Dla Braci Kędzierskich motocykle to nie tylko pasja i odskocznia od rzeczywistości. To również ich praca i tak naprawdę cały świat. Starszy z motocrossowych braci – Karol, opowiada o tym, jak robić to, co się kocha i zarabiać tym na życie.
Eliasz Dawidson: Wiem, że jesteś zawodnikiem. Wiem, że jesteś mechanikiem i również trenerem, ale nie wiedziałem, że bywasz aktorem.
Karol Kędzierski: (śmiech) Tak, występowałem niedawno w Ojcu Mateuszu. Dublowałem tam Artura Żmijewskiego. To był akurat odcinek o złodzieju samochodów (sezon 18., odcinek 238 – „Cud” -przyp. red.), więc jeździłem jako ksiądz i jako złodziej. Były sceny, że trzeba było pojeździć na jednym kole, ale były również spokojniejsze ujęcia, gdy ksiądz jechał po łące, czy ruszał spod garażu.
E. D.: To była czysta przygoda i ciekawość czy także działalność zarobkowa?
K. K.: Za taki udział dostaje się honorarium, więc nie będę oszukiwał, że robiłem to z czystej zajawki. Nie było to priorytetem, ale bardzo przyjemnym dodatkiem. Chociaż, gdyby trafiła się taka regularna praca, to chętnie bym skorzystał, bo można byłoby nieźle z tego żyć. Fajnie było też uczestniczyć w takim projekcie, zagrać w filmie i zobaczyć, jak to wszystko wygląda od środka. Chociaż nie ukrywam, że czasem było bardzo nudno, bo musiałem cały dzień siedzieć i czekać, żeby nagrać dwie minuty jazdy.
Wszystkie sceny były nagrywane po 10 razy, a przy wszystkich moich ujęciach wystarczył tylko jeden przejazdy i słyszałem „Dobra, dziękuję, mamy to”, więc nawet sobie dobrze nie pojeździłem. Chociaż przyznam, że to nie był nasz (Bros Racing) pierwszy raz, bo Łukasz (brat) też jeździł do wielu filmów. Mamy dobry kontakt z ekipą kaskaderów, która czasem korzysta z naszych usług.
E. D.: Zarobić na życie z jeżdżenia motocyklem nie jest łatwo, więc obraliście ciekawą drogę i wypełniliście motocyklami całe swoje życie…
K. K.: Dokładnie. Całe nasze życie kręci się wokół motocykli. Prowadzimy warsztat, z którego żyjemy i który pozwala nam zarobić na starty w zawodach.
E. D.: Wiem, że wasz serwis jest rozpoznawalny i ceniony w całej off-roadowej Polsce. Myślisz, że to ze względu na reklamę, którą sobie robicie startami czy raczej z powodu perfekcji i dokładności, którą dostrzegamy tutaj na każdym kroku?
K. K.: Wydaje mi się, że to drugie. Klienci doceniają naszą pracę. Wiedzą, że podchodzimy do niej z sercem i szykujemy motocykle tak, jak dla siebie. Niestety, nie każdemu starcza budżetu na naprawianie na tip top.
E. D.: Co wtedy? Czy przy twojej miłości do perfekcji serce pozwali ci zrealizować także budżetowe naprawy?
K. K.: Oczywiście, jestem tylko człowiekiem, więc zdarza mi się, że mam lenia i czegoś mi się nie chce. Niekiedy nie chce mi się zmienić opony i mówię sobie, że jeszcze jeden trening obleci. Oczywiście, czasem później odbija się to czkawką… Taka stara opona czy nienasmarowana klamka potrafi narobić problemów, dlatego staramy się, żeby te motocykle były gotowe na 100%.
E. D.: Ta perfekcja ma swoje odzwierciedlenie również w waszych wynikach sportowych…
K. K.: To prawda, wszystko co robimy, staramy się robić jak najlepiej. Dobre przygotowanie motocykla to podstawa, jeżeli chcesz się ścigać na wysokim poziomie. Ostatnio moim dziewczynom z zespołu dawałem przykład klamki sprzęgła. Stara, nienasmarowana dźwignia podczas wyścigu w błocie może narobić problemów. Wystarczy, że dostanie trochę wilgoci i zaczyna bardzo ciężko chodzić, wręcz nie możemy jej wcisnąć. W każdym momencie motocykl musi być przygotowany perfekcyjnie. Inaczej przez głupstwo możemy przegrać.
E. D.: Super, że tę swoją wiedzę staracie się przekazać kolejnym pokoleniom. Możesz powiedzieć coś więcej o projekcie zespołu, z którym ruszyliście?
K. K.: Możemy się pochwalić nawet kilkoma pokoleniami w naszym teamie Bros Racing, który ciągle rośnie w siłę, zaczynając od naszego Mastersa – Pawła Wizgiera, przez Damiana Bykowskiego, rodzeństwo Jasińskich – Wiktora i Karolinę, Hanię Szczucińską, Piotrka Witka aż do nas – czyli mnie i Łukasza. Ekipa jest bardzo fajna i zgrana. na ten sezon nasza „rodzina” dosyć mocno nam się powiększyła. Zimą spotykaliśmy się praktycznie co weekend. Wszyscy mieszkaliśmy u mnie w domu, spędzaliśmy miło czas i wspólnie trenowaliśmy. Ta zima minęła nam więc bardzo szybko, mimo że nie wyjeżdżaliśmy nigdzie za granicę na dłużej.
E. D.: Pokazujecie, że sport motorowy to mimo wszystko sport drużynowy i nawet jeżeli nie dzięki bezpośredniej współpracy na torze, to dzięki tej atmosferze i wspólnemu wsparciu, motywujecie się do jeszcze lepszej i szybszej jazdy…
K. K.: O to najlepiej byłoby zapytać naszą młodzież, ale wydaje mi się, że to bardzo pomaga. Widzę, jak nasi podopieczni rozwijają się i idą do przodu. Nawet Wizgierek, który ma już cztery dychy na karku, czuje, że zalicza postępy.
E. D.: Udowadniacie, że z tych motocykli da się wyżyć i da się pokochać każdy aspekt tego sportu.
K. K.: My zawsze mieliśmy takie podejście, żeby jeść małą łyżeczką i małymi krokami posuwać się do celu. Sumiennie pracujemy w warsztacie, sumiennie pracujemy na treningach i na zawodach staramy się również robić dobrą robotę.
E. D.: Nie zastanawialiście się nigdy, czy motocykle to jest to, co chcecie robić całe życie?
K. K.: Nigdy się nie wahaliśmy. Pamiętam, że od młodzieńczych lat zawsze chciałem jeździć motocyklem, chociaż gdy zaczynałem, nawet nie marzyłem, że będę stawał na podium mistrzostw Polski. Może przy grubszych kontuzjach były jakieś chwile zwątpienia, ale szybko to przechodziło.
E. D.: Razem z Łukaszem jesteście aktualnie najszybszym motocrossowym rodzeństwem w Polsce. Czy to braterska rywalizacja przyczyniła się do tego, gdzie dzisiaj jesteście?
K. K.: Nigdy nie staraliśmy się rywalizować między sobą, a raczej bardzo mocno współpracować. Są elementy, w których Łukasz jest lepszy, a są takie, w których ja jestem i tak pewnie już zostanie. Zawsze jednak staramy się siebie wspierać i pomagać sobie wzajemnie, najlepiej jak tylko możemy. Wiadomo, że ja bym chciał być szybszy od Łukasza, a on ode mnie, ale dzięki wspólnej pracy staraliśmy się być lepsi od innych. Teraz już nie zależy mi tak mocno na kolejnym, mistrzowskim tytule czy wygranych zawodach, bo osiągnąłem już bardzo dużo i inaczej na to wszystko patrzę.
E. D.: Co teraz cię napędza?
K. K.: Właśnie ten nasz zespół. To, że mamy tak fajną grupę i że widzimy się praktycznie co tydzień, motywując się wzajemnie do dalszej, ciężkiej pracy.
E. D.: Czego więc życzysz sobie i całemu Bros Racing na ten sezon?
K. K.: Żebyśmy się dobrze bawili.
E. D.: To my również tego wam życzymy i trzymamy kciuki za starty!
(ramka)
Damian Bykowski (podopieczny Bros Racing na sezon 2019):
„Jazda w zespole Bros Racing jest genialna. Uwielbiam przyjeżdżać tu co weekend na wspólne treningi, bo atmosfera jest świetna i czuję, że idę w dobrym kierunku pod okiem braci Kędzierskich. Na dobrą sprawę jeszcze nie tak dawno temu marzyłem o tym, żeby móc się z nimi ścigać, a teraz mogę ich podpatrywać na treningach, słuchać rad i próbować podganiać. To napędza i motywuje do dalszej pracy, żeby może któregoś dnia być w stanie ścigać się z nimi jak równy z równym”.