomocy siedmiu kibiców, żeby wydostać motor z piachu” – opowiada na mecie dziennikarzom. Kędzierski ma inne wrażenia: „Jak dla mnie to najwyżej dwupasmówki!”.
Było już o hipopotamach, orłach i wielbłądach? Na 6. etapie zawodnicy brodzą jak żaby, szukając właściwej trasy w korycie rzeki. Następnie już o pierwszej w nocy są na nogach, a raczej na motocyklach. Przed nimi 345 km dojazdówki, 701 km odcinka specjalnego nr 7 oraz na zakończenie ironiczne 9 km drogi do biwaku w Atarze. 17 godzin od wyruszenia z Tan-Tan dociera tam Łukasz Kędzierski. Po chwili odpoczynku relacjonuje: „Jeszcze nigdy nie przejechałem takiego dystansu, walnąłem ponad 1 tys. km. Trzy godziny próbowałem naprawić tajemniczą usterkę silnika, w końcu odpalił. Po drodze wykopałem z piachu jakiegoś zawodnika”. Jacek Czachor zostaje kopnięty w głowę przez… własny motocykl: „Jechałem jakieś 50 km/h. Motor zapadł się w grząskiej wydmie i uderzył mnie tylnym kołem w kask. Dziś dałem też ze trzy razy przez przód”. Witamy w Mauretanii!
Nie ma przebacz
Na ósmym etapie „Małolat” upada, boleśnie uszkadzając palec. To pierwszy z dwóch zaplanowanych etapów bez nawigacji satelitarnej (GPS). Do odnalezienia drogi musi wystarczyć książka drogowa i liczniki odległości. Albo przypadkowo spotkani na pustyni znajomi. W trudnym orientacyjnie punkcie Kędzierskiego zatrzymują dziennikarze z Polski. Pokazują właściwy szlak. „Chyba złamałem rękę” – odpowiada oszołomiony Łukasz i odjeżdża… w złą stronę. Wielu uczestników nie może odnaleźć trasy. Jacek Czachor: „Zebrało się nas ze trzydziestu, dopiero Fabrizio Meoni wyprowadził tę zgraję”. Do zaplanowanego na 12 stycznia dnia przerwy w Burkina Faso jeszcze daleko, ale już wiadomo, że ta edycja przejdzie do historii jako jedna z najbardziej męczących. Dziś na biwaku nie będzie mechaników oraz ciężarówki serwisowej z częściami i bagażami. Etap bez assistance. Rajd bez przebaczenia.
Na trasie 9. sprawdzianiu szaleje burza piaskowa. Nad nowym dyrektorem rajdu Patrickiem Zanirolim zaczynają gromadzić się czarne chmury. Po pokonaniu najdłuższego odcinka specjalnego (736 km) Czachor jest potwornie zmęczony i wściekły: „Organizator to się chyba pomylił. Jeżeli jadę naprawdę szybko i przyjeżdżam jako ostatni przed zmrokiem, to coś tu jest nie tak!”. Rzeczywiście, czołówka wypowiada się tak samo. Tego już za wiele. Podczas wieczornej konferencji prasowej w świat idzie bajeczka o zagrożeniu ze strony bojówek w Mali. Na tej podstawie zostaje odwołany 10. i 11. etap rajdu Dakar 2004. Łukasz Kędzierski jest jeszcze na trasie. Dociera na biwak o godz. 1 w nocy. Od razu dopada go niezniszczalna ekipa TVP. „Małolat” oświadcza tylko: „Słabo wiem, jak się nazywam” – i spada z motocykla. Okazuje się, że ma stłuczony palec, rozciętą rękę i zwichnięte kolano. Zaliczył ponad 20 gleb. Gdzieś na 350. km dachuje plecami na wielki, płaski kamień. W pobliżu jest akurat helikopter organizatora. Podnoszą zamroczonego Łukasza, uzupełniają wodę w bidonie wiezionym na plecach i każą mu ukończyć etap. Kędzierski sam też udziela pomocy – oddaje paliwo dwóm rywalom. „”Zawodnikowi sponsorowanemu przez ORLEN nie wypada nie mieć paliwa pod dostatkiem. Kiedyś też mogę potrzebować pomocy – skromnie tłumaczy swoje zachowanie po zakończeniu etapu. Pomimo zmęczenia jest teraz chyba najszczęśliwszym człowiekiem na Saharze: „Niesamowicie się cieszę. Nigdy sobie nie wyobrażałem, że tu jest aż tak ciężko. Sam się dziwię, że to wytrzymuję. Udało się i jestem na mecie”. No, nie do końca.Ostatnie 300 km po pustyni Łukasz pokonuje w kompletnych ciemnościach, w goglach z czarną szybką. Razem z 49-letnim Roberto Tonettim pomagają sobie, podnosząc motocykl tego, który akurat upadł. Na ostatnich 30 km Włoch robi „ciao bambino!” i odjeżdża. Kędzierski w oddali dostrzega łunę biwaku i tam się kieruje, przez co omija pobliski punkt mety. Obudzony przybyciem partnera Jacek orientuje się w sytuacji. Razem z Łukaszem jedzie z powrotem podbić kartę. Teraz czekają ich trzy dni przerwy na serwis motocykli i lizanie (zszycie) ran. Trzeba tylko pokonać 2 tys. km drogami nazywanymi jako „utwardzone” na biwak do Bobo-Dioulasso.
Wesoły biwak
Pojęcie biwaku jest w tej historii dosyć umowne, bo w tym roku motocykliści ORLEN Teamu kilka razy mogli nocować w hotelu. Na taki przywilej – normalny dla ekip fabrycznych – pozwolili sobie dopiero w piątym roku startów. Codziennie w namiotach śpią mechanicy Marek Pankiewicz i Zbyszek Radzikowski. Tego snu łapią zaledwie kilka godzin, po pracy skończonej ok. 2 rano. Rano są już w samochodzie terenowym i pokonują tysiąc kilometrów na następny biwak. Chociaż działają bez zarzutu, to po powrocie do Polski Jacek wyróżnia innych serwisantów. „Poszedłem na dniu przerwy do Czechów po wodę do picia. Dali mi butelkę, mówiąc, że to mineralna. Dobrze, że się skapowałem po małym łyku. Dostałem mocną śliwowicę! Czescy mechanicy pili do 4 nad ranem, kładli się na chwilę i jechali dalej zadowoleni i świeżutcy swoją wesołą ciężarówką”. Kędzierski też ma powody do świętowania. Za swoją postawę otrzymuje nagrodę Fair-Play i czek na 1 tys. euro. Od razu przeznacza pieniądze na dalsze opłacenie studiów wieczorowych.
Jeżeli ktoś wierzy w sprawczą moc liczb, to właśnie nadchodzi Armagedon. Nie dość, że łączna długość 12. etapu wynosi 666 km, to po jego pokonaniu przystąpią do 13. próby. Jednak obaj motocykliści ORLEN Teamu pokonali trasę z Bobo-Dioulasso do Bamako i z Bamako do Ayoun El Altrous bez większych przygód. Doskwiera im kurz i pył. Te piękne okoliczności przyrody dostają się do osprzętu silnika w maszynie Czachora, zatykając dźwignię ssania i utrudniając mu jazdę na 12. etapie. Następnego dnia tubylcy w mijanej wiosce obrzucają Łukasza wyzwiskami i tym, co akurat mają pod ręką. Kontakt z lokalną społecznością zalicza też Jacek: „Przejechałem już ze 200 km, dookoła zero cywilizacji, a tu nagle nieruchomo stoi klient na poboczu i trzyma wyciągniętą po jałmużnę rękę. Żadnej reakcji, nawet się nie obejrzał, figura woskowa. Przez następne 200 km znowu nikogo nie było” – opowiada wieczorem, wyraźnie rozbawiony sytuacją. Przytrafia mu się też bliskie spotkanie ze śmiercią: „Jadę przez wieś, oczywiście 30 km/h, żeby nie zadzierać z radarami. Na środku wioski wyskoczyła przede mnie kobieta w czarnych ciuchach, z twarzą pomalowaną na biało. Wykrzykiwała jakieś czary i machała rękami. Trochę się przestraszyłem!”.
Radź sobie sam
Czternasta próba to drugi odcinek maratoński, tu nie dociera serwis ani bagaże. W lekkim zamieszaniu organizator zapomina worków z rzeczami osobistymi Polaków. Śpią w pożyczonych śpiworach. Kędzierskiemu od dawna jest już wszystko jedno, gdzie je i nocuje. Natomiast dla Jacka nie bez znaczenia jest 15. etap, na którym na dobre wskakuje do pierwszej dziesiątki w klasyfikacji generalnej. Na odcinku znów pojawiają się przeklęte kamelgrasy. Wśród nich kwitnie handel. Czachor: „Wijesz się 15 km/h, spocony, zmęczony, portki dawno spadły, walczysz o życie i żeby jak najszybciej przejechać te kamelgrasy, a tam sobie siedzą kobitki, a przed nimi rozłożony towar do sprzedania. Normalnie biznes się kręci!”. Na brak wpływów nie mogą narzekać lokalni producenci kanapek. W tym roku organizator częstuje zawodników na mecie każdego odcinka puszką Coli i kanapką z mielonką. Dziennikarze dostają europejską bułkę z szynką.
Do mety w Dakarze już coraz bliżej. W drodze do stolicy Senegalu na 16. etapie nawigacja odbywa się bez GPS-u. Jacek Czachor uderza kaskiem w ciernistą gałąź. Krwotok jest na tyle silny, że musi tamować go brudną rękawiczką. Łukasz Kędzierski też nie ma lekkiego dnia: „Myślałem, że dzisiaj będzie łatwiej. Organizatorzy nie dali nam odpocząć na sam koniec rajdu. Było wąsko i grząsko. Bardzo się cieszę, że się udało! To niesamowite, półtora miesiąca temu nawet nie marzyłem o tym”. Jutro wystarczy przejechać pokazowy, ostatni odcinek na plaży. Tu obaj nasi motocykliści osiągają świetne wyniki, zajmując 8. i 22. miejsce.
Obietnica dotrzymana
Jacek Czachor dotrzymuje słowa. Przed startem obiecywał miejsce w pierwszej dziesiątce. To zadanie było o tyle trudne, że KTM wystawił do walki 13 motocyklistów fabrycznych, a następnym 5 (w tym Jackowi) zaoferował pakiety fabrycznych części, m.in. z silnikami o poj. 700 cm. Tegoroczna, 26. edycja pustynnego maratonu okazała się najtrudniejszą w jego historii. Świetnie wypadł Łukasz Kędzierski, najmłodszy uczestnik Dakaru. Nie tylko okazał się lepszy od 157 rywali, ale zasłużenie zdobył nagrodę Fair-Play i szacunek wśród rajdowej karawany. Był też czwarty wśród 82 startujących debiutantów. Prawdziwa opowieść o motocyklistach nie może się jednak obyć bez pytania: „Panie, a ile to jedzie na godzinę?”. Łukasz Kędzierski na odcinku specjalnym osiągnął 158 km/h. Doświadczony Jacek Czachor wycisnął 175 km/h w terenie i 180 km/h na asfalcie.
Rajd Dakar uzależnia. Wyciska łzy z twardych facetów. Z płaczących na pustyni robi twardzieli. O wpływie, jaki wywiera na ludzi, niech świadczy kilka przykładów: Jackowi łamie się głos podczas ostatniego wywiadu w TV. Następnego dnia tłumaczy się przez telefon: „Nie wyglądało to głupio? Wiesz, już po prostu nie mogłem wytrzymać”. Kilka dni po powrocie do kraju Łukasz Kędzierski zabiera się do remontu swoich maszyn crossowych. Będzie ich potrzebował na lutowe treningi w Hiszpanii. W tym samym mieście, w którym mył motocykl dakarowy po odcinku w Narbonne. W drodze do garażu, gdzie trzyma crossówki, wstępujemy do sklepu motocyklowego. Do otwarcia jeszcze kilka minut. Zostajemy z jego bratem Karolem w samochodzie. Łukasz radośnie rzuca: „To ja sobie idę pooglądać motorki na wystawie!”. Na zewnątrz jest -10 stopni. Karol Kędzierski uśmiecha się i patrząc w dal, mówi: „Miałem dziś piękny sen. Śniło mi się, że jestem mechanikiem na Dakarze…”.
Powiedzieli po rajdzie:
Jacek Czachor, kapitan ORLEN Teamu, 10. miejsce:
„To już mój piąty Dakar, wszystkie ukończyłem, w każdym poprawiłem wynik. Szkoda, że nie było z nami Marka. Cieszę się z sukcesu Łukasza Kędzierskiego. Okazało się, że był to słuszny wybór. Myślę, że teraz 'fachowcy po 20 latach spędzonych na motorze’ na pewno wiedzą, dlaczego podjąłem taką decyzję”.
Łukasz Kędzierski, 38. miejsce:
„Ukończyłem trzy Sześciodniówki motocyklowe, o których mówi się, że są ciężkimi zawodami Enduro. Rajd Dakar to ekstremalne Enduro o długości trzech Sześciodniówek. Zwariowane zawody! Spodziewałem się, że będzie ciężko. Nie wyobrażałem sobie, że aż tak. Zbliżyłem się do granic swoich możliwości. Jestem bardzo wdzięczny i szczęśliwy, że otrzymałem tę szansę. Moją zapłatą był sam start w rajdzie. I była to zapłata bardzo wysoka”.
Wyniki Rajd Dakar 2004
1 Nani Roma (Hiszpania) KTM 55h 56′ 28″ 00′ 00″
2 Richard Sainct (Francja) KTM 56h 09′ 06″ 12′ 38″
3 Cyril Despres (Francja) KTM 56h 40′ 59″ 44′ 31″
4 Alfie Cox (RPA) KTM 56h 45′ 34″ 49′ 06″
5 Pal Anders Ullevalseter (Norwegia) KTM 58h 01′ 01″ 2h 04′ 33″
6 Fabrizio Meoni (Włochy) KTM 59h 02′ 25″ 3h 05′ 57″
7 David Fretigne (Francja) YAMAHA 59h 23′ 22″ 3h 26′ 54″
8 Carlo De Gavardo (Chile) KTM 60h 10′ 30″ 4h 14′ 02″
9 Francois Flick (Francja) KTM 60h 22′ 03″ 4h 25′ 35″
10 Jacek Czachor (Polska) KTM 61h 28′ 24″ 5h 31′ 56″
11 Mateo Graziani (Włochy) KTM 62h 03′ 15″ 6h 06′ 47″
12 Larry Roeseler (USA) KTM 62h 04′ 26″ 6h 07′ 58″
13 Michel Marchini (Francja) KTM 63h 46′ 17″ 7h 49′ 49″
14 Jean De Azevedo (Brazylia) KTM 64h 03′ 28″ 8h 07′ 00″
15 Miran Stanovnik (Słowenia) KTM 64h 12′ 21″ 8h 15′ 53″
38 Łukasz Kędzierski (Polska) KTM 79h 01′ 36″ 23h 05′ 08″